W drużynie Zastalu mniej efektywnie niż dotychczas zagrali liderzy - Chris Burgess i Walter Hodge, którzy razem zdobyli tylko 19 punktów. Przed tym spotkaniem średnia punktowa tych dwóch graczy wynosiła łącznie ponad 30 "oczek" na mecz. Mimo tego, słabsza postawa niż zwykle Amerykana i Portorykańczyka całkowicie nie zaburzyła rytmu gry ekipy gospodarzy. Pozostali zawodnicy zielonogórskiego teamu starali się dowieść, że Zastal może wygrywać mecze nie tylko, jak dobrze zagrają Burgess i Hodge. Dowodem na to może być bardzo udana pierwsza kwarta w wykonaniu Żarko Comagica, który w tej "części" meczu zdobył 10 punktów. Do tego ważne "trójki" trafiali Grzegorz Kukiełka i Maciej Raczyński, a solidny poziom jak zawsze, prezentowali Marcin Flieger i Marcin Chodkiewicz.
Oglądając już pierwsze minuty meczu można było przygotowywać się na wyrównaną walkę ze strony obu ekip. Turów kilkukrotnie wychodził na prowadzenie, ale zielonogórzanie zawsze potrafili dotrzymywać kroku przeciwnikowi. Pierwsza kwarta potyczki zakończyła się wynikiem 19:20, a początek drugiej odsłony to już mocne uderzenie zgorzelczan, a właściwie Davida Jacksona. Amerykanin zdobył siedem "oczek" z rzędu, dzięki czemu jego ekipa prowadziła 27:19. Podopieczni Tomasza Herkta, aby "być w grze", nie mogli sobie już pozwolić na więcej punktów zdobytych przez Turów. I tak też się stało. "Zastalowcy" zdołali odrobić straty i na trzy minuty przed końcem pierwszej połowy przegrywali tylko 31:32. A mogli nawet prowadzić, gdyby nie katastrofalna postawa Burgessa na linii rzutów osobistych (skuteczność w meczu 1/6). Centrowi nikt nie miał jednak tego za złe, gdyż na swojej pozycji jest on praktycznie osamotniony i dał się mu we znaki brak sił. Widać, że potrzebny jest tu jak najszybszy powrót Tomasza Kęsickiego. Na długą przerwę oba zespoły schodziły przy stanie 38:40.
Po zmianie stron na parkiecie znów toczyła się walka cios za cios. Nie było żadnej mowy o dekoncentracji którejś z ekip. Taki stan rzeczy sprawił, że przez całą trzecią kwartę wynik oscylował na granicy remisu. To gwarantowało nie lada emocje przed ostatnią odsłoną. Zielonogórscy kibice, którzy w liczbie pięciu tysięcy stawili się w hali CRS znów musieli przygotować się na to, że dopiero ostatnie sekundy meczu przyniosą rozstrzygnięcie. I stało się nie inaczej.
Co prawda Turów w pewnym momencie "odskoczył" Zastalowi na siedem punktów (59:66), ale zielonogórzanie jeszcze nie "pękli". Determinacja i niezwykła wola walki graczy trenera Herkta sprawiła, że odżyła nadzieja na końcowy triumf gospodarzy. Zielonogórski team stopniowo odrabiał straty, aż w końcu zbliżył się do rywala na tylko jeden punkt (67:68 w 38. minucie). W tym momencie stało się jasne, że bez horroru się nie obędzie. Przy ogromnej wrzawie kibiców trafił Konrad Wysocki oraz Marko Brkić, ale ze strony Zastalu nie był im dłużny Kukiełka, i było 69:71. Do końca pozostawało 28 sekund. Miejscowi mieli w swoich rękach piłkę i wystarczająco dużo czasu, aby doprowadzić do dogrywki lub nawet zwyciężyć. Jednak w najważniejszej akcji Zastalu w tym meczu, żaden z zielonogórskich graczy nie dokonał bohaterskiego czynu i wygrana drużyny ze Zgorzelca stała się faktem. Ostatecznie spotkanie zakończyło się wynikiem 69:73.
Zastal Zielona Góra - PGE Turów Zgorzelec 69:73 (19:20, 19:20, 17:18, 14:15)
Zastal: Żarko Comagić 15 (11 zb), Walter Hodge 12, Marcin Flieger 11, Grzegorz Kukiełka 8, Chris Burgess 7 (10 zb), Maciej Raczyński 7, Marcin Chodkiewicz 5, Rafał Rajewicz 2, Jakub Dłoniak 2, Trenton Marshall 0
Turów: David Jackson 18, Marko Brkic 17, Konrad Wysocki 13, Torey Thomas 11, Ivan Zigeranovic 4, Michał Gabiński 4, Ivan Koljevic 4, Robert Tomaszek 2, Bartosz Bochno 0, Michael Kuebler 0