Zawodnicy cieszyli się jak dzieci - rozmowa z Tomaszem Kwiatkowskim, dyrektorem sportowym Trefla Sopot

Mówiło się, że rywalizacja Trefla Sopot z Anwilem Włocławek przyniesie najwięcej emocji. I tak rzeczywiście się stało. Aż w dwóch meczach do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była dogrywka. Lepsi w tej rywalizacji okazali się sopocianie, którzy awansowali do półfinału. Dla włocławian oznacza to równocześnie koniec szans na powtórzenie wyniku z poprzedniego sezonu.

Karol Wasiek: Proszę powiedzieć szczerze, czy spodziewał się pan tego, że Trefl jest w stanie wygrać oba mecze we Włocławku?

Tomasz Kwiatkowski: Powiem szczerze, że byłem przekonany, że Trefl jest w stanie wygrać oba mecze we Włocławku. Natomiast czy się spodziewałem, że wygramy? Powiem tak: czekałem na wynik pierwszego spotkania we Włocławku. Po zakończeniu tego meczu byłem przekonany, że jesteśmy wygrać także drugie spotkanie.

Jakie nastroje panowały w drużynie przed meczami we Włocławku?

- Bardzo podobne jak przed pierwszymi meczami w Sopocie. Czyli mobilizacja, skupienie na zadaniach, które mieliśmy do wykonania.

W których elementach na przestrzeni całej rywalizacji według pana Trefl był lepszy od Anwilu Włocławek?

- Na przestrzeni całej rywalizacji byliśmy wtedy lepsi od Anwilu kiedy byliśmy zdeterminowani, kiedy walczyliśmy, realizowaliśmy nasz plan taktyczny. Ważne było to, że graliśmy twardo w obronie oraz cierpliwie w ataku, czyli w naszym stylu. Myślę, że drugi mecz w Sopocie był przykładem takiej koszykówki, która nie była w stylu play-offów. Był on miękki w naszym wykonaniu, nie walczyliśmy tak, jak powinniśmy. Efektem wówczas była porażka. Wyciągnęliśmy z tego wnioski i w dwóch kolejnych meczach zagraliśmy tak, jak powinna wyglądać koszykówka w play-offach - czyli walka o każdy centymetr boiska.

Na taką postawę Filipa Dylewicza czekali zarówno kibice oraz działacze klubu.

- Filip Dylewicz przez cały sezon grał równo. Oczywiście tak jak każdy miał lepsze i gorsze chwile, ale był bardzo ważnym zawodnikiem. Nie da się w ciągu jedna dnia, tygodnia czy nawet miesiąca poukładać całej hierarchii w drużynie, tak żeby cały zespół ufał temu zawodnikowi. Sam zawodnik musi przejść odpowiednią drogę, by zrozumieć jak to działa, że on jest tą najważniejszą postacią. On musi dać w każdym spotkaniu tyle samu, co jest wielkim wyzwaniem dla każdego zawodnika. Ja się bardzo cieszę, że Filip nam bardzo pomaga. Dla mnie niewątpliwie, z całym szacunkiem dla wszystkich innych graczy, Filip Dylewicz jest najlepszym polskim graczem na parkietach naszej ligi. W meczach z Anwilem to udowodnił.

Koszykarzom bardzo przyda się kilka dni odpoczynku, ponieważ rywalizacja w półfinale czy to z Turowem, czy Poznaniem zapewne będzie bardzo wyrównana.

- Cała sytuacja w lidze jest taka, że każdy może ograć każdego. Ja naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć, czy gdybyśmy grali w play-offach z Koszalinem, Poznaniem, Polpharmą czy z Czarnymi czy byłyby to łatwiejsze mecze. Wydaję mi się, że Anwil na pewno nie był zespołem, który zasługiwałby na szóste miejsce. My z nimi powinniśmy się spotkać w zupełnie innym momencie play-offów. Te mecze pokazały, że jesteśmy gotowi na ciężką walkę. Oczywiście będziemy się starać zregenerować nasze siły i będziemy oczekiwać na kolejnego rywala. To jest o tyle ważne, że w przypadku zwycięstwa Poznania to my zaczniemy rywalizację u siebie. Nie mamy na to wpływu z kim zagramy. Czekamy na wynik meczu ze Zgorzelca. Jednocześnie staramy się utrzymać w dobrej formie. Mamy pewne cele, zrobiliśmy drugi krok i teraz przyszedł czas na trzeci krok. Jesteśmy pełni optymizmu i jednocześnie pełni także szacunku do przeciwnika. Mam nadzieję, że uda nam się wygrać kolejne mecze.

No właśnie. Mówił pan o tych dwóch krokach, które koszykarze już wykonali. Można powiedzieć, że zawodnicy wykonali już plan minimum na ten sezon - czyli powtórzenie wyniku z poprzedniego sezonu.

- Ja po meczu czwartym we Włocławku widziałem autentyczną radość naszych zawodników. Mamy sporą ilość zawodników doświadczonych, który cieszyli się jak dzieci. To jest bardzo budujące. Widziałem, że oni jako zespół zbudowali bardzo fajną atmosferę. Jestem przekonany, że oni żadnego planu minimum jeszcze nie wykonali dla siebie. Mam nadzieję, że teraz oni sami podnieśli sobie poprzeczkę. My przed sezonem mówiliśmy, że plan minimum to jest awans do półfinałów. Natomiast gdyby się nam nie udało pokonać Anwilu, to nie można byłoby mówić o wielkiej porażce. My nie kalkulowaliśmy na kogo wpadniemy. Przyszło nam grać z Anwilem, graliśmy do końca i udało się nam ich pokonać.

Wielkim atutem Trefla jest to, że w każdym kolejnym meczu kto inny potrafi wziąć odpowiedzialność na siebie za zdobywanie punktów.

- To był nasz problem przez cały sezon, że nie mieliśmy jednego gracza, który w każdym meczu grałby na podobnym poziomie. Być może oprócz Filipa Dylewicza. Generalnie graczem, który w decydujących momentach bierze piłkę w swoje ręce i zdobywa jakieś punkty są zwykle zawodnicy obwodowi. Im jest łatwiej po prostu, to oni kreują grę. My mieliśmy problem z formą graczy obwodowych. U nas nie ma takiej sytuacji, że przeciwnik może odpuścić jakiegoś gracza, bo nie jest w stanie zdobyć punkty. To jest siła naszego zespołu. Jednakże chciałbym podkreślić, że naszym wielkim atutem jest świetna gra w obronie. Zawodnicy nabrali pewności siebie szczególnie w końcówce sezonu i to jest bardzo ważne. To jest nie do przecenienia.

Komentarze (0)