Leszek Karwowski: Rywale myśleli, że jest już po meczu

Czwarte z rzędu zwycięstwo w fazie play-off odnieśli koszykarze Politechniki Warszawskiej. Do awansu brakuje im już tylko jednej wygranej.

W miniony weekend podopieczni Mladena Starcevicia dwukrotnie pokonali na własnym parkiecie drużynę Sokoła Łańcut, oba spotkania - mimo w miarę pewnego wyniku końcowego na korzyść gospodarzy - były niezwykle wyrównane, przyjezdni napędzili faworytowi mnóstwo strachu i u siebie z pewnością tanio skóry nie sprzedadzą. W sobotę stołeczni Inżynierowie zwyciężyli 71:64, dzień później było 74:65. Rywalizacja o awans toczy się do trzech zwycięstw, kolejne spotkanie odbędzie się w Łańcucie po przerwie świątecznej.

Jednym z bohaterów starcia niedzielnego był doświadczony środkowy Politechniki, Leszek Karwowski. 36-letni zawodnik zaliczył double-double, w ważnym momencie trafił za trzy. Spotkanie - w pierwszej połowie niezwykle wyrównane - po przerwie przebieg miało niecodzienny. Najpierw na wyższe obroty weszli goście i w pewnym momencie prowadzili nawet różnicą dziesięciu oczek. Bieg im jednak wypadł, a do przodu ruszyli warszawiacy, który w finałowej kwarcie straty odrobili z druzgocącą nawiązką, ostatnią część meczu wygrywając 27:13.

TBL jest na wyciągnięcie ręki, Leszek Karwowski zachowuje jednak stoicki spokój

- Jeżeli przeciwnicy myślą, że jak się prowadzi różnicą dziesięciu punktów na szesnaście minut przed końcem to jest już po wszystkim, to się grubo mylą - przyznaje Karwowski, podkreślając hart ducha i waleczność swojej drużyny. - My jesteśmy zespołem, który się absolutnie nigdy nie poddaje i nawet gdybyśmy przegrywali różnicą dwudziestu oczek, to i tak nadal robilibyśmy wszystko, by osiągnąć korzystny wynik. Właśnie nasz styl gry spowodował, że w niedzielę udało się wygrać - wyjaśnia.

- W zespole przeciwnika spadła koncentracja, myśleli że już jest po meczu - ciągnie, zadowolony z postawy swojego zespołu. Niezwykle wymowna i zarazem bardzo istotna dla przebiegu meczu była końcówka trzeciej kwarty. Na sześć sekund przed ostatnią syreną goście zdecydowali się na rzut z połowy boiska - piłka trafiła w tablicę, wpadła w ręce Karwowskiego, ten zagrał do Marka Popiołka, a 21-letni rozgrywający efektownym rzutem z połowy boiska zmieścił piłkę w obręczy. - Ta akcja była kluczowa, z ośmiu punktów straty zrobiło się pięć.

Jeśli za dwa tygodnie gracze Starcevicia wygrają choć jedno z dwóch wyjazdowych spotkań, zakończą rozgrywki i do Hali Gier warszawskiego AWF-u już w tym sezonie nie wrócą. - Z takimi deklaracjami bym się wstrzymał. Ja osobiście zawsze uczę zawodników pokory i tego, że drużynie przeciwnej należy się szacunek - podkreśla Karwowski. - Rywale grają fantastycznie, wkładają w to dużo siły i serca. Co przyjdzie za jakiś czas, to przyjdzie, nie wiem, czy jeszcze na Marymoncką wrócimy. Na razie jedziemy do Łańcuta zagrać dobre zawody, a co się wydarzy, to już życie pokaże.

Komentarze (0)