Obrońcy tytułu zrobili pierwszy krok - relacja z meczu Asseco Prokom Gdynia - PGE Turów Zgorzelec

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Ponoć najtrudniejszy pierwszy krok. Jeśli tak, to obrońcy tytułu mają już z górki. Wszak Asseco Prokom pokonało we własnym obiekcie na inaugurację wielkiego finału PGE Turów Zgorzelec. Gdynianie zdominowali przygraniczny klub w drugiej połowie spotkania.

Dziesięć dni na odpoczynek, przygotowanie się do finałowej serii oraz rozpracowanie przeciwnika mieli koszykarze z Trójmiasta. Zgorzelczanie do meczu przystępowali praktycznie z marszu, więc z jednej strony mieli przewagę, bo zachowali rytm, ale w starciu z doświadczoną drużyną zabrakło im doświadczenia.

PGE Turów opadł z sił w drugiej połowie spotkania, kiedy to podopieczni Tomasa Pacesasa tradycyjnie jeszcze większą uwagę poświęcili obronie. Gdynianie zawężyli szyki, w ten sposób zmuszając przyjezdnych do błędów. Zielono-czarnym stopniowo brakowało pomysłu na przebicie muru, dodatkowo kluczowi zawodnicy szybko łapali kolejne przewinienia, co tylko utrudniało zadanie. Nic dziwnego, że Asseco Prokom w trzeciej kwarcie odskoczyło. Chociaż nie było jeszcze mowy o zdecydowanej dominacji gospodarzy, to jednak pewnie zmierzali oni po pierwsze zwycięstwo w serii.

Koszykarze Jacka Winnickiego przeciętnie spisywali się w defensywie, za co karcił ich wielokrotnie Daniel Ewing. Amerykanin był wyraźnym liderem mistrzów Polski - zagrał na wysokiej skuteczności rzutów z gry, nieźle dogrywał partnerom. - Fatalnie zaprezentowaliśmy się w obronie. Nie można wygrać z Asecco Prokom, jeśli traci się w kwartach po 27 i 29 punktów - przyznał po spotkaniu opiekun PGE Turowa.

Teoretycznie na dziesięć minut przed końcem przygraniczna ekipa mogła jeszcze rozstrzygnąć mecz na swoją stronę. Brakowało im jednak animuszu, do tego we znaki dawały się problemy z przewinieniami, a próby rotowania składem, zmiany taktyki nie przynosiły efektów. Drużyny grały jednak ofensywniej, ale żółto-niebiescy tym razem czuli się w ataku naprawdę dobrze.

Obrońcy tytułu byli więc nie do zastopowania. Zwłaszcza w obliczu częstych przewinień Roberta Tomaszka i Konrada Wysockiego. Obaj musieli uważać już pod koniec trzeciej kwarty na nieprzepisowe zagrania, bo mieli ich na swoim koncie po cztery. Częściowo tłumaczy to słabszą defensywę gości.

Próbujący już po raz czwarty zdetronizować Asseco Prokom koszykarze ze Zgorzelca dobrze rozpoczęli zawody w Gdyni. PGE Turów twardo walczył w obronie, nie pozwalał miejscowym na zdobywanie łatwych punktów. Toteż udało im się nawet objąć prowadzenie. Wprawdzie sytuacja w premierowej odsłonie kilkakrotnie się zmieniała, ale gracze Winnickiego zdołali wyszarpać korzystny dla siebie rezultat.

Wyrównana walka trwała też w kolejnej partii pierwszego finału. Na niewielkim prowadzeniu utrzymywali się gracze Winnickiego, ale mistrzowie kraju deptali im po piętach. Na nic zdawała się przyzwoita postawa Daniela Kickerta i skuteczna Wysockiego, bo gospodarze mając sporo opcji w ofensywie, odpowiadali bardzo szybko. Jeszcze nieco ponad 30 sekund przed końcem pierwszej połowy PGE Turów wygrywał 42:39, ale w końcówce dwa punkty zdobył Qyntel Woods, a następnie faul wymusił Ewing, który wykorzystał oba osobiste, w efekcie do przerwy prowadzili gdynianie.

Po długiej przerwie na parkiecie ponownie zameldował się Qyntel Woods. Gwiazda polskich parkietów, która wcześniej była kompletnie bez formy, potykała się przy najprostszych zagraniach i penetracjach, wróciła w dobrym stylu. Woods natychmiast trafił rzut z dystansu, czym przełamał swoją niemoc. Ostatecznie zdobył dla gdynian 13 punktów, zebrał 6 piłek, miał 2 asysty, blok i przechwyt. Niezły dorobek, zwłaszcza że dokonał tego w nieco ponad 20 minut.

Nie tylko brak agresywnej obrony stanął na przeszkodzie zgorzelczanom do wygranej. Niewiele wytchnienia miał lider Torey Thomas. Rozgrywający gości dobrze kierował grą, ale coś za coś - szwankowała skuteczność, w efekcie trafił tylko 3 z 10 rzutów z gry. Statystycznie najlepiej w PGE Turowie wypadł David Jackson, który uzbierał 16 oczek. - Może mniej punktów niż zazwyczaj rzucił Torey Thomas, ale na pewno zrekompensował to asystami, których miał aż 10. Przyczyn naszej porażki należy szukać gdzie indziej, a nie w jego skuteczności - powiedział Winnicki, który gdyński obiekt zna doskonale, bo przez dwa sezony prowadził miejscowy, żeński Lotos.

Mimo zwycięstwa niezadowolenia nie krył Pacesas, który dopatrzył się kilku negatywnych aspektów, wymagających jak najszybszej korekty. - Musimy zapomnieć o tej wygranej i szykować się do meczu numer dwa. A jest wiele do poprawienia. W pierwszej połowie goście zniszczyli nas na tablicach. Sporo zastrzeżeń można mieć do naszej skuteczności z linii osobistych oraz do strat, które popełniliśmy prowadząc różnicą 16 punktów - uzasadniał litewski szkoleniowiec, który w tym przypadku miał mnóstwo racji. Bo obrońca tytułu nie powinien trwonić tak wyraźnego prowadzenia.

Drugie spotkanie finału Tauron Basket Ligi zaplanowano na poniedziałek. Początek tym razem o godz. 18. Transmisja w TVP Sport.

FINAŁ

(Rywalizacja do czterech zwycięstw)

Asseco Prokom Gdynia - PGE Turów Zgorzelec

88:79

(16:20, 27:22, 16:12, 29:25)

Asseco Prokom: Daniel Ewing 23 (5 as), Piotr Szczotka 14, Qyntel Woods 13 (6 zb), Ratko Varda 8, Robert Witka 6, Krzysztof Szubarga 6, Adam Hrycaniuk 6 (6 zb), Ronnie Burrell 4, Tommy Adams 4, Courtney Eldridge 3, Filip Widenow 1.

PGE Turów: David Jackson 16, Konrad Wysocki 13, Torey Thomas 11 (10 as), Michael Kuebler 9, Daniel Kickert 9, Robert Tomaszek 8 (7 zb), Michał Gabiński 8 (7 zb), Ivan Zigeranović 5, Bartosz Bochno 0.

Stan rywalizacji: 1:0 dla Asseco Prokomu.

Źródło artykułu: