Tadeusz Aleksandrowicz w Stargardzie Szczecińskim pracuje od początku listopada. W tym czasie zaszczepił doświadczonym koszykarzom Spójni ogromne zaangażowanie w defensywie całego zespołu. Pod kierunkiem tego doświadczonego szkoleniowca zespół traci w rozgrywkach średnio 63 punkty, najmniej w lidze. To poświęcenie, czasami perfekcję w defensywie doskonale było widać podczas pierwszej połowy spotkania w Pruszkowie. Przez 20 minut Spójnia Straciła zaledwie 15 punktów, z czego tylko 6 z gry. - Dużo uwagi poświęcam na zgranie zespołu w obronie. Cieszę się, że moi zawodnicy wykonali kawał dobrej roboty głównie przy grze bez piłki - chwalił swoich podopiecznych Aleksandrowicz. - Ustaliśmy w obronie jeden na jeden, a jeżeli nawet w niej popełnialiśmy błędy to rywale od naszych wysokich odbijali się jak od ściany - obrazowo opisywał przewagę siły i doświadczenia szkoleniowiec Spójni.
Znicz Basket w pierwszej połowie rzucał z zaledwie trzynastoprocentową skutecznością z gry, cały mecz zakończył z dwukrotnie wyższą, co i tak jest najgorszym wynikiem drużyny w skali całego zespołu. Pod koniec października pruszkowianie przegrali na wyjeździe z SKK trafiając co trzeci rzut z gry. - Nie można porównywać obrony Siedlec z defensywą Spójni, która jest najlepsza w lidze. Jest ogromna różnica między nami, a podopiecznymi Tadeusza Aleksandrowicza w ograniu, boiskowym cwaniactwie - tłumaczył trener Znicza Basket Michał Spychała, który szybko dodał. - Nie ma się co oszukiwać, byliśmy gorsi w tym meczu - przyznał trener gospodarzy.
Spójnia w pierwszej połowie nie tylko dobrze broniła, ale uzyskała wyraźną przewagę na tablicach. Do przerwy ekipa ze Stargardu Szczecińskiego miała 32 zbiórki, z czego aż 13 w ataku. Znicz Basket na obu tablicach miał ich zaledwie 16. - Mam o to pretensje do swoich graczy. Goście mają od nas lepsze warunki fizyczne, ale to nie znaczy, że mogli nam tak skakać po głowach - przyznał Spychała. Koszykarzom Znicza Basket mocno we znaki wdali się zwłaszcza Wiktor Grudziński i Rafał Kulikowski. Obaj zaprezentowali przeciętną skuteczność rzutową (4/16), ale umiejętnie odrzucili rywali daleko od kosza. - Skutecznie uniemożliwiliśmy im penetrację. Straciliśmy kilka trójek, ale już przy wysokim prowadzeniu, dlatego nie mam o to pretensji - cieszył się Aleksandrowicz.
Do przerwy Spójnia prowadziła 37:15, a po zmianie stron skutecznie utrzymywała tę przewagę. Pruszkowianie w 25. minucie zbliżyli się jeszcze na szesnaście punktów (42:26), lecz wtedy przypomniał o sobie Marcin Stokłosa. Doświadczony rozgrywający w ważnych momentach trafiał trójki, w ataku umiejętnie regulując tempo akcji. - Niestety większość z nas nie miała okazji rozgrywać wielu tego typu spotkań, z większym ciężarem gatunkowym. Spójnia lepiej sobie z tym poradziła - nie ukrywał skrzydłowy Znicza Basket, Przemysław Szymański. - Cieszę się, że w drugiej połowie podjęliśmy walkę i spróbowaliśmy odwrócić losy mecz - dodał Spychała.
Dzięki wygranej w Pruszkowie ósma w tabeli Spójnia ma o jeden punkt więcej o Znicza Basket i korzystny bilans bezpośrednich spotkań, a co końca rozgrywek pozostały już tylko trzy kolejki. - Play-off blisko, ale jeszcze w nim nie jesteśmy. Pokonaliśmy bezpośredniego rywala w walce o ósemkę, lecz liga trwa jeszcze dalej. Musimy zrobić wszystko, aby nie nastąpiło rozprężenie - zauważył Jerzy Koszuta, zdobywca 12 punktów dla Spójni. - To nie był normalny mecz. On był takim języczkiem uwagi w walce o ósemkę. Nie znaczy, że już w niej jesteśmy, ale na pewno mocno się przybliżyliśmy. Teraz trzeba postawić przysłowiową kropkę nad "i", co w konfrontacji z wymagającymi rywalami nie będzie wcale łatwe - zakończył Aleksandrowicz.
Znicz Basket Pruszków - KS Spójnia Stargard Szczeciński 52:76 (11:20, 4:17, 18:18, 19:21)