Podopieczni Dainiusa Adomaitisa zapowiadali, że wyciągną wnioski z inauguracyjnego meczu, w którym słabo funkcjonowała ofensywa, zwłaszcza w drugiej połowie. Jak powiedzieli, tak uczynili. Słupszczanie w czwartkowy wieczór wyglądali na zdecydowanie mocniejszych. Zresztą już na parkiet wyszli z ogromną determinacją, chęcią doprowadzenia do remisu.
Gościom wystarczyło niespełna sześć minut, żeby zszokować wszystkich. Kibice przecierali oczy ze zdumienia, bo o to mistrz Polski, który konsekwentnie dążył po kolejny tytuł, przegrywał...2:17! Takiego falstartu w wykonaniu Asseco Prokomu już dawno nie było, w szczególności w rodzimej lidze. I to niekoniecznie efekt słabej gry gdynian. Słupszczanie grali po prostu intensywnie, niezwykle skutecznie w ofensywie, zarazem agresywnie w obronie. Machinę zwaną Energą Czarnymi napędzali wyjątkowo Polacy, z Pawłem Leończykiem na czele. Skrzydłowy zdobył aż 10 z 17 punktów przyjezdnych.
Tonący okręt nie mógł liczyć nawet na Qyntela Woodsa, bo Amerykanin znowu rozegrał koszmarne zawody, bynajmniej nie przypomina gracza sprzed roku, choć usprawiedliwia go nieco długi rozbrat z koszykówką spowodowany kontuzją.
Mimo początkowych kłopotów obrońcy tytułu zdołali zrobić wielki krok ku zniwelowaniu deficytu. Gospodarze przełamali niemoc w ataku, wymuszali przewinienia rywali i dzięki temu niewiele ponad pół minuty przed końcową syreną przegrywali tylko 15:19. Ostatnie słowo należało jednak do Bryana Davisa.
Pościg koszykarzy Tomasa Pacesasa trwał też w drugiej odsłonie. Litewski szkoleniowiec mocno rotował składem, szukał skuteczniejszych ustawień, ale gdynianie i tak grali zrywami. Potrafili za sprawą Ratko Vardy i Daniela Ewinga zmniejszyć strady do trzech oczek, by potem nie postawić kropki nad "i", popełnić błędy, które kosztowały ich utratę punktów. Energa Czarni nieco zwolnili, bo wydajni Polacy w drugiej odsłonie nie wytrzymali tempa, prócz naturalizowanego Mantasa Cesnauskisa.
Słupszczanie poprawili się w ofensywie pod koniec pierwszej połowy, gdy grali wszechstronniej i poprawili się w defensywie. Ich przewaga rosła w zawrotnym tempie, momentalnie przeskoczyłą nawet granicę 10 punktów, a żółto-niebiescy nie mogli nic poradzić. Po celnym rzucie za trzy Williama Avery'ego goście prowadzili już 44:31.
Po przerwie gra się wyrównała, choć nadal w korzystniejszej sytuacji byli słupszczanie. Mieli oni komfort, bo nie grali z tak wielką presją, jak miejscowi zawodnicy. Asseco Prokom ruszyło mocno, dobrze prezentował się Daniel Ewing, ale nie potrafiło dopaść Energi Czarnych. Podopieczni Adomaitisa nie zachwycali swoją grą, nie była już tak efektowna jak na początku, lecz nadal całkiem skuteczna. Tym razem ciężar zdobywania punktów spoczął na innych graczach, czyli Jazvinie, Jerelu Blassingamie i Zbigniewie Białku.
Po stronie gdynian zupełnie nie było widać większego doświadczenia, ogrania. Wręcz przeciwnie - monolit scalony w wielu elementach przypominały "Czarne Pantery", które nadal miały bezpieczną przewagę nad rozjuszonym mistrzem.
Czas uciekał. Dopiero w czwartej kwarcie gdynianie znowu znaleźli się blisko przeciwnika. Dwie celne "trójki" Courtney'a Eldridge'a i Tommy'ego Adamsa sprawiły, że Asseco Prokom przegrywało 54:58, ale na tym właściwie koniec wielkich emocji. Obrońcy tytułu pokazali słabość - w ofensywie nie są konsekwentni, często brakuje im mocniejszego podrygu, a tym razem nie mogli liczyć na obronę.
Czwarta drużyna sezonu zasadniczego wyszła z opresji bez szwanku, bo przełamała chwilowy kryzys. Słupszczanie byli pewniejsi w rzutach, ponownie do głosu doszedł Leończyk, który tego dnia był nie do zatrzymania. Im bliżej było końca, tym z mniejszym zaangażowaniem walczyli gospodarze, którzy w ostatnich trzech minutach zupełnie się poddali. Po meczu trener Pacesas ironicznie klaskał brawo i dziękował swoim podopiecznym...
- Cieszymy się nie tylko ze zwycięstwa, ale głównie ze stylu wygranej. Właśnie tak trzeba walczyć w play-off - mówił wyraźnie zadowolony Adomaitis na konferencji prasowej. - Zaprezentowaliśmy niesłychanie agresywną obronę, nie było dla nas straconych piłek. W defensywie podjęliśmy ryzyko, ale inaczej przeciwko mistrzom Polski nie można grać - dodał.
Energa Czarni wygrali i doprowadzili w stanie rywalizacji do wyrównania, bo w pierwszym meczu górą byli obrońcy tytułu (74:59). - Straciliśmy przewagę własnego parkietu. Nie poddajemy się. Można przyjąć, że walka zaczęła się do nowa. Zatem wszystko przed nami - stwierdził Pacesas.
63:76
(15:21, 16:23, 17:14, 15:18)
Asseco Prokom: Daniel Ewing 13, Adam Hrycaniuk 13, Courtney Eldridge 9, Ratko Varda 9, Tommy Adams 6, Filip Widenow 5, Piotr Szczotka 4, Qyntel Woods 2, Ronnie Burrell 2, Krzysztof Szubarga 0.
Energa Czarni: Paweł Leończyk 20, Mantas Cesnauskis 11, Ermin Jazvin 10, Bryan Davis 10, Jerel Blassingame 7, William Avery 7, Krzysztof Roszyk 5, Zbigniew Białek 5, Wojciech Szawarski 2.
Stan rywalizacji: 1:1