Krzysztof Kaczmarczyk: Ósme miejsce po rundzie zasadniczej kojarzy was w parę w pierwszej rundzie play off z liderem, czyli Wisłą Can Pack Kraków. Gorzej chyba trafić nie można było, bowiem to absolutny faworyt do wywalczenie mistrzostwa Polski.
Agnieszka Kułaga: Z pewnością Wisła zbudowała w tym roku silną ekipę, ale myślę, że w fazie play off rywalizacja z żadną drużyną nie jest łatwa. Musimy się przygotować jak najlepiej potrafimy do najbliższych meczów i podejść do nich z wiarą w zwycięstwo, a wtedy wszystko jest możliwe.
Jak oceniasz szanse nawiązania walki z Białą Gwiazdą? Podczas grudniowego meczu pokazałyście, że w Krakowie można powalczyć, ale wtedy w Wiśle zabrakło m.in. Erin Phillips czy Nicole Powell...
- Mecz z grudnia jedynie pokazał, że przy pełnej mobilizacji i koncentracji jesteśmy w stanie nawiązać walkę z każdą drużyną w tej lidze. Nie uważam jednak, że wynik jest odpowiednikiem potencjałów obu drużyn. Wisła ma zdecydowanie silniejszy kadrowo zespół i jeżeli chcemy nawiązać walkę, musimy zagrać prawie idealne zawody i liczyć na słabszy dzień przeciwnika.
Wracasz do hali, w której spędziłaś poprzedni sezon. Jak z perspektywy czasu oceniasz sezon spędzony pod Wawelem? Był to czas stracony ze względu na małą ilość minut na parkiecie, czy raczej zyskałaś trenując z najlepszymi?
- Z biegiem czasu nabrałam dystansu jeśli chodzi o ocenę ubiegłego roku i doszłam do wniosku, że pomimo małej ilości minut, nie był to dla mnie sezon stracony. Na pewno pomógł mi on ukształtować się koszykarsko, lepiej poznać polską ligę i z powrotem przystosować się do europejskiego stylu grania. Dopiero z perspektywy czasu widzę, jak dużo się nauczyłam i myślę, że te doświadczenia będą owocowały w tym, jak i następnych sezonach.
W tym sezonie nie możesz narzekać na brak minut na parkiecie, gdyż jesteś podstawową rozgrywającą Super Pol Tęczy Leszno.
- Dlatego uważam, że decyzja o przejściu do Leszna była dobrą dla mojego dalszego rozwoju jako zawodniczki. Teraz jest kwestia tego, żeby te otrzymane minuty dobrze wykorzystywać.
Patrzysz w statystyki? Jesteś czwartą asystującą rozgrywek, więc z roli rozgrywającej wywiązujesz się bardzo dobrze. Koleżanki nie mogą narzekać na brak podań otwierających drogę do kosza.
- Na mojej pozycji asysty czy podania otwierające drogę do kosza uznawane są za kluczowy element przy ocenie zawodniczki. Dochodzi jednak do tego wiele innych czynników, które nigdzie nie są zapisywane, dlatego według mnie bardzo ciężko ocenić grę jedynki po statystykach. Osobiście nigdy nie ukrywałam, że stawiam sobie za priorytet znaleźć dziewczyny ustawione na najlepszych pozycjach, a dopiero później szukać okazji do oddania własnego rzutu.
Agnieszka Kułaga w sezonie 2010/2011 dobrze dyryguje grą Super Pol Tęczy Leszno
Przed sezonem mówiłaś, że liczą się minuty, a swoje w podjęciu decyzji o przejściu do Leszna dołożył trener Jarosław Krysiewicz. Jak możesz ocenić współpracę z tym szkoleniowcem, który zaufał twojej osobie?
- Na pewno ściągnięcie mnie było dla trenera Krysiewicza dość ryzykowną decyzją, bo nie miał wielu okazji do oglądania mnie na żywo. Jak chodzi o kwestię zaufania, jest to według mnie kluczowy element do zbudowania dobrej relacji na linii trener - zawodniczka. Szczególnie na mojej pozycji, gdzie jako gracz podejmuję wiele szybkich, automatycznych decyzji. Ciężko byłoby to robić bez zaufania ze strony ławki.
Wszystko chyba w tym sezonie przebiega zgodnie z twoimi oczekiwaniami, gdyby nie nieszczęsne kontuzje... Opuściłaś osiem meczów sezonu zasadniczego. Teraz jest już wszystko w porządku? Patrząc na twoje ostatnie występy, forma rośnie, jak przed najważniejszymi meczami sezonu przystało.
- Niestety kontuzje wpisane są w nasz zawód i w tym roku bardzo pokrzyżowały plany nie tylko mi, ale również całej drużynie. Szkoda, że uraz wykluczył mnie na tak długo, ale czasu nie da się cofnąć i jedyne co mogłam robić, to próbować wrócić do optymalnej formy jak najszybciej. Z nogą jest już wszystko w porządku i mam nadzieję, że tak pozostanie do końca sezonu.
Jak w życiu każdego sportowca, musiałaś podjąć dużo ciężkich wyborów. Żałujesz czegokolwiek ze swojej koszykarskiej kariery?
- Generalnie wychodzę z założenia, że niczego w życiu nie należy żałować, bo przeszłości nie zmienimy, a wpływ mamy jedynie na przyszłość i teraźniejszość. Dlatego niczego w swojej karierze sportowej, ani w życiu osobistym nie żałuję.
W 2005 roku opuściłaś Polskę i wyjechałaś na szkołę basketu do USA, gdzie spędziłaś cztery lata grając w Valparaiso Crusaders. Czułaś pewne obawy przed wyjazdem?
- Miałam bardzo mało czasu na myślenie przed wyjazdem i to chyba pomogło mi w podjęciu decyzji. Obawy zawsze towarzyszą ważnym życiowym decyzjom, ale wtedy kluczowe jest wsparcie i rada bliskich nam osób.
Amerykańska szkoła koszykówki była najlepszą możliwą opcją dla rozwoju twojej kariery? Uważasz, że w Polsce miałabyś podobne szanse na taką lekcję? Jak dużo dała ci amerykańska akademia koszykówki?
- Uważam, że miałam niesamowicie dużo szczęścia, że trafiłam na trenera Keitha Freemana. Mogłam się od niego uczyć koszykówki przez cztery lata. Dziś oceniam, że wyjeżdżając z Polski miałam bardzo małą wiedzę, jeśli chodzi o rozumienie gry. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, ile mi brakowało umiejętności, aby grać na jedynce. Uważam, że gdybym nie podjęła decyzji o wyjeździe, nie byłabym nawet w połowie zawodniczką, którą jestem dziś.
Planujesz jeszcze kiedyś grać poza granicami naszego kraju? Myślałaś już o tak odległej przyszłości, czy w Lesznie jest ci na tyle dobrze, że chciałabyś spędzić w tym klubie jeszcze kilka sezonów?
- Na razie skupiam się na końcówce sezonu, a w kwietniu przyjdzie czas na podejmowanie jakichkolwiek decyzji.