Michał Fałkowski: Nie da się zacząć naszej rozmowy inaczej, niż od ostatniej sytuacji z meczu Polpharma - Turów. Powtórki wyraźnie pokazały, że nie popełniłeś faulu, choć sędziowie podjęli inną decyzję. A na domiar złego chwilę potem otrzymałeś przewinienie techniczne za zbyt emocjonalną reakcję. Śni ci się to wydarzenie jeszcze po nocach?
Brian Gilmore: Cóż, tamta porażka bardzo boli. To jedna rzecz. Druga jest jednak taka, że przeciwko tak solidnemu rywalowi jakim jest PGE Turów walczyliśmy do ostatniej sekundy. Niestety popełniliśmy zbyt dużo błędów i nie byliśmy w stanie wygrać tamtego starcia. Gdy gra się przeciwko tak mocnej drużynie, nie możesz pozwolić sobie na głupie faule, przestrzelone osobiste, przestrzelone rzuty spod kosza, brak zastawienia i jednocześnie oczekiwać, że wygrasz mecz. Na domiar złego jeszcze te faule... Oglądałem nagranie z tamtego momentu wielokrotnie i nie wierzę, że faulowałem Torey’a. Gdy usłyszałem gwizdek sędziego byłem wściekły, bo wiedziałem, że to kluczowa chwila w tamtym spotkaniu. Gdyby nie ten odgwizdany faul, jestem pewien, że zmusiłbym Torey’a do rzutu z trudnej pozycji i ostatnia piłka byłaby dla nas. A tak...
Czy decyzja sędziego o odgwizdaniu faulu technicznego była słuszna?
- Daleki jestem od opinii, że sędzia zabrał nam zwycięstwo, ale jednocześnie sądzę, że nie powinien dawać mi przewinienia technicznego, a raczej ostrzec mnie, że jeszcze trochę, a mi go odgwiżdże. Miałem nadzieję, że w takich okolicznościach, gdy czasu do końca meczu pozostawało tak mało, arbiter podejmie tylko taką decyzję, która jest absolutnie konieczna. Niestety tak się nie stało i ogólnie, po tym wydarzeniu, byłem bardziej wkurzony na to, że sprowokowałem porażkę mojego zespołu, niż na sędziego. Przeprosiłem po meczu moich kolegów i powiedziałem, że następny raz będę lepiej kontrolował moje emocje. Drugi raz nie popełnię tego błędu.
Czyli mimo wszystko przyznajesz, że twoja reakcja była zbyt emocjonalna?
- Tak, moja reakcja była niepotrzebna, ale nie wzięła się ona znikąd.
Przyznałeś jednak wcześniej, że przegraliście mecz głównie ze względu na wcześniejsze pomyłki. Chociażby fakt, że do przerwy wygrywaliście różnicą ośmiu oczek, a mimo to pozwoliliście rywalom odrobić wszystkie straty...
- Oni wyszli na druga połowę z zupełnie innym nastawieniem, niż na początku meczu, a nam z kolei uciekła gdzieś cała koncentracja. Zarówno w defensywie i ofensywie, a Turów jest zbyt doświadczonym zespołem by wypuścić tę szansę z rąk. Walczyliśmy jak umieliśmy, ale niestety ostatecznie musieliśmy uznać wyższość zgorzelczan.
Ta porażka może kosztować was miejsce w najlepszej trójce na koniec sezonu regularnego, nie sądzisz?
- Tak, zdecydowanie tak. Na szczęście do końca rundy zasadniczej pozostały jeszcze cztery spotkania i wszystko się może zdarzyć. Chwilowo nasz statek przechyla się z jednej burty na drugą, dlatego jak najszybciej musimy wyrównać balans i zakończyć sezon grając koszykówkę w naszym najlepszym wydaniu. Gdy znowu będziemy grać jak wcześniej, o nasze miejsce przed play-off jestem spokojny.
Gdybyście wygrali jednak mecz z Turowem, w tej chwili moglibyście spać spokojnie. Jednakże jest inaczej i Anwil ma tylko punkt straty do was, a PBG Basket czy Zastal - dwa.
- Tak, zdajemy sobie z tego sprawę, że jest kilka zespołów, które nas ścigają i zrobią wszystko, by nas wyprzedzić w tabeli. Dlatego jak najszybciej musimy wrócić do tej gry, którą prezentowaliśmy, gdy w kapitalnym stylu wygrywaliśmy Puchar Polski. Najbliższa okazja ku temu już w niedzielę, gdy zmierzymy się z AZS Koszalin.
