Patryk Neumann: Za wami drugi sezon po powrocie do I ligi. W porównaniu z tym debiutanckim zanotowaliście spadek o dwie pozycje. Można, więc mówić o rozczarowaniu?
Marek Kisio: Czy spadliśmy o dwie pozycje? Pewnie finalnie tak to wygląda. Na pewno rozczarowanie początkiem sezonu, bo wydawało nam się, że uzupełnienia, jakich dokonaliśmy będą trafione. Okazało się, że coś nie zagrało. Początek był fatalny, ale ogólnie sezon trzeba uznać za udany. Weszliśmy do ósemki, stawiliśmy czoła zdecydowanie najlepszej drużynie w tej lidze, czyli Politechnice warszawskiej. Na pewno rywalizacja z tym zespołem wstydu nam nie przynosi.
Wielokrotnie podkreślał pan, że jesteście w stanie zająć pozycję w pierwszej czwórce. Może jednak ostateczna lokata to po prostu faktyczny szczyt możliwości składu personalnego, jakim dysponowała stargardzka ekipa?
- Nie, jeszcze raz podkreślę, że Politechnika, z którą rywalizowaliśmy była zdecydowanie najlepsza. Faza play off tak się ułożyła, że akurat trafiliśmy na nich. Stawiliśmy im czoła, porażki, które ponieśliśmy były niewielkie. Gdybyśmy trafili na innego przeciwnika myślę, że moglibyśmy do tej czwórki awansować. Wcale nie ukrywam, że liczyłem po cichu, że zagramy, co najmniej trzy mecze w tej rywalizacji. Niestety nie udało się.
Jak na razie waszą największą słabością okazuje się runda play off, w której Spójnia przez dwa lata nie potrafiła odnieść nawet pojedynczego zwycięstwa.
- Ja bym nie mówił o słabości Spójni. Graliśmy z zespołami, które awansowały do Tauron Basket Ligi, przynajmniej w tym roku tak było. Na początku sezonu sugerowałem, a później to potwierdzałem, że ta liga w tym roku była wyjątkowo wyrównana. Każdy z każdym mógł wygrać.
Co, biorąc pod uwagę całe rozgrywki było dla prezesa Spójni największym zaskoczeniem?
- Chyba niewiele rzeczy zaskoczyło. Jeśli miałbym wybierać to powiem jeszcze raz, że za nami bardzo wyrównane rozgrywki. Oczywiście, były sprawy związane z walkowerami GKS-u Tychy i Górnika Wałbrzych, co później nie do końca dawało pełen obraz, ale zaskoczenia wielkiego nie było. Można też powiedzieć, że ogólnie oglądaliśmy dobrą grę.
Przed minionym sezonem zapowiadał pan, że będzie pełnił funkcję prezesa Spójni przynajmniej do 30 maja 2011 roku. Teraz zna już pan swoją dalszą przyszłość w stargardzkim klubie?
- Nie znam, dlatego, że zgodnie ze statutem mijają cztery lata kadencji obecnego zarządu. W najbliższych dniach będzie zwołany walny zjazd, który odbędzie się pod koniec sierpnia i on wybierze nowe władze klubu. Decyzje, więc dopiero zapadną. Ta, czteroletnia kadencja, która powoli dobiega końca była wyjątkowa. Cały zarząd naprawdę pracował społecznie. Niewiele osób w to wierzyło, ale tak było w rzeczywistości. Może będziemy dalej współpracować, bo są również takie głosy, ale o tym dowiemy się na walnym zgromadzeniu.
Trener Tadeusz Aleksandrowicz w rozmowie z naszym portalem przyznał, że chciałby dalej prowadzić Spójnię. Dostanie taką szansę na kolejny sezon?
- Trener Aleksandrowicz zostaje. Podpisaliśmy z nim kontrakt na kolejny sezon. Tego nie można już traktować w kategoriach spekulacji.
Obecnie zawodnicy są w trakcie okresu roztrenowania, jakie zadania stoją przed zarządem w najbliższej przyszłości?
- Drużyna jest na etapie roztrenowania, ale to nie oznacza, że są wakacje. Szczególnie dla zarządu i sztabu trenerskiego. Pracujemy bardzo intensywnie nad nowym sezonem, zarówno w aspekcie sportowym, jak i finansowym. Dla nas najważniejsza była sprawa trenera, ponieważ my nie wtrącamy się w sprawy czysto sportowe. Jeżeli zatrudniamy trenera, to on ma zupełnie wolną rękę w doborze graczy i sposobu prowadzenia zespołu. Oczywiście są ramy finansowe, o których szkoleniowiec wie, bo można chcieć koszykarzy z najwyższej półki, ale na chęciach tylko się skończy. Pracujemy na budżecie, wokół którego trener rozmawia z zawodnikami. Czyni to również zarząd, ale tylko z graczami wskazanymi przez szkoleniowca.
