Początek konfrontacji w Pucharze Polski, traktowanym w poprzednich latach po macoszemu, był niemrawy. Oba zespoły walczyły nie tyle z przeciwnikiem, co raczej ze swoimi słabościami. Taka wewnętrzna bitwa znacznie gorzej wychodziła Polpharmie, która nie mogła przełamać indolencji strzeleckiej, trafiała na tragicznej wręcz skuteczności. Mało tego znów miała problemy z walką pod tablicami, gdzie królowali wysocy gracze PGE Turowa. Aktywnie i skutecznie w ekipie ze Zgorzelca grał Konrad Wysocki, który poderwał byłego wicemistrza. Partnerzy poszli mu w sukurs, w efekcie przygraniczny team szybko wyszedł na prowadzenie.
Zoran Sretenović starał się reagować na wydarzenia na parkiecie, toteż mocno rotował składem. Nie wahał się sięgnąć po niemal wszystkie swoje karty, rezygnując jedynie z usług Urosa Mirkovicia. Mimo to Kociewskie Diabły wciąż nie były w stanie dorównać rywalowi. Turów osiągnął apogeum, wygrywając już po zaledwie kilkunastu minutach różnicą 20 oczek (30:10), ale gigantycznego prowadzenia nie potrafił utrzymać, brakowało pomysłów na wykańczanie akcji. Idealnie zgrało się to w czasie z eksplozją w szeregach gospodarzy. Impas przełamał Brian Gilmore, jego śladami podążyła reszta. Polpharma szybko zaczęła odrabiać straty, najpierw zanotowała serię 10:0, a potem zadała kolejny cios. Po efektownym wsadzie Gilmore'a, najskuteczniejszego tego dnia zawodnika SKS, gracze Winnickiego prowadzili już tylko 32:27.
Szkoleniowiec gości nie pozostawał bierny w krytycznym momencie, również decydował się zmiany, szukał sposobu na powstrzymanie kryzysu, wziął nawet czas. Żadna z tych czynności zamierzonego efektu nie przyniosła, choć Turów utrzymał się na prowadzeniu po pierwszej połowie spotkania.
Po przerwie rozpoczęła się zażarta walka. Zawodnicy wielokrotnie dopuszczali się ostrych zagrań, nie wahali się zablokować przeciwnika, czy też dyskutować z arbitrami. Sędziowie nie pozwalali na ostrą grę, próbowali ją stłamsić, ale obu ekipom za bardzo zależało na zwycięstwie, żeby odpuszczać. A że, jak już wcześniej wspomnieliśmy, i Farmaceuci, i goście rotowali składem, toteż problemów z przewinieniami jeszcze nie było. W trzeciej kwarcie nieustępliwa walka była najważniejsza, na dalszy plan odeszło nawet zdobywanie punktów. Być może dlatego, że szwankowała skuteczność po obu stronach parkietu. Starogardzianie nie potrafili trafić do kosza przez ponad pięć minut trzeciej odsłony, ale kiedy już wyszli z kryzysu, ruszyli w szalony pościg za zgorzeleckim zespołem.
Kociewskie Diabły niemal dopadły rywala. Niemal, bo brakowało przysłowiowej kropki nad "i", pójścia za ciosem. Okazji do tego nie brakowało, ale gracze Polpharmy zbyt często mylili się w prostych rzutach i na linii osobistych, aby doprowadzić do wyrównania, czy nawet wyjść na prowadzenie.
Ale co się odwlecze, to nie uciecze. W ostatniej kwarcie wprawdzie nadal obie ekipy toczyły wyrównany i emocjonujący bój, ale tylko do pewnego momentu. Im bliżej było końca, tym z większą łatwością trafianie, nawet z nieprzygotowanych akcji, przychodziło Farmaceutom. Kilkakrotnie ze sporych opresji obronną ręką wybrnął Robert Skibniewski, lecz to nie on został bohaterem tej potyczki. Polpharma w końcówce zaprezentowała się wyśmienicie, przechyliła szalę zwycięstwa na swoją stronę, bo w kluczowym momencie sytuacji nie marnowali wcześniej mało widoczny Kirk Archibeque i spisujący się dotąd poniżej oczekiwań Michael Hicks, który dwukrotnie celnie rzucił zza łuku.
PGE Turów nie znalazł już na to odpowiedzi, zszokowany wydarzeniami, zmuszony był uznać wyższość przeciwnika, który zrewanżował się za niedawną porażkę ligową.
Polpharma Starogard Gdański - PGE Turów Zgorzelec 78:70 (10:24, 29:17, 10:12, 29:17)
Polpharma: Brian Gilmore 14, Tomasz Cielebąk 12, Robert Skibniewski 11, Kamil Chanas 10, Kirk Archibeque 10, Deonta Vaughn 9, Michael Hicks 6, Marcin Dutkiewicz 4, Adam Metelski 2, Karol Szpyrka 0.
PGE Turów: Torey Thomas 13, Robert Tomaszek 11, David Jackson 10, Bartosz Bochno 8, Marko Brkić 8, Ivan Zigeranović 7, Konrad Wysocki 6, Ivan Koljević 5, Michael Kuebler 2, Jacek Jarecki 0, Mateusz Jarmakowicz 0, Michał Gabiński 0.
Wkrótce szczegółowa relacja!