Zgubić przeciwniczkę na pierwszym kroku - część I rozmowy z Agnieszką Skobel, zawodniczką KSSSE AZS PWSZ Gorzów Wlkp.

Jastrząb należy do intrygujących i dostojnych drapieżników. Jest także symbolem królewskim, znakiem potęgi. Ten ptak charakteryzuje się niezwykłą lotnością i sprytem. Ów doskonały łowca jest bohaterem wielu opowieści i legend. Od wieków człowiek chciał go ujarzmić i oswoić. Jedną z osób, która miała okazję poczuć się jak trener jastrzębi jest Agnieszka Skobel. Młoda koszykarka bez lęku stanęła oko w oko z tym drapieżnikiem i pozwoliła mu usiąść sobie na ręce. Agnieszkę z jastrzębiem łączy więcej aniżeli można by przypuszczać. Oboje są nieprzewidywalni, charakteryzują się takimi cechami jak: niespożyte siły, spryt, odwaga, dynamika i wielka spostrzegawczość.

Zdarzają się osoby, które są bardziej niż ktokolwiek inny predestynowane do uprawiania sportu. Z pewnością do takich osób należy Agnieszka Skobel. Przebojowość poparta wielkimi ambicjami, z niemałą dawką talentu koszykarskiego powodują, że upatruje się w niej wielką nadzieję polskiego czy nawet europejskiego sportu. Międzynarodowa prasa wskazuje na jej wielkie umiejętności, nazywa ją wschodzącą gwiazdą. Ona sama ma do tego dość duży dystans i wykazuje się niezwykłą odpornością na te rozliczne pochwały. Od 15. roku życia nieprzerwanie jest reprezentantką Polski na największych imprezach koszykarskich (zarówno w młodzieżowych, jak i seniorskich drużynach). Karierę sportową zaczynała w Olimpii Poznań, a następnie grała w innych klubach ze stolicy Wielkopolski - MUKS-ie i INEI AZS. Obecnie gra w zespole prowadzonym przez trenera polskiej kadry narodowej - KSSSE AZS PWSZ Gorzów Wlkp.

Od najmłodszych lat wzorowała się na koszykarzu legendarnej drużyny Chicago Bulls - Scottim Pippenie. Ten dodany w 2010 roku do Basketball Hall of Fame zawodnik sześciokrotnie zdobywał mistrzostwo NBA grając u boku Micheala Jordana. Grał na tej samej pozycji, na której występuje Agnieszka. Żaden z polskich kibiców koszykówki nie miałby nic przeciwko, aby Skobel kończąc swoją karierę sportową, mogła pochwalić się równie wielkimi sukcesami i rekordami jak Scottie. Ona jest dopiero na początku seniorskiej kariery, choć na parkiety koszykarskiego świata wdziera się przebojem i z determinacją godną mistrzów. Oto co powiedziała w pierwszej części rozmowy z portalem SportoweFakty.pl. Druga część ukaże się w czwartek rano.

Tomasz Wiliński: Czy pamiętasz pierwszy swój występ z orzełkiem na piersi? Jakie towarzyszyły temu uczucia?

Agnieszka Skobel: Pamiętam pierwsze moje występy w młodzieżowych kadrach. Miałam wtedy piętnaście lat, a były to oczywiście tylko sparingi. Znaleźć się wśród tych 15-20 dziewczyn to była dla mnie wielka rzecz. Pierwsze spotkania, obozy wzbudzają najwięcej emocji.

Pierwszym występom na arenie międzynarodowej często towarzyszy taki stres, że nie pamięta się ani momentu wejścia na parkiet, ani zejścia z niego. Czy w twoim przypadku też tak było?

- Chyba tak, bo nie jestem w stanie przypomnieć sobie tego meczu.

Czym dla ciebie jest gra w reprezentacji?

- Nie powiem niczego oryginalnego. Jest to spełnienie marzeń. Myślę, że każda z zawodniczek dąży do tego, żeby być jak najlepszą. Powołanie do kadry jest wyróżnieniem i podsumowaniem tego, co zrobiło się do tej pory. To jest reprezentowanie całego kraju i powód do dumy.

Jaka panuje atmosfera na zgrupowaniach kadry? Jaka jest różnica pomiędzy zgrupowaniami młodzieżowymi a seniorskimi?

- Różnica jest duża. W młodzieżowych jest weselej. Są to tzw. swoje dziewczyny, czyli znamy się od lat z turniejów, obozów. Co chwilę jesteśmy razem i dobrze się znamy. Jak dołączyłam do seniorek, to było inaczej. Dopiero musiałam poznać się ze wszystkimi dziewczynami. Zapoznać się z panującymi regułami - bo są inne. Było to dość trudne, ale atmosfera też nie jest zła.

