Mateusz Banaszak: Rafał, jesteś jednym z zawodników, który zawsze cenił Jelenią Górę i zarzekał się, że nie opuści tego miasta, bo tu jest jego miejsce. Skąd decyzja o przenosinach do Pleszewa?
Rafał Niesobski: Jelenia Góra dalej jest moim miastem i zawsze nim pozostanie. Jednak w porównaniu do Pleszewa to dwa różne bieguny. Nasze miasto teraz boryka się bardzo dużymi problemami organizacyjno - finansowymi. Pleszew jest z drugiej strony - tam jest wszystko zapewnione. Tam jest budowana silna drużyna, która ma powalczyć o awans. Chcę być jej częścią.
Czy byłeś zaskoczony ofertą, jaką złożył ci prezes Open Basketu? Czy już wcześniej miałeś propozycje?
- I tak i nie. Z jednej strony się nie nastawiałem, chciałem w Jeleniej Górze wszystko sobie układać. Całkiem inaczej jest, jak dostajesz konkretną propozycję od takiego pracodawcy. Wtedy zaczynasz myśleć, kalkulować. Kilka dni nie spałem, musiałem wszystko rozpatrzeć. Muszę patrzeć nie tylko na siebie, ale swoją rodzinę. Ktoś może powiedzieć, cofasz się o jeden szczebel do II ligi. Zgodzę się, ale patrząc pod względem organizacyjno - finansowym to dla mnie wymarzona okazja. W Jeleniej Górze nie musiało być kokosów, wystarczyłaby stabilizacja, której nie było przez ostatnie lata. To jest najgorsze, że nikt nam nie mógł zagwarantować tego, co będzie w obecnym sezonie. Oferta z Pleszewa jest nieporównywalna z możliwościami Sudetów. I skoro zdecydowałem się na to, to jest ona naprawdę mocna.
Co z pracą? W Jeleniej Górze zarówno pracowałeś jak i trenowałeś. Jak to będzie wyglądać w Pleszewie?
- W Pleszewie będę mógł się skupić tylko i wyłącznie na graniu w koszykówkę, nie będę musiał myśleć o niczym innym. Mieszkanie i dobrą płacę mam w kontrakcie. To jest dla mnie szansa również, żeby się sprawdzić. To też nie jest tak, że tu byłem liderem zespołu i tam pójdę i będzie pięknie. Czy trener na mnie postawi? Nie wiem. Jest spore ryzyko, jednak kto nie ryzykuje nic nie osiągnie, dlatego po naradzie z żoną doszliśmy do wniosku, że póki jesteśmy jeszcze młodzi, zdecydujemy się na taki krok.
Do Pleszewa przeniesiesz się z całą rodziną?
- Jeśli zdołamy awansować do I ligi, mam wtedy opcję przedłużenia kontraktu. Mam o co walczyć. Na razie nie chcemy wywracać życia do góry nogami, teraz ja wyjeżdżam, lecz nie wykluczam, że żona do mnie dojedzie. Czas pokaże.
Miałem okazję rozmawiać z tobą, zaraz po wywalczonym awansie do I ligi. Mówiłeś, że teraz jest czas dla prezesa i działaczy Sudetów, aby ci mogli zorganizować odpowiednie warunki do gry na wyższym szczeblu. Tymczasem jesteś trzecim zawodnikiem, który ma dość czekania i opuszcza szeregi - bądź co bądź - pierwszoligowego zespołu. Z czego to wynika?
- To pytanie powinieneś skierować do prezesa, zapytać, co on zrobił i czy z czystym sumieniem może spojrzeć sobie w lustro. Ja nie wiem, może prezes zrobił wszystko, co było można w takim mieście jakim żyjemy. Chociaż jak czytam, że w Kutnie przekazano 350 tysięcy złotych na klub, a nie na fontannę, która miała powstać, to ja się pytam, czy my żyjemy w innym kraju? Oni mogą, a w Jeleniej Górze nie? Przecież Jelenia Góra jest dużym miastem, prężnie rozwijającym się, powstają firmy, markety, centra handlowe. Aż mi się nie chce wierzyć, że nie można znaleźć pieniędzy na sport, zwłaszcza na tym wysokim poziomie, gdzie mamy duże zainteresowanie kibiców. Przecież my koszykarze robimy to właśnie dla nich.
Jak przebiegały rozmowy dotyczące pozostania w Sudetach? Czy oferta była wyższa?
