Sport uczy pokory i cierpliwości - rozmowa z Tomaszem Kwiatkowskim, dyrektorem sportowym Trefla Sopot

Sopocianie jedną nogą byli już w wielkim finale, gdzie mieli zmierzyć się z Asseco Prokomem Gdynia. Tymczasem już w sobotę muszą stanąć do walki o brąz z Czarnymi Słupsk.

Karol Wasiek: Panie dyrektorze, zgodzi się pan z takim stwierdzeniem, ze Trefl swoją szansę na awansu do finału przegrał w meczu numer pięć, a nie w ostatnim spotkaniu?

Tomasz Kwiatkowski: Pójdę nawet dalej. Powiem, że my swoją szansę przegraliśmy w meczu numer cztery przede wszystkim. Graliśmy go u siebie, byliśmy dwa dni po dosyć wysokim, przekonującym zwycięstwie. Prowadziliśmy 2:1 i nie wykorzystaliśmy szansy na to żeby przechylić tą szalę zwycięstwa na naszą korzyść. Gdyby było 3:1 to Turowowi byłoby bardzo ciężko. Podeszliśmy zbyt luźno do tego meczu, może byliśmy troszeczkę zmęczeni. Natomiast w play-offach nie można sobie pozwolić na chwilę rozluźnienia. Tu trzeba być na 100 procent skoncentrowany. Formalnie kwestia awansu rozstrzygnęła się w siódmym meczu, natomiast my mogliśmy rozstrzygnąć tą rywalizację już dużo szybciej.

A na przestrzeni całej rywalizacji półfinałowej to czego zabrakło Treflowi Sopot do awansu?

- Ja myślę, że trochę szczęścia na pewno. Chociażby zabrakło nam go w pamiętnym meczu numer pięć. Natomiast zabrakło nam na pewno zdrowia, to znaczy o ile w meczu numer sześć świetnie poradziliśmy sobie bez Gustasa, to mecz numer siedem pokazał, że ta skrócona rotacja na obwodzie w połączeniu z długą podróżą do Zgorzelca, to było za dużo jak na nasze zdrowie. Turów przed meczem numer siedem wrócił do siebie i odpoczywał dwa dni. My natomiast musieliśmy jechać tam. Do Zgorzelca jechać ponad 10 godzin to męcząca rzecz. Na kilku zawodników miało to bardzo zły wpływ. Najbardziej było to widać u Dragana Ceranicia.

Powróćmy na chwilę do meczu numer siedem. Czy trener Karlis Muiznieks nie za długo trzymał na ławce w czwartej kwarcie Filipa Dylewicza?

- My analizowaliśmy ten mecz jeszcze raz. Po spotkaniu łatwo jest powiedzieć, że mógł coś zrobić, jakąś zmianę szybciej lub później. Trzeba zwrócić uwagę na to, że ta piątka która była na parkiecie odrobiła bardzo wysoka stratę i doprowadziła praktycznie do remisu. Choć oczywiście w tym momencie wydaję mi się, że powinna nastąpić zmiana. Zabrakło wtedy kogoś kto mógłby zdobyć punkty spod kosza. Zabrakło trochę zimnej krwi. Filip faktycznie mógł się pojawić nieco wcześniej.

Czy zawodnikom na rywalizację z Czarnymi Słupsk po pierwsze starczy sił, a po drugie czy będą odpowiednio zmotywowani?

- O motywację raczej się nie martwię. Wiem, że zawodnicy byli bardzo źli po meczu numer siedem w Zgorzelcu. Wiem, że na wczorajszym treningu i w szatni widać było tą mobilizację. Oni chcą wygrać ten medal i zapewne będą o niego walczyć. My jesteśmy po ciężkiej rywalizacji z Turowem Zgorzelec. W ciągu kilkunastu dni musieliśmy odbyć dwie podróże do Zgorzelca i z powrotem. To ponad 2 tysiące kilometrów w autokarze. Może być nam fizycznie ciężko ustać Czarnym Słupsk. Z drugiej strony jesteśmy w rytmie meczowym. Zawodnicy są przyzwyczajeni do rywalizacji co trzy dni. Czarni musieli odpoczywać 10 dni po rywalizacji z Asseco Prokomem. Trudno powiedzieć co jest lepsze.

Patrząc w perspektywie kolejnego sezonu to mecz o trzecie miejsce ma kluczowe znaczenie, ponieważ jest to ostatnia szansa na załapanie się do europejskich pucharów.

- Rok temu zajęliśmy czwarte miejsce, ale i tak zagraliśmy w pucharach. Przy obecnym zainteresowaniu polskich klubów grą w europejskich pucharach to tutaj nie ma problemu żeby startować z czwartego miejsca. Jednak dla nas klubu to trzecie miejsce byłoby dowodem, że robimy postęp. Ja z drugiej strony wiem, że w sporcie łatwiej jest wejść na pewien poziom, niż się na nim utrzymać. Dla nas awans do półfinałów jest dużym sukcesem i cieszymy się z tego. Nie udało się awansować do finału, nie udało się. Taki jest sport. Czasami wychodzi, a czasami nie. Możemy się zastanawiać co byłoby gdybyśmy mieli jedno więcej zwycięstwo w sezonie zasadniczym. Na przykład ten feralny mecz z Zastalem Zielona Góra, który mi się śni prawie po nocach. Wtedy może zajęlibyśmy drugie miejsce.

Marzenia o finale trójmiejskim trzeba odłożyć na kolejny rok.

- Na to wygląda. Jakiś czas temu o tym rozmawialiśmy, że jest na to szansa. Zwietrzyliśmy swoje szanse szczególnie po wyeliminowaniu Anwilu Włocławek. Jednakże po raz kolejny okazało się, że sport uczy pokory i cierpliwości. Jeżeli nie w tym roku, to może uda się w następnym. Ja mam świadomość, że kiedyś klub Prokom Trefl Sopot też musiał czekać wiele lat na awans do finału, a później na mistrzostwo. Tutaj nie da się nic zrobić z dnia na dzień. Ten efekt końcowy jest wynikiem wielu małych rzeczy.

Komentarze (0)