W kategoriach młodzieżowych masz wiele tytułów mistrzowskich, w sezonie 2007/2008 PLKK uhonorowało ciebie statuetką odkrycia roku, masz na swoim koncie także inne nagrody. Czy wszystkie te honory stanowią dla ciebie dodatkową motywację, czy są jedynie frajdą i nie mają większego znaczenia?

- Jest to motywacja, ponieważ jak się już osiągnie coś takiego, to na pewno chce się to utrzymać. Jeżeli już raz coś zdobyłam, to zależy mi na tym, żeby to chociaż kontynuować. Żeby nie było tak, że tylko jednego roku było się dobrym, że tylko raz się coś osiągnęło. A później co? Koniec i słuch zaginął o zawodniczce? Nie. Chcę to kontynuować i osiągać kolejne sukcesy.

Za co kochasz koszykówkę?

- Przede wszystkim za szybkość, za walkę. Czy akurat koszykówkę? Nie ma to znaczenia, bo te elementy, które mi się podobają, występują także w innych grach zespołowych. A to, że akurat padło na koszykówkę, to kiedyś się tak ustaliło i już tak zostało. Kocham za szybkość, nieprzewidywalność, a przede wszystkim za to, że to gra zespołowa.

Kilka tygodni temu w rozmowie po meczu, zapytana o to, czy nie zastanawiałaś się, aby zostać sprinterką, odpowiedziałaś, że samo bieganie jest zbyt nudne i jednak wolisz koszykówkę. Skąd bierze się twoja szybkość? Czy zawsze byłaś szybsza od rówieśników?

- Tak, to już takie naturalne. Zawsze byłam szybsza.

To jako dziecko częściej uciekałaś czy goniłaś kolegów i koleżanki?

- Nie, nie. To taka wrodzona zdolność. Nie musiałam jej tak wykorzystywać.

Ostatnie wakacje, na przełomie czerwca i lipca, spędzałaś w Grecji. Byłaś tam miedzy innymi z koleżanką z obecnej drużyny - Agnieszką Kaczmarczyk. Jakie to były wakacje? Co spodobało ci się w Grecji, a co ciebie drażniło?

- Dokładnie mówiąc to byłyśmy na wyspie Rodos. Będąc na wakacjach wszystko się podoba. Zwłaszcza to, że można niczego nie robić, że odpoczywamy, że spędzamy je z przyjaciółmi. Czyste morze i wysoka temperatura to jest coś co może się podobać. Byłyśmy w miejscowości typowo wypoczynkowej, więc nie miałyśmy prawie styczności z Grekami, za to było sporo Polaków.

Ale przecież na ulicy z pewnością rzucałyście się w oczy, bo nie należycie do niskich osób. I na pewno byłyście zaczepiane.

- Przechodząc przez ulicę, to często do nas coś wołali, zaczepiali. Najczęściej trafiali, że gramy w koszykówkę.

A co ci się nie spodobało?

- Zauważyłam, że jest tam wielki bałagan, chaos, a na ulicach jest mnóstwo śmieci. Nie wiem czy tak jest w całej Grecji czy tylko na Rodos, ale to mnie trochę drażniło.

Jesteś uważana za bardzo kontaktową i otwartą osobę. Jesteś także żartownisiem nie robiącym sobie nic z komentarzy osób postronnych. Czy jesteś taka zawsze, czy tylko w gronie najbliższych znajomych?

- Wchodząc w nowe towarzystwo na pewno nie jestem taka od razu. Potrzebuję czasu, żeby poznać się, nabrać pewności siebie. Ale ogólnie to raczej taka jestem.

W tym roku będą rozgrywane mistrzostwa Europy w Polsce, które są także sposobem na uzyskanie kwalifikacji olimpijskich. Do tego jest jednak daleka i trudna droga. Co jest siłą polskiej reprezentacji? Poza tobą oczywiście.

- Z roku na rok jest coraz więcej młodych zawodniczek wprowadzanych do kadry. Może to być właśnie ta młodzieńcza fantazja, ambicja i walka. Każda z młodych zawodniczek chce się pokazać. Też to, że dawno już niczego nie osiągnęłyśmy w koszykówce. Sam fakt, że będzie to u nas, sprawia, iż na pewno nikt nie będzie chciał schodzić ze spuszczoną głową po meczach. Tym bardziej jak jest szansa na kwalifikację olimpijską.

Jesteście w stanie osiągnąć "na własnym podwórku" tak wiele jak Czeszki na rozgrywanych u siebie mistrzostwach świata?

- Czyli dojść do finału?

