Mecz był kompletny. Zawierał wszystkie elementy, które są potrzebne do stworzenia porywającego widowiska. Przecież nie brakowało zażartej walki na najmniejszym skrawku o każdą piłkę, znakomitych zwrotów akcji i oczywiście ogromnej dawki emocji.
Już dawno w Tauron Basket Lidze nie było tak znakomitego spotkania. Wprawdzie spektakl nie stał od początku na najwyższym poziomie, ale z czasem się rozkręcił i dostarczył ogromnej dawki adrenaliny, co ostatnio jest niestety rzadkością. Do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była dogrywka, w której ważna była każda akcja.
Zimną krew zachowali zgorzelczanie. Podopieczni Jacka Winnickiego choć byli zmęczeni, to mimo tego potrafili utrzymać skuteczność na wysokim poziomie. W ataku PGE Turów w kluczowym momencie był niemal bezbłędny, wszak trafiał zarówno z dystansu, jak i spod samego kosza. Brązowi medaliści nie znaleźli na to odpowiedzi. W dogodnych sytuacjach mylił się Uros Mirković, a Deonta Vaughn, który fantastycznym rzutem z dystansu doprowadził do remisu w regulaminowym czasie, znów grał koszmarnie. Brzemienny w skutkach błąd popełnił przy wyprowadzaniu piłki Robert Skibniewski.
Tym większym zaskoczeniem była heroiczna postawa gospodarzy. W obliczu tak słabej postawy w decydującym fragmencie wygrana nie mogła powędrować w ich ręcę. Ale starogardzianie walczyli dzielnie do ostatnich sekund, zwłaszcza Marcin Dutkiewicz. Dotąd niewyróżniający się rezerwowy był asem w talii Zorana Sretenovicia. Skrzydłowy Polpharmy podtrzymywał Farmaceutów przy życiu bardzo długo, ale nie był w stanie w pojedynkę pokonać świetny PGE Turów.
- Żeby wygrać takie spotkanie, musielibyśmy grać tak, jak graliśmy do finałowego meczu o Puchar Polski. Zabrakło nam jednak trochę koncentracji, zarówno w ataku, jak i w obronie. Było jednak widać, że wszyscy zawodnicy chcą walczyć iwrócić do dobrej gry - powiedział serbski szkoleniowiec SKS.
A zaczęło się niewinnie. W pierwszych minutach spotkanie nie stało na dobrym poziomie. Obie strony wielką wiagę przywiązały do szczelnej obrony, do zatrzymania przeciwnika, zapominając jednocześnie o ataku. Stąd też sporo spudłowanych rzutów oraz mnóstwo błędów. Polpharma znalazła na to sposób, wyprowadzała zabójcze kontry, które kończył Tomasz Cielebąk. Strategia niby prosta i skuteczna, ale nie na długo. Zielono-czarni szybko udaremnili kolejne takie akcje i sami zabrali się do pracy. Choć piłka nie zawsze była im posłuszna i niejednokrotnie tylko odbijała się od obręczy, szybko wracała w ich ręce. Bo zgorzelczanie byli aktywni pod atakowaną tablicą, zbierali sporo piłek w ataku. W szczególności dobrze dysponowany tego dnia Robert Tomaszek.
Drużyna z Kociewia zmieniła oblicze tuż po wejściu na boisko Michaela Hicksa. Amerykanin powrócił na parkiet po chorobie i od razu pokazał, że jest głodny gry. To za jego sprawą Kociewskie Diabły w ataku były ruchliwsze i trudniejsze do zatrzymania, udało się to połączyć ze szczelniejszą niż na początku obroną. Koszykarzom Winnickiego taki styl przeciwnika nie przypadł do gustu, w efekcie szybko utracili prowadzenie.
PGE Turów potwierdził wielką klasę po przerwie. Zgorzelczanie pokazali, że są naprawdę zgranym kolektywem, o którym wielokrotnie mówili w wywiadach. Wystarczyła tylko mobilizacja w ich szykach oraz lekka poprawa skuteczności, żeby w niedługim czasie dopaść Polpharmę. Spora w tym zasługa amerykańskiego duetu Torey Thomas - David Jackson, bez którego zielono-czarni wyglądali co najwyżej przeciętnie.
Mecz rozpoczął się na nowo. Obie strony zdawały sobie sprawę z wielkiej stawki tej konfrontacji, toteż nie stawiały wszystkiego na jedną szalę. Na to było za wcześnie. Rozpędzony PGE Turów optycznie przeważał, ale gospodarze nadrabiali pewne braki w grze ambicją i walecznością. Toteż żadna ze stron nie była w stanie odskoczyć na większą liczbę punktów. Z tego powodu w czwartej odsłonie pojawiły się emocje.
Podopieczni Winnickiego na kilka minut przed końcem regulaminowego czasu byli w komfortowej sytuacji, bo prowadzili. Brązowych medalistów wielka presja nie sparaliżowała. Zdaje się natomiast, że fatalnie końcówkę czwartej kwarty rozegrali przyjezdni. PGE Turów na niespełna minutę przed końcem miał trzy punkty więcej niż SKS, ale roztrwonił przewagę i o zwycięstwo musiał walczyć jeszcze przez pięć minut.
- Dobrze o nas świadczy to, że w sytuacji, gdy daliśmy dogrywkę w prezencie Polpharmie, to mimo wszystko byliśmy w niej lepsi - stwierdził opiekun gości.
Farmaceutom brakowało solidnego podkoszowego. Po raz kolejny wyzwaniu nie sprostał Kirk Archibeque, który w niespełna 14 minut nie zdobył punktu. Natomiast Mirković mimo niezłego dorobku w najważniejszym momencie zawiódł. Zresztą niewystarczającą walkę pod koszem potwierdzają statystyki. Zgorzelczanie zebrali aż 45 piłek (w tym 18 w ataku) przy zaledwie 33 gospodarzy.
PGE Turów sięgnął po dwa punkty mimo, że trener Winnicki nie rotował zbyt szeroko składem. Aż trzech zawodników spędziło na placu boju co najmniej 40 minut, kolejnych dwóch miało odpowiednio 30 i 35 minut. Gospodarzom najwięcej krzywdy wyrządził tercet Thomas, Jackson, Tomaszek, który łącznie zdobył aż 66 punktów.
- Przyjechaliśmy tutaj bardzo skoncentrowani, bo chcieliśmy wygrać. Chcemy zająć jak najlepsze miejsce przed play-off. Nie chcemy jednak się zachłysnąć tym zwycięstwem - stwierdził Winnicki.
Polpharma Starogard Gdański - PGE Turów Zgorzelec 90:93 (11:18, 27:12, 21:29, 15:18, 13:16)
Polpharma: Michael Hicks 17, Robert Skibniewski 18, Uros Mirković 15, Tomasz Cielebąk 12, Kamil Chanas 11, Marcin Dutkiewicz 10, Deonta Vaughn 5, Brian Gilmore 2, Kirk Archibeque 0.
PGE Turów: Torey Thomas 26, David Jackson 22, Robert Tomaszek 18, Konrad Wysocki 12, Marko Brkić 11, Michał Gabiński 4, Ivan Koljević 0, Bartosz Bochno 0, Michael Kuebler 0, Daniel Kickert 0.