Marcin Frączak: Jak pan ocenia wyjazdowe spotkanie w wykonaniu Prokomu z Polonią?
Przemysław Frasunkiewicz : Mieliśmy trochę problemów w ataku, dlatego musieliśmy ten mecz wygrać obroną. Graliśmy przez czterdzieści minut dobrze w defensywie, na dużej szybkości. To przy naszych możliwościach kadrowych, przy dość wąskiej kadrze Polonii, wymusiło na gospodarzach straty, niecelne rzuty.
Mistrz Polski, Asseco Prokom Gdynia, przyjechał do Warszawy, do drużyny, której celem jest utrzymanie. Pana zespół mógł się czegoś w ogóle obawiać, a jeśli tak to czego?
- Każdy mecz wyjazdowy jest trudny. W poprzednim sezonie, gdy byłem w Polonii, też niby graliśmy o utrzymanie, a potrafiliśmy wygrać z Prokomem. Czasami udają się takie spotkania. Jeśli tylko jakieś czynniki się na siebie nałożą, to każdy może wygrać z każdym. Mając choćby tylko to na uwadze, nie wolno nam było do tego meczu tak podejść. Nie można nikogo lekceważyć. Jeśli chce się być dobrą drużyną, trzymać wysoki poziom, to trzeba do wszystkich meczów podchodzić tak samo. Wszystko jedno czy się gra z Polonią, czy z kimś innym. Podstawowym celem Polonii jest utrzymanie, ale nie wydaje mi się, aby ten zespół o to się bił. Trener Wojciech Kamiński po raz kolejny stworzył ciekawą drużynę, która będzie grała o play-off.
Podczas spotkania kibice Polonii krzyczeli w pana stronę, czemu pan tak nie rzucał, jak grał w Warszawie. Oni zauważyli postęp w pana grze. Czy po zaliczeniu kilku miesięcy w Prokomie czuje się pan lepszym zawodnikiem?
- Szczerze mówiąc nie za bardzo wiem jak się do tego odnieść, jak na to odpowiedzieć. Jeśli kibice wiedzą lepiej, to trudno z nimi dyskutować.
Po pierwszej kwarcie było 12:10 dla Polonii. Nie dość, że strasznie niski wynik, to jeszcze prowadzili gospodarze. Był pan tym zaskoczony?
- Mecz trwa czterdzieści minut, i to że po pierwszej kwarcie przegrywaliśmy może nie było miłe, ale o niczym nie decydowało. Nawet jak trzecia liga zagra z Los Angeles Lakers, to po trzech sekundach będzie 0:0, więc nie ma co patrzeć na pierwszą kwartę, czy na początek. Może się powoli rozpędzaliśmy, może Polonia trochę lepiej trafiała, liczy się jednak wynik końcowy. A po ostatnim gwizdku na tablicy był wynik korzystny dla Prokomu.
Trener Tomas Pacesas po pierwszej kwarcie miał jednak ogromne pretensje do zespołu. Przy ławce mocno gestykulował. O co przede wszystkim był zły na zespół?
- Trudno mi sobie to przypomnieć. Podczas meczu trener wiele razy zwraca nam uwagę. Każdy zawodnik, każdy zespół popełnia jakieś błędy. Jednak trener musiał wychwycić jakiś znaczący błąd w naszej grze, skoro później szybko odwróciliśmy losy meczu.
W pierwszej piątce pan nie wyszedł, ale mimo to przebywał na parkiecie szesnaście minut i pięć sekund. Więcej niż Ratko Varda czy Courtney Eldridge, którzy pojawili się od początku na boisku!
- Przy tak szerokiej kadrze jaką ma Prokom, nie wiem czy to miało jakiekolwiek znaczenie ile minut grałem. I tak wszyscy się skupiają na wyniku drużyny, a nie na indywidualnych statystykach. Czasami wychodzi tak, że jeden zawodnik gra trzydzieści minut, a inny tylko pięć. Najważniejsze jest jednak to, że wygraliśmy ten mecz ponad dwudziestoma punktami.
W trzeciej kwarcie Prokom rzucił Polonii tylko siedem punktów. Pamięta pan mecz z równie słabym bilansem w kwarcie w wykonaniu Prokomu?
- Rzeczywiście mało, ale wynik w ogóle był niski. A Polonia ile w trzeciej kwarcie rzuciła?
Dziesięć. Więc również mało!
- Taki to był akurat mecz, w którym oba zespoły postawiły na szczelną defensywę.
Dość nieoczekiwanie wymogów szczelnej defensywy nie wytrzymał Varda, który rzucił tylko jeden punkt. Mało tego, na 6 minut i 30 sekund przed końcem pierwszej kwarty został zdjęty z boiska. Nie było go później przez długie minuty na parkiecie!
- Ratko gra już czwarty miesiąc po dwa mecze w tygodniu na wysokim poziomie. Kilka spotkań niemal sam wygrał. Nikt nie da rady grać w optymalnej formie we wszystkich meczach. Nasz trener powiedział zresztą, że Ratko jest trochę zmęczony, ale na szczęście mamy szeroki skład.
W pierwszej części sezonu Prokom wygrał u siebie z Polonią 81:53. Mecz w Warszawie, był chyba znacznie trudniejszy. A jeśli tak, to w czym?
- Przede wszystkim w tym, że rozgrywaliśmy go na wyjeździe. Każdy mecz w polskiej lidze na wyjeździe jest ciężki. Poza tym dopisali kibice. Gdy grałem w Polonii, to z frekwencją było różnie, ale na Prokomie i na Anwilu zawsze była pełna hala. Z własnego doświadczenia wiem jak ci kibice mogą "ponieść" zespół gdy tylko w czwartej kwarcie ktoś trafi szybko powiedzmy dwa kolejne rzuty za trzy punkty. Kibice zaczynają krzyczeć i robi się trudny mecz.
Prokom ma kilka spotkań zaległych przez co nie jest tak wysoko w tabeli jak mógłby być. Czy jest pan wkurzony z tego powodu, gdy patrzy w tabelę?
- Nie. Miejsce w tabeli, to jest obecnie tylko złudzenie. Przy zaległych kilku meczach byliśmy na ostatnim miejscu. Wiadomo, że te mecze prędzej czy później rozegramy. Na tabelę patrzy się po zakończeniu sezonu.
Od lat Prokom gra w finale mistrzostw Polski. Z kim będzie występował w tym roku, bo przecież pewnie nie wyobraża pan sobie innej sytuacji jak gra do końca rozgrywek?
- Nie lubię tego typu dywagacji. Najpierw rozegrajmy rundę zasadniczą. Dopiero później pomyślimy o play-off.
Prokom w tym sezonie łapie trzy sroki za ogon. Gra w Eurolidze, w Zjednoczonej Lidze VTB i w Tauron Basket Lidze. Co będzie jak do niepowodzeń w międzynarodowych zmaganiach dojdzie brak mistrzostwa Polski?
- Prokom co roku ma jasny cel, mistrzostwo Polski. Nikt nawet nie myśli o tym, że moglibyśmy je utracić. Nie myślimy o tym, bo koncentrujemy się na najbliższym meczu.