Pół zęba będzie naszym talizmanem - rozmowa z Wojciechem Wieczorkiem, trenerem MKS-u Dąbrowa Górnicza
Olga Krzysztofik
Olga Krzysztofik: Na sześć minut przed końcem czwartej kwarty drugiego spotkania półfinałowego z ŁKS-em Łódź przegrywaliście 15 punktami. Skąd czerpać optymizm w takiej chwili?
Wojciech Wieczorek: - W pewnym momencie u niektórych mogło pojawić się zwątpienie, szczególnie gdy było 15 punktów różnicy. Natomiast wtedy poznaje się charakter drużyny, czy w ogóle ludzi. Gdy przegrywają, to chcą przegrać jak najniżej, a czasami szczęście sprzyja i udaje się. Ten drugi półfinał był bardzo trudny, przegrywaliśmy cały mecz i w mojej opinii nie mieliśmy nic do powiedzenia, byliśmy gorsi w każdym elemencie gry. Natomiast w czwartej kwarcie wszystko się zmieniło, trudno powiedzieć co było tego przyczyną. Być może moi zawodnicy zbyt szybko uwierzyli, że jesteśmy już w finale I ligi. W ostatniej części gry mieliśmy dużo szczęścia, ale tego szczęścia brakowało nam przez cały sezon, od początku rozgrywek borykaliśmy się bowiem z kontuzjami, a w pełnym składzie występujemy dopiero teraz. Poza tym rzut za trzy punkty Marka Piechowicza - czy był przypadkowy? Trudno powiedzieć. Każdy zawodnik, który rzuca za trzy i trafia, w takim momencie może się pomylić, on się nie pomylił (trójka Piechowicza na 2 sekundy przed końcem czwartej kwarty doprowadziła do dogrywki - przyp. red.), w związku z tym możemy to spisać na karb szczęścia. Marek podjął dobrą decyzję, mimo że doznał kontuzji (w starciu z rywalem stracił pół zęba - przyp. red.). Myślę, że zajmiemy się tym zębem, aby stał się jakimś talizmanem w klubie (śmiech). W dogrywce prowadziliśmy już cały czas, ale jeszcze nastąpił moment niepewności, gdy była różnica pięciu punktów. Wtedy bardzo miłą niespodziankę zrobił nam Adam Lisewski, który jak ognia unika rzutów wolnych w końcówkach, prosi o zmiany, aby nie rzucać. A w tym meczu wykorzystał pięć na sześć prób. W czwartej kwarcie dopisało nam szczęście, które jednak było poparte ciężką pracą w obronie. Bardzo cieszę się, że wygrali to spotkanie, jak i to niedzielne, dzięki czemu prowadzimy 2:0 i z dużą dozą optymizmu jedziemy do Łodzi. Dobrze się gra ze świadomością, że gdyby coś nie poszło, to możemy wrócić do własnej hali.
Sądzi pan, że ŁKS wierzy jeszcze w wywalczenie miejsca w finale?
- Na pewno.
Nawet po takim spotkaniu? Łodzianie przegrali wygrany mecz, w czwartej kwarcie, którą wygraliście 31:17, zaprzepaścili całą pracę z trzech poprzednich i w konsekwencji schodzili z placu boju pokonani.
- W poniedziałek kibice byli świadkami meczu, który praktycznie od początku układał się tak, że ŁKS wygra. Niewiele zabrakło do takiego zakończenia. Na własnym terenie na pewno postawią nam bardzo trudne warunki w obu meczach, będą robić wszystko, by doprowadzić do piątego meczu, w którym może być różnie. Po niedzielnym spotkaniu trener Piotr Zych mówił, że jego zespół zagrał jeden z najsłabszych meczów w sezonie. Troszkę bym się z tym nie zgodził, bo na tyle im pozwoliliśmy. Natomiast mam nadzieję, że w Łodzi wyjdzie nam jeden dobry mecz i postaramy się o to, by awansować do TBL nie na swojej sali. Ale podkreślam jeszcze raz - rywalizacja się nie skończyła, wszystko jest jeszcze możliwe.