Pierwsza połowa spotkania była bardzo wyrównana, a prowadzenie zmieniało się aż 10-krotnie. Poziom sportowy widowiska w tym fragmencie nie zachwycał, jednak braki w tym aspekcie, rekompensowała kibicom wola walki, emocje, a także efektowne akcje, których tego dnia oglądaliśmy sporo. Już w pierwszej kwarcie fanów pobudził zablokowaniem rzutu rywala na tablicy Marcin Salamonik, który chyba jeszcze myślami był na ubiegłotygodniowym Meczu Gwiazd I Ligi w Radomiu.
Zespół ŁKS-u sprawiał wrażenie bardziej poukładanego i dysponującego większym potencjałem, jednak cała masa niecelnych rzutów zarówno z dystansu (m.in. Salamonika i Krzysztofa Morawca), jak i spod kosza (kilka przestrzelonych prób w sytuacjach sam na sam z obręczą Krzysztofa Sulimy) nie pozwalała łodzianom na "odskoczenie" z wynikiem. Rezultat po pierwszej połowie byłby zgoła inny, gdyby nie świetnie dysponowany tego dnia Marek Szumełda-Krzycki. Zaledwie 20-letni zawodnik Znicza był tego dnia zdecydowanie najlepszym koszykarzem na parkiecie i udowodnił, że może on stanowić przyszłość polskiego basketu.
W drugiej połowie ŁKS poprawił zdecydowanie grę w obronie, uspokoił atak i szybko przełożyło się to na tablicę wyników. Od stanu 41:41, łodzianie doprowadzili do wyniku 60:47, a pruszkowianom zaczęły puszczać nerwy, czego efektem było m.in. przewinienie techniczne Przemysława Szymańskiego.
Wydawało się, że po trzeciej kwarcie, wygranej przez gospodarzy 23:11, kwestią czasu będzie jedynie powiększanie przewagi przez ŁKS, a sprawa zwycięstwa jest już rozstrzygnięta. Nic jednak bardziej mylnego. Kolejne pudła spod kosza Sulimy, 3-punktowe akcje Znicza, strata Dariusza Kalinowskiego, a następnie kontry gości i po rzucie za 3 punkty Szumełdy-Krzyckiego, Znicz przegrywał już tylko 1 punktem (61:62), a zdenerwowany trener Piotr Zych poprosił o przerwę.
60-sekundowa reprymenda pomogła gospodarzom, którzy od tego momentu zaczęli grać zupełnie inaczej. Oglądaliśmy m.in. 2-minutowe show w wykonaniu Jakuba Dłuskiego, który najpierw wsadził piłkę z góry do kosza, by później zablokować rywala w obronie i dorzucić kolejne 4 "oczka". Tym razem Znicz się już nie pozbierał, a wręcz zupełnie przygasł (parafrazując nazwę klubu) w ostatnich sekundach, czego efektem aż 19-punktowa porażka tego zespołu w Łodzi. ŁKS okazał się w sobotę zespołem lepszym, jednak aż takiej różnicy na parkiecie nie było, na jaką by wskazywał wynik końcowy.
ŁKS wygrał po raz szósty z rzędu i awansował na 5. pozycję w tabeli I ligi. Przed łodzianami w dodatku dwa kolejne mecze przed własną publicznością w nadchodzącym tygodniu i spora szansa, aby jeszcze bardziej wyśrubować serię spotkań bez porażki. Znicz z kolei będzie musiał się sporo namęczyć, aby nie wypaść z czołowej "ósemki", dającej awans do fazy play off.
ŁKS Sphinx Łódź - Znicz Basket Pruszków 84:65 (18:19, 19:19, 23:11, 24:16)
ŁKS Sphinx: Szczepaniak 19, Dłuski 15, Kalinowski 13, Sulima 12, Salamonik 9, Krajewski 7, Morawiec 7, Trepka 2, Kenig 0.
Znicz Basket: Szumełda-Krzycki 19, Makander 8, Szymański 8, Misiewicz 8, Fraś 7, Weatherspoon 5, Malewski 4, Sokołowski 3, Czubek 3, Suliński 0, Bonarek 0.
Sędziowali: Nowicki, Bartocha i Szwej.