Jakie zmiany nastąpią w składzie stargardzkiego zespołu? Kibice mogą się spodziewać rewolucji, czy tak, jak co roku będą to kosmetyczne korekty?
- Na to pytanie nie mogę do końca odpowiedzieć, ponieważ jest za wcześnie. Początek maja to czas rozpoznawania i rozmów z zawodnikami, zarówno naszymi jak i z zewnątrz. Mamy zasadę, że o pierwszych decyzjach u nas dowiadują się sami zainteresowani.
Czy może pan nam już zdradzić jakieś szczegóły personalne? Kto odejdzie, a kto wzmocni Spójnię?
- Mogę określić, kto odejdzie. Ci koszykarze zostali już o tym poinformowani. Są to: Sławomir Buczyniak, Rafał Kulikowski, Tomasz Stępień i Łukasz Grzegorzewski. Jeszcze jest za wcześnie, żeby powiedzieć, kto przyjdzie w ich miejsce. Ogólnie filozofia jest jednak taka, że chcemy postawić na jakość, a nie na ilość.
W stargardzkim środowisku koszykarskim krąży wiele pogłosek o planowanych cięciach w budżecie, z czym zapewne wiązałyby się głębsze zmiany kadrowe. Może się pan odnieść do tych spekulacji?
- Budżet na nowy sezon jest dopiero domykany. Trudno mi powiedzieć, czy on będzie wyższy, czy niższy niż w ubiegłym roku, ale będzie oscylował mniej więcej w tych samych granicach. Zobaczymy jeszcze, jak wyjdzie z kosztami. Wszystko drożeje, a nas czekają bardzo dalekie wyjazdy. Nie wiemy jeszcze, czy awansuje Polonia Przemyśl, ale już dzisiaj wiemy, że będziemy jechać na południe Polski i to po przekątnej: Łańcut, Krosno, być może Tarnobrzeg, Przemyśl, Lublin. W ubiegłym roku wszystkie nasze grupy przejechały ponad trzydzieści tysięcy kilometrów.
Dokładnie trzynastego maja mijają dwa lata od niewątpliwie najbardziej spektakularnego sukcesu Spójni w ostatnich latach, czyli awansu do I ligi. Jakie wspomnienia pozostały panu z tamtych chwil?
- Na pewno bardzo miłe. Tutaj chyba warto wspomnieć, że cztery lata temu byliśmy blisko zniknięcia Spójni z koszykarskiej mapy Polski. Gdy ten zarząd zaczynał swoją pracę w klubie nie było ani jednego zakontraktowanego zawodnika. Były bardzo duże długi. Teraz wychodzimy na prostą, a zespół awansował do I ligi i gra tam z powodzeniem, bo awans do play off to jednak sukces. A jeszcze po drodze nie można zapominać o wicemistrzostwie Polski juniorów i juniorów starszych.
Co jest większym osiągnięciem: niewątpliwie bardziej medialny awans do I ligi, czy postawa zespołu w dwóch kolejnych sezonach na zapleczu TBL?
- Wyraźnie było zaznaczone medialny (śmiech). To media kreują te sukcesy. Nie ma, co ukrywać, że ten awans był szerzej uwypuklony niż później sama gra w I lidze.
AZS Politechnika Warszawska i ŁKS Sphinx Łódź wywalczyły promocję do najwyższej klasy rozgrywkowej. Jest pan zaskoczony takimi rozstrzygnięciami?
- Myślę, że nie. Może nie od początku, ale po pięciu, czy sześciu kolejkach sam wskazywałem, że te dwa zespoły są głównymi kandydatami do awansu. Różne były tego powody. Politechnika to zespół, który jest bardzo mocno przygotowywany od pięciu lat. Metoda Waltera Jeklina strasznie mi się podoba. Chciałbym pójść tą drogą. Młodzież poparta niewielką liczbą doświadczonych zawodników, co przynosi znakomite efekty. Mimo, że byli już w ekstraklasie i spadli to nie załamali się i nadal grają na bardzo wysokim poziomie. Nie znam szczegółów wewnętrznej motywacji ŁKS-u, ale jeżeli w tym wszystkim "macza palce" Marcin Gortat to motywacja była pewnie ogromna.
Wiele dyskusji wywołał projekt ligi kontraktowej. Co pan sądzi o tym pomyśle? To dobry sposób na rozwój polskiej koszykówki?
- To jest w sferze wielu dywagacji, rozważań. Tak naprawdę nie ma konkretów. Gdyby miało dojść do ligi kontraktowej, a ja słyszę, że klub, który miałby tam wejść i grać od razu musi się zdeklarować na trzy lata, to nie wiem, czy to pójdzie w dobrym kierunku rozwoju koszykówki w Polsce, a przede wszystkim gry reprezentacji. Nie mam jednoznacznego zdania, ponieważ nie ma tych przepisów. Jeśli się pojawią będę w stanie się do nich ustosunkować.