Może nie tyle dojść do finału, ale rozegrać lepsze zawody niż oczekiwano. Zagrać na 150 procent swoich możliwości i umiejętności. Wejście do finału to sprawa niebagatelna, a przy takich tuzach europejskiej koszykówki jak Rosjanki, Francuzki czy faworyzowane Hiszpanki, trudno wręcz oczekiwać, że Polki staną na najwyższym stopniu podium.

- Myślę, że mamy szansę. Z przebiegu ostatnich dwóch lat i rozgrywanych przez nas meczów wynika, że jesteśmy w stanie powalczyć z każdym. Na ostatnich mistrzostwach Europy z Hiszpankami do pewnego momentu była wyrównana walka, na sparingach w Rosji jeden mecz też grałyśmy "na styku". Myślę, że to raczej kwestia danej chwili, bo jeżeli faktycznie będziemy w najwyższej formie, to możemy sprawić niespodziankę.

Nieobecność Agnieszki Bibrzyckiej może być dużą stratą reprezentacji. Która z dziewczyn jest w stanie ją godnie zastąpić?

- Bez dwóch zdań to wielka strata. Była liderką i nadal jest najlepszą polską zawodniczką. Ciężko mi w tej chwili powiedzieć, kto ją może zastąpić. To będzie kwestia chwili. Na razie z takich koszykarek, które mają najbardziej stabilną i dobrą formę, to jest Ewelina Kobryn. Ale jak będzie na turnieju, to nie wiem.

Kilka lat temu podczas meczu Gwiazd Ligi z Wisłą Kraków zostałaś wybrana MVP. W tak zaszczytnym gronie otrzymanie tego wyróżnienia musiało być wielką sprawą dla ciebie. Długo to przeżywałaś?

- Największym wyróżnieniem był sam fakt znalezienia się w tej drużynie. To miało dla mnie większe znaczenie niż nawet ta późniejsza nagroda. Takie mecze cechują się tym, że wiele dziewczyn myśli bardziej o kontuzjach, czy o spotkaniach ligowych, które niebawem będą. Nie zawsze jest to taka walka i gra jak w trakcie sezonu. Samo powołanie na ten mecz było dla mnie wielkim przeżyciem.

Także kilka lat temu, gdy jeszcze miałaś krótkie włosy, miałaś okazję poczuć się jak trener jastrzębi. Było to na jednym z obozów międzynarodowych. Czy sam fakt trzymania na ręku tego drapieżnego ptaka i towarzyszące temu przeżycie mają wymiar metafizyczny? Personifikujesz się z jastrzębiami?

- To nie miało żadnego związku z koszykówką. To był taki zwyczajny międzynarodowy obóz. Personifikacja z jastrzębiem? Nigdy nie zastanawiałam się nad tym pod takim kątem. To była raczej kwestia przypadku, ale faktycznie muszę się zastanowić z jakim zwierzęciem mogę się utożsamiać.

Poza szybkością często wskazuje się na jeszcze jedną cechę mającą ciebie charakteryzować. Mianowicie określa się ciebie koszykarką o niespożytych siłach. Słusznie?

- Jest to po części prawda. We wszystkich swoich meczach na tym właśnie bazuję, bo nie mogę raczej czarować techniką czy rzutem. Jedyne, co mogę zrobić, to zgubić przeciwniczkę na pierwszym kroku. A kwestia sił zależy od wyniku meczu. Jak mecz jest na styku, czy tak jak ostatnio było w Brzegu, to siły znajdą się i na jedną, i na drugą dogrywkę.

Zespół z Gorzowa był zainteresowany podpisaniem z tobą kontraktu już dwa lata temu. Co przeszkodziło w finalizacji tego transferu?

- Wtedy byłam już prawie zdecydowana na Gorzów. Chciałam już nawet przyjechać i zobaczyć jak tu wygląda. Rzeczą, która stanęła na przeszkodzie była uczelnia. Wtedy byłam bardziej nastawiona na studia, a nie było niczego takiego w Gorzowie, co by mnie w tej kwestii interesowało. Nie widziałam możliwości jak można by to połączyć - studiowanie w Poznaniu z graniem w Gorzowie. Z tych studiów, na które się wtedy wybierałam i tak nic nie wyszło, ale przynajmniej przekonałam się jak to jest i spróbowałam. W tej chwili udaje mi się to połączyć i czasami dojeżdżam na zajęcia do Poznania.

Jaki to kierunek studiów?

- Turystyka i rekreacja na Uniwersytecie imienia Adama Mickiewicza.

Z jakiego powodu wybór padł na ten kierunek? Chciałabyś kiedyś zarządzać turystyką?

- Teoretycznie tak. Przede wszystkim jednak kierowałam się tym, że mogę to połączyć z graniem w koszykówkę.

Źródło artykułu: