Damian Woźniak: Hej, hej tu finały NBA

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

"Hej, hej tu NBA" te słowa wypowiadane przez Włodzimierza Szaranowicza potrafiły przyciągać przed ekrany telewizorów rzesze młodych ludzi spragnionych koszykówki w najlepszym z możliwych wydaniu.

W tym artykule dowiesz się o:

I choć od tamtego okresu minęło wiele lat, a pokolenie tamtych małoletnich chłopców ganiających za pomarańczową piłką, to dziś blisko lub ponad trzydziestoletni mężczyźni przynajmniej przez kilka dni w roku, właśnie oni mają możliwość w pewnym stopniu powrócić do tych pięknych koszykarko czasów, gdy niemal każde szkolne boisko wypełnione było ludźmi z marzeniami naśladującymi najbardziej wymyślne ruchy i zagrania gwiazd zza oceanu. Tej podróży w czasie nie zapewni żadne z biur podróży. Jest jednak coś co dla prawdziwych fanów basketu wychowanych na Jordanie, Barkleyu, Malonie, Olajuwonie i Paytonie mimo upływu czasu jest wręcz świętością. Tym czymś są finały NBA.

Zapewne praktycznie każdy odbiorca tego tekstu przynajmniej raz w życiu odczuł na własnej skórze czym są mecze finałowe najlepszej koszykarskiej ligi świata. Nieprzespane noce lub wcześniejsze kładzenie się spać, by wstać o 3 nad ranem, intensywne ziewanie i trudna walka z zamykającymi się powiekami w pracy, bądź w szkole. Prawdziwy kibic NBA na pewno nie raz to przerabiał. I choć te kilkanaście dni "koszykarskiego życiorysu" przeważnie są małym szokiem dla sprawnie działającego, zaprogramowanego organizmu to dla miłośników gry wymyślonej przez Jamesa Naismitha są one jednymi z najbardziej emocjonujących w całym roku. Otóż z trzydziestu drużyn najlepszej ligi świata na placu boju pozostają już tylko dwie.

Koszykówka jest grą intensywną i w takim też tempie wciąż się rozwija. To co w latach 90-tych firmowane było przez największego z największych, czyli Michaela Jordana, a więc finezja i wręcz elastyczność pojedynczych ruchów coraz bardziej ustępuje miejsca wszechobecnemu atletyzmowi i grze wręcz siłowej. Jednak to nadal jest ta sama gra polegająca na tym, by częściej niż przeciwnik przerzucić piłkę przez metalową obręcz i usłyszeć cudowny dźwięk szeleszczącej siatki.

W tegorocznym finale dojdzie do powtórki sprzed pięciu lat. Wtedy Żar z upalnej Florydy w sześciomeczowej batalii okazał się lepszy od Wichrzycieli z Teksasu. Przez te pięć lat wiele się pozmieniało w składach tych zespołów, jednak nadal najważniejszymi postaciami obu ekip pozostają Dwyane Wade i Dirk Nowitzki. "Flash" może nie ma tym razem za sobą tak mocarnego "ochroniarza" jakim był w tamtych finałach Shaquille O’Neal, lecz tym razem u jego boku stoją Chris Bosh i będący kwintesencją koszykówki XXI wieku LeBron James. Czy to wystarczy na bodaj najbardziej uzdolnionego rzutowo, oprócz Larrego Birda oczywiście, białego wielkoluda wspartego plejadą weteranów z Jasonem Kiddem na czele? Najpóźniej 14 czerwca się o tym przekonamy.

Myśląc o tegorocznym finale mam jedno skojarzenie, a mianowicie końcową rozgrywkę z 1995 roku pomiędzy Orlando Magic, a Houston Rockets. Tak na marginesie były to moje pierwsze noce spędzone z finałami. Dla ówczesnego dziesięciolatka nie było wtedy nic piękniejszego niż basket. Jako zwolennik "Penny" Hardawaya i spółki przeżyłem ogromny zawód obserwując jak Nick Andesron cztery razy z rzędu pudłuje z linii rzutów wolnych i tym samym pozwala Kenny Smithowi rzutem za trzy doprowadzić do zwycięskiej dla "Rakiet" dogrywki. Kto wie jak potoczyłyby się losy dalszej rywalizacji gdyby nie te nieszczęsne wolne Andersona. Także w rozpoczynających się w nocy z wtorku na środę zmaganiach kluczowym może być pojedynek numer jeden. Jeśli "Mavs" zdołają przełamać już na samym początku przewagę parkietu graczy z Miami mogą święcić pierwsze mistrzostwo w historii klubu, a Dirk może tym samym przypieczętować miano najlepszego Europejczyka jaki biegał po parkietach National Basketball Association.

W 1995 roku zwyciężył Teksas, 11 lat później Floryda. Jak będzie tym razem?

Nie pozostaje nam nic innego jak nastawić budziki i zaparzyć kawę w termosie po to by o właściwej porze zasiąść przed telewizorami lub ekranami komputerów i obserwować największe koszykarskie wydarzenie. 65 Finały NBA czas zacząć!

Źródło artykułu: