Tutaj mam swoje korzenie i rodzinę - rozmowa z Konradem Wysockim, koszykarzem PGE Turowa Zgorzelec

Konrad Wysocki w wieku czterech lat wyjechał z Rzeszowa do Niemiec. Od dwóch lat ponownie jest w Polsce, gdzie reprezentuje barwy PGE Turowa Zgorzelec. Kapitan czarno-zielonych zdradza swoje plany na przyszłość, a także kto jest jego największym fanem.

Jak Konrad Wysocki został koszykarzem?

Konrad Wysocki: Można powiedzieć, że z tym sportem miałem styczność od dziecka. Mój tato Krzysztof grał w koszykówkę w Rzeszowie, gdzie się urodziłem. Jak byłem mały, zawsze biegałem po parkiecie i bawiłem się piłkami. Później tata otrzymał propozycję pracy w Niemczech. Miałem cztery lata kiedy wyjechałem z Polski i zacząłem grać normalnie w drużynie. Już wtedy zakochałem się w koszykówce i bez niej nie wyobrażałem sobie życia. Tak jest do dziś.

Bardzo wcześnie wyjechał pan z Polski do Niemiec. Następnie przyszedł czas na studia w Stanach Zjednoczonych i gromadzenie cennych doświadczeń. Jak pan wspomina tamten okres?

- Był to mój najważniejszy okres. Uczyłem się żyć. W wieku 16 lat pierwszy raz byłem poza domem. Nie wiedziałem co robić! Wszystko było dla mnie nowe. Musiałem sam zadbać o siebie. Zacząłem poznawać świat i jako człowiek robić postępy. Tam zdobyłem swój charakter, który teraz posiadam. Poznałem wiele fajnych osób, z którymi utrzymuję kontakty. Kochałem tamte czasy i zawsze chętnie wracam do nich pamięcią.

Obok gry w koszykówkę w Stanach Zjednoczonych także pan studiował.

- Najpierw przez dwa lata kończyłem w Stanach Zjednoczonych szkołę średnią. Później przyszedł czas na studia na uczelni Princeton w Północnej Karolinie. Tam spędziłem cztery lata. Zostałem architektem, a przy okazji cały czas grałem w koszykówkę. W USA miałem propozycję pracy w zawodzie, ale musiałem czekać na pozwolenie na pracę, a poza tym chciałem grać w koszykówkę. Wróciłem więc do Niemiec, a teraz gram w Zgorzelcu.

Można powiedzieć, że zdobyty zawód przełożył pan na parkiet. Jako kapitan drużyny jest pan jednym z architektów sukcesów PGE Turowa w obecnym sezonie.

- Na parkiecie wszyscy jesteśmy architektami (śmiech). Jeśli chodzi o studia, trafiłem je w 100 proc. Bardzo wcześnie miałem styczność z architekturą. Budynki, architektura oraz sztuka - to mój konik numer jeden obok biegania po parkiecie. Jak najpierw coś się namaluje na papierze, a później przenosi na rzeczywistość, to jest to coś wspaniałego.

Choć do zakończenia kariery panu bardzo daleko, zastanawiał się pan, co będzie chciał robić w przyszłości?

- Mam już 29 lat i nie jestem najmłodszy. Jeśli zdrowie pozwoli, chciałbym jeszcze kilka lat pograć w koszykówkę. Gdy patrzę na domy w Zgorzelcu i Goerlitz z lat 80-tych, wiem, że po tym okresie moje życie będzie związane z domami i architekturą. Jeszcze dokładnie nie wiem co będę robił, ale z pewnością pasja w moim życiu będzie obecna.

Jedni mężczyźni uwielbiają szybkie samochody, pan jednak zamiast regularnie spędzać czas za kierownicą, woli...?

- Gotować! Mam w mieszkaniu fajną kuchnię, w której uwielbiam spędzać czas i się relaksować. Zawsze po treningu coś sobie ugotuję i mam pewność, że będzie mi smakowało. Dla sportowców bardzo ważne jest umieć przyrządzać makaron. Gdy odwiedzają mnie znajomi, dziewczyna, rodzice albo brat, od razu pytają kiedy robimy spaghetti carbonara (śmiech). Gotowanie to jednak nie jedyne moje zainteresowanie. Przykładowo od poprzedniego sezonu uczę się grać na fortepianie. Jeszcze wiele nie potrafię, ale mam satysfakcję, że próbuję uczyć się czegoś nowego. Samochody też zresztą nie są mi obce.

Zdradził pan, że ma sympatię. Jest z panem w Polsce?

- Ostatnio Regina kibicowała mi w sobotę w czasie meczu z zespołem z Poznania. Jest nam ciężko z uwagi na odległość, jaka nas dzieli. Ulm, gdzie mieszka, jest położone 600 km od Zgorzelca. Mimo to jakoś dajemy sobie radę.

Dziewczyna, rodzice oraz brat to pana najlepsi kibice?

- To wielcy fanatycy, ale największym jest moja babcia (śmiech). Niestety w Zgorzelcu nie widziała mnie jeszcze na żywo. Gdy jednak w telewizji jest transmisja, cały czas mi kibicuje. Nastawia sobie budzik i nie odpuszcza też żadnej powtórki, choćby leciało ich pięć pod rząd. Niestety teraz troszkę choruje i jest w szpitalu. Wierzę, że szybko wróci do zdrowia i razem zakończymy ten sezon.

W pana żyłach płynie bardziej polska czy niemiecka krew?

- Bardzo długo byłem w Niemczech. Tam dorastałem, ale przez ostatnie dwa lata coraz mocniej czuję się Polakiem. Tutaj mam swoje korzenie i rodzinę. Wszyscy sobie przypominamy jak to było wcześniej. Lubię Zgorzelec i bardzo mi się tutaj podoba. Dlaczego miałbym gdzieś odchodzić? Myślę, że gram nie najgorzej, póki co idziemy na medal. Chcemy awansować do europejskich rozgrywek. Chcemy razem osiągnąć ile tylko się da!

Komentarze (0)