Michał Fałkowski: Jak oceniłbyś ten mecz?
Jerel Blassingame: To na pewno był bardzo ciężki mecz, bardzo wyrównany i przede wszystkim obie drużyny skoncentrowały się na walce. Nie szczędziliśmy sobie mocnych zagrań w obronie, ale taka jest przecież koszykówka. Wiedzieliśmy, że jeśli chcemy w ogóle pokonać Anwil na jego własnym terenie, musimy zagrać maksymalnie twardo w obronie i maksymalnie skutecznie w ataku. Niestety nie wszystko poszło po naszej myśli.
Z pewnością wiele do życzenia pozostawiała obrona. Czy możemy powiedzieć, że przegraliście dlatego, że kompletnie przespaliście czwartą kwartę, w której straciliście aż 27 punktów?
- Jeszcze jest zbyt wcześnie by mówić o tym dlaczego przegraliśmy. Pewne rzeczy powinno się mówić nie na chłodno, ale po spokojnym przeanalizowaniu błędów. Ogólnie myślę, że zagraliśmy dobre spotkanie. Naprawdę, mam wrażenie, że zrobiliśmy dzisiaj wszystko by pokonać Anwil, ale gospodarze okazali się zbyt silni. Jak już powiedziałem - to był taki mecz walki, ale również możemy określić to spotkanie słowami "bardzo szybki". Zarówno my, jak i Anwil, staraliśmy się przenieść piłkę z pola obrony na pole ataku tak szybko jak to tylko możliwe, a takie okoliczności zawsze potęgują większą liczbę niecelnych rzutów. Dlatego dzisiaj mecz toczył się w kontekście tego, kto spudłuje większą liczbę rzutów pod presją.
Również ty spudłowałeś kilka prostych, wydawałoby się, rzutów z dystansu w końcówce czwartej kwarty...
- Tak, dlatego nie mogę być zadowolony z faktu, że swoimi niecelnymi rzutami przybliżyłem niestety moją drużynę do porażki. Ale co ja mogę na to poradzić. Rzadko kiedy udaje się komuś zagrać spotkanie na stuprocentowej skuteczności, a ktoś jednak te rzuty musi oddawać.
Ogółem zdobyłeś 20 punktów, miałeś siedem asyst, sześć fauli wymuszonych, pięć zbiórek. Statystyki bardzo solidne...
- Może i tak, ale to nieprofesjonalne podejście by cieszyć się z własnych osiągnięć w obliczu porażki zespołu. Wybierając koszykówkę kilka lat temu, wiedziałem, że decyduję się na grę zespołową. OK, może zagrałem dzisiaj poprawnie, ale co z tego, skoro nie trafiłem kilku ważnych rzutów i ostatecznie przegraliśmy? Nie mam z tego faktu żadnej satysfakcji.
Był taki moment w tym meczu, że Anwil wyszedł na ośmiopunktowe prowadzenie, ale wy szybko zniwelowaliście tę stratę i po trzeciej kwarcie prowadziliście 50:45. Wszystko wskazywało wtedy na to, że wygracie ten mecz...
- Trzecia kwarta była w naszym wykonaniu bardzo dobrze. Funkcjonowała komunikacja w obronie oraz skuteczność w ataku. Sporo punktów zdobywaliśmy po łatwych podaniach do wysokich, albo szybkich penetracjach. Niestety w pewnym momencie kilka naszych rzutów nie wpadło do kosza, Anwil to wykorzystał i tak się stało, jak się stało. Cały ten mecz to była walka na wymęczenie. Od samego początku było wiadomo, że której drużynie uda się przetrzymać rywala na kilku niecelnych rzutach i jednocześnie odskoczyć na bezpieczną przewagę, wówczas będzie jej łatwiej. Gdybyśmy przy przewadze pięciu punktów trafili jeszcze z raz, dwa to może byłoby inaczej. Niestety spudłowaliśmy, a włocławianie to zbyt klasowy przeciwnicy, by mieli tego nie wykorzystać. Tym bardziej u siebie w hali.
Trener Dainius Adomaitis powiedział na konferencji prasowej, że niemalże w stu procentach zrealizowaliście plan przedmeczowy, ale w pewnych momentach zabrakło wam koncentracji. Zgodzisz się z tym?
- To jest to, co i ja już powiedziałem. Mam wrażenie, że zagraliśmy naprawdę niezły mecz. Przed spotkaniem trener mówił nam o tym byśmy maksymalnie utrudniali grę dwóm niskim koszykarzom Anwilu, Berishy i Plucie. I rzeczywiście w całym meczu oni zdobyli raptem kilka punktów. Dodatkowo mieliśmy zagęszczać strefę podkoszową, atakować tablicę przy każdej próbie z daleka i to także przynosiło efekt. Niestety okazało się, że to za mało by wygrać.
Jak przed chwilą zauważyłeś, zmiażdżyliście Anwil w zbiórkach, wygrywając ten element 46:30, ale mimo to przegraliście. Jak to możliwe, że powielając akcje piętnastokrotnie, nie umieliście wypracować sobie kilkupunktowej przewagi?
- Cały czas będę wracał do tego co już powiedziałem przed chwilą. To był fizyczny mecz walki, mecz na wyniszczenie. Obie drużyny momentami broniły tak mocno, jakby to było spotkanie finałowe. Dlatego myślę, że wszyscy wiedzieliśmy, że przegra ten, kto w kluczowych momentach będzie pudłował. Co z tego, że mieliśmy o 50 procent zbiórek więcej niż gospodarze, skoro w ogóle nie umieliśmy wykorzystać tej przewagi. Jasne, kilkukrotnie udawało nam zdobyć punkty po zebraniu piłki w ataku, ale w całym pojedynku popełniliśmy również aż 14 strat. Jednocześnie mieliśmy tylko trzy przechwyty, podczas gdy Anwil zabrał nam piłkę dziewięć razy, a stracił ją tylko osiem. Dlatego właśnie nasza wygrana walka o zbiórki nie okazała się kluczowa.
Już w pierwszej kwarcie straciliście Camerona Bennermana, który doznał kontuzji. To miało wpływ na waszą grę?
- Zdecydowanie. Cameron to nasza najważniejsza opcja w ataku i gdy jego zabrakło, inni musieli wziąć na siebie ciężar zdobywania punktów. Jednakże zawsze jest trudno przestawić się na inne granie, gdy ubywa kluczowy zawodnik. Nie chcę powiedzieć, że gdyby Cameron grał do końca spotkania, to na pewno pokonalibyśmy Anwil, ale myślę, że byłoby nam łatwiej z dwóch przyczyn. Po pierwsze, mając Camerona na parkiecie wszyscy wiemy, że tylko kwestią czasu jest gdy zacznie trafiać seriami do kosza, a po drugie - nasza rotacja nie uległaby zmniejszeniu. A tak musieliśmy radzić sobie w nieco zmodyfikowanym ustawieniu.
Wiadomo już coś o kontuzji Amerykanina? (rozmawiamy kilkanaście minut po meczu - przyp. M.F.)
- Nie, na razie jest zdecydowanie za wcześnie by cokolwiek mówić. Prawdopodobnie skręcił sobie stan kolanowy albo coś w tym guście, ale nawet on sam nic w tej chwili nie wie. Potrzebne są kompleksowe badania, ale wszyscy mamy nadzieję, że to nie koniec sezonu dla niego.