Piotr Ignatowicz: Słabą grą przyczyniliśmy się do pobicia rekordu

Szlagier 27. kolejki pierwszej ligi mężczyzn był pojedynkiem słabo grających dąbrowian z jeszcze słabiej dysponowanymi radomianami, którzy nie potrafili wykorzystać sprzyjającej im sytuacji w drugiej połowie. Po spotkaniu trener Piotr Ignatowicz nie był zbyt wesoły, ale w pomeczowej rozmowie z portalem SportoweFakty.pl wyjaśnił tego powody.

Olga Krzysztofik
Olga Krzysztofik

Dąbrowianie są jedyną ekipą, która dwukrotnie pokonała stołecznych Akademików - pierwszą, która przerwała ich złotą serię na początku sezonu, a po ostatniej kolejce również pierwszą, która pokonała ich we własnej hali. Zagłębiowscy koszykarze przystępowali więc do meczu w glorii chwały, na którą zapracowali sobie w ośmioosobowym składzie. Natomiast nastroje w Rosie były zdecydowanie odmienne, miniona 26. kolejka przyniosła radomianom bolesną porażkę ze Sportino (64:68). Spotkanie z osłabionymi dąbrowianami było więc niemalże idealną okazją do podbudowania swoich morale.

- Chcieliśmy się odbudować, ale nie wyszło. Chociaż były dobre momenty naszej gry, więc zagraliśmy lepszy mecz niż ze Sportino. Jednak trudno jest odbudowywać się na wyjeździe z taką drużyną jaką jest MKS, który we własnej hali nie zwykł przegrywać - podkreślił Piotr Ignatowicz, radomski szkoleniowiec.

O ile w pierwszej połowie Zagłębiacy byli nie do zatrzymania pod koszem, o tyle po przerwie skuteczność ich opuściła i przestali trafiać, co było idealną szansą dla zawodników Rosy do niwelowania strat. Jednak zadanie doprowadzenia do remisu okazało się dla nich zbyt trudne. - Nie da się wygrać meczu, jeśli po pierwsze daje się rzucić tyle trójek, a po drugie nie trafia się spod kosza mnóstwa rzutów z wolnych pozycji - ubolewał nad postawą swoich podopiecznych.

Na trzy sekundy przed końcową syreną Michał Nikiel nieznacznie poprawił sytuację swojej drużyny, a trener MKS-u Wojciech Wieczorek poprosił o czas, ale jasnym było, że radomianie nie zdołają odrobić pięciu punktów (81:76). Na pół sekundy przed końcem czas wziął jeszcze Piotr Ignatowicz, co wywołało zdziwienie w dąbrowskiej hali. - Taką zagraliśmy akcję, ale nie miało to żadnego większego znaczenia - szczerze przyznał z lekkim uśmiechem.

Rosa musiała wywieźć z Dąbrowy dwa punkty, aby zachować realne szanse wyprzedzenia w ligowej tabeli warszawskiej Politechniki. Jednak parkiet zweryfikował te założenia. Mimo że przed czwartą kwartą MKS nie mógł być pewien zwycięstwa, to był bliżej niego niż dalej. - Chcieliśmy, aby ten wynik był jak najmniejszy. Bezpośredni bilans z MKS-em mamy na pewno lepszy, ale w ligowej tabeli jest duży ścisk i przed play-offami różnie może się to potoczyć - mogą walczyć ze sobą trzy drużyny, które na koniec sezonu będą miały taką samą liczbę punktów i być może te małe punkty będą decydowały. Dlatego staraliśmy się ograniczyć straty do minimum. Można powiedzieć, że jest to najmniejszy wymiar kary jaki mogliśmy dostać - powiedział w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.

Premierowa odsłona w wykonaniu obu drużyn była bardzo dobra, przewaga Zagłębiaków zaczęła uwidaczniać się dopiero na początku drugiej. Do momentu zejścia do szatni gospodarze kontrolowali przebieg gry, na tyle by nie dopuścić do zbliżenia się rywalom na kilka punktów (55:44). Radomski szkoleniowiec winą obarcza grę w obronie swojej drużyny. - Nasza obrona... W pierwszej połowie straciliśmy 55 punktów. Chyba został pobity jakiś rekord. Faktem jest, że dąbrowianie mieli naprawdę dobrą skuteczność, ale to wynikało z tego, że mieli dużo wolnych pozycji. Jeżeli rzuca się tak jak na treningu, nie ma żadnej presji, to sztuką jest nie trafić. U nas wygraliśmy wysoko (81:64 - przyp. red.), ale mieli podobne pozycje i nie trafiali, we własnej hali już trafiali - wyjaśnił Ignatowicz.

Koszykarze Rosy starali się grać strefą, ale nie wychodziło im to najlepiej, w ich szeregach widać było bowiem niepotrzebną nerwowość. - Myśleliśmy, że sama nazwa "strefa" nam wygra mecz. Niestety, w tej strefie trzeba się poruszać. Jeżeli nie wykonuje się jej poprawnie albo jeden człowiek popełni błąd, wtedy już obrona nie działa. Tak to faktycznie wyglądało. Stąd nasi rywale mieli tyle pozycji i rzucili nam tyle punktów - zakończył Piotr Ignatowicz.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×