No właśnie - mecz z AZS. Co wiesz o swoich najbliższych rywalach?
- AZS to bardzo groźny zespół, tym bardziej u siebie, a ich gra opiera się w dużej mierze na rzutach z dystansu. Mają kilku świetnych strzelców i nawet jeśli nie wszyscy mają swój dzień, to pojedynczy gracz i tak może zapewnić im zwycięstwo. Mam tutaj na myśli Grzegorza Arabasa, Slavisę Bogavaca, Winsome Fraziera czy George’a Reese’a. Oni wszyscy są bardzo mocni w pojedynkach jeden na jednego, więc musimy być gotowi by przeciwstawić się im świetną defensywą. Bardzo ważna będzie komunikacja. Żaden z nas nie może pozwolić by jego rywal uwolnił się spod opieki i oddał rzut z czystej pozycji.
W poprzedniej rundzie gładko jednak pokonaliście koszalinian 84:71...
- Tak, ale wtedy graliśmy u siebie, a poza tym mieliśmy kapitalny dzień. Ciężko będzie to powtórzyć, ale postaramy się zrobić wszystko, by pokonać AZS na ich terenie. Wszystko rozstrzygnie się jednak defensywie. Jeśli uda nam się zatrzymać ich rzuty z dystansu, wówczas o wygraną będzie prościej.
AZS zagra z wielkim zaangażowaniem, bo jak wody potrzebuje zwycięstw jeśli chce zagrać w play-off.
- Tak, ale my nie poddamy się bez walki. Chcemy mieć przewagę własnego parkietu w play-off, a to możemy zapewnić sobie tylko dzięki zwycięstwom.
Które miejsce przed play-off będzie zatem dla was porażką? Piąte?
- Ciężko jest odpowiedzieć na to pytanie. Kiedy nasz trener obejmował zespół mieliśmy bilans 0-4 i naszym celem był tylko awans do play-off. Na chwilę obecną wszystko więc wskazuje, że ten cel uda nam się zrealizować. Dlaczego czy piąte miejsce będzie porażką? Nie sądzę, choć oczywiście najbardziej cieszylibyśmy się z pozycji wyższej, najlepiej w pierwszej trójce.
Na początku sezonu nikt nie znał nazwiska Brian Gilmore. W tej chwili wszyscy fani w Polsce kojarzą ciebie jako jednego z kluczowych graczy Polpharmy. A jak ty oceniasz dotychczas swój sezon?
- Przeżyłem w tym roku wiele wzlotów i upadków, głównie ze względu na to, że na początku graliśmy bardzo słabo, później przyszedł lepszy moment, ale ostatnio przytrafiły nam się dwie porażki. Cieszę się jednak z tego, że jestem istotnym elementem silnego zespołu i pomagam mu wygrywać mecze, tak jak to chociażby miało miejsce w Pucharze Polski. Mam nadzieję, że moja dobra passa nadal będzie trwała i jeszcze nie raz przysłużę się Polpharmie zdobytymi punktami, zbiórkami, dobrą ofensywą i defensywę czy przede wszystkim grą zespołową. Wiem, że stać mnie na wszechstronną grę i solidny wkład w wyniki zespołu. Gdy tak będzie w kolejnych meczach, nadal będę usatysfakcjonowany.
Jesteś integralną postacią ekipy, choć w pierwszej piątce w tym sezonie pojawiłeś się tylko dwukrotnie. Niestety, były to dwa ostatnie mecze, w których przegraliście...
- No właśnie, dlatego nie ma to dla mnie znaczenia. Bo co to za radość wyjść w pierwszej piątce, zacząć mecz od pierwszej kwarty, gdy na koniec przegrywa się starcie. Dlatego to nie jest ważne. U nas w drużynie nie ma jednego lidera, ale jest kilka postaci, które w każdym meczu zdobywają przeciętnie 8-12 punktów, a ja jestem bardzo blisko tej grupy (Amerykanin rzuca średnio 7,4 punktu w każdym meczu - przyp. M.F.). To zarówno świadczy dobrze o mnie, jak i o naszym zespole, w którym przede wszystkim chcemy się dzielić piłką.