- Warunki zaproponowano lepsze niż w I lidze, ale bolało mnie, że nikt nie potrafił mi odpowiedzieć na pytanie, czy jak 10-tego przyjdzie okres rozliczeniowy, to czy dostaniemy pieniądze na czas. Za długo już tu gram i żyję w tym mieście, żebym znów wierzył na słowo. Wierzę w dobre intencje prezesa i wierzę, że uda mu się to posklejać, ale ma ciężko w tym mieście. My wyłożyliśmy wynik na tacy, a jaki jest powód, że co roku ten sam problem finansów powraca? Nie wiem.
To prawda, że teraz, gdy jest gorący okres transferowy, prezes wyjechał i zostawił klub?
- Nie wiem czy komuś zostawił, po prostu go nie ma.
To z kim rozmawiałeś jeśli chodzi o twój transfer?
- Później z nikim, po rozmowach z prezesem kazał mi poinformować o swojej decyzji zarząd klubu. Od samego początku mówiłem wprost, że jest taka oferta i w końcu zdecydowałem się na nią.
To jest normalne zachowanie? W innych klubach sytuacja wygląda z goła inaczej, prezesi zaraz po zakończeniu sezonu dopinają szczegóły kontraktów.
- Według mnie to nie jest normalne, ale to jest moje zdanie. Można prezesa tłumaczyć, że jest w klubie pierwszy rok i nie wie, że właśnie teraz dopina się umowy z zawodnikami. Nie chcę niczego mówić, bo może prezes ma już jakiś plan awaryjny, może z kimś się kontaktował i może trzyma rękę na pulsie, więc nie należy go rozliczać.
Jego telefon jest wyłączony, prawdopodobnie wyjechał za granicę. Sam wiesz, jak te tłumaczenia brzmią
- Co ja mogę więcej powiedzieć? Mnie już w tym klubie nie ma.
Jak myślisz, jak się zakończy sytuacja w Sudetach?
- To jest tak wielka niewiadoma, nie wiem czy nawet prezes zna odpowiedź na to pytanie. Trzeba zdać sobie sprawę, że Sudety przystępują do rozgrywek z wieloletnim długiem finansowym, co już nikogo nie dziwi i trzeba go przecież spłacać. To jest przykre, bo to odbija się kosztem zawodników, te pieniądze mogłyby przecież iść na coś innego. W tym roku jest ciężko, a jeszcze trzeba załatać dziury po zawodnikach, zwłaszcza, że beniaminkowie są w tym roku bardzo mocni, a cała liga trudna. Niemniej życzę Sudetom jak najlepiej.
Dlaczego dopiero teraz zdecydowałeś się opuścić klub. Przecież taka sytuacja panuje od dobrych paru lat
- Miałem sporo propozycji wcześniej, ale tak naprawdę nie było żadnej konkretnej. Pamiętam Szczecin był mną zainteresowany, z Górnego Śląska miałem oferty, w tym roku też. Prezes Open Basketu twierdził, że obserwował mnie już od kilku sezonów. Myślę, że kropkę nad "i" postawiłem w finale i dlatego chyba był bardzo zdeterminowany, żeby mnie pozyskać.
W sumie nie musiał się bardzo wysilać. Zarówno tobie jak i Jakubowi Czechowi wygasły kontrakty. Z waszych przenosin Sudety nie dostaną ani złotówki.
- No tak. Kontrakt wygasł wraz z ostatnim meczem w Pleszewie. Prezes Open Basketu wykorzystał to, że może nas ściągnąć praktycznie za darmo.
Masz już za sobą jedną "ucieczkę" z Sudetów. W 2005 roku wybrałeś Tarnovię Tarnowo Podgórne i grałeś tam trzy lata. Później znów trafiłeś do Sudetów..
- To była inna sytuacja, mnie nic nie trzymało w Sudetach, no i byłem kawalerem. Chciałem grać w mocnej drużynie, chciałem się wypromować. W Tarnowie szykowany był skład na I ligę i udało się awansować. W połowie trzeciego sezonu wróciłem do Sudetów i znów udało się wywalczyć awans. Ja niczego nie żałuję ze swojej kariery i mam nadzieję, że tak będzie dalej.
Cieszysz się, że w drużynie będziesz grał ze swoim kolegą z Sudetów?
- Tak i nie. Ja dobrze życzę Sudetom, z jednej strony cieszę się, że "Czesiu" będzie ze mną, a z drugiej to osłabia poważnie Sudety. Mam tylko nadzieję, że więcej nikt nie odejdzie z klubu, a prezes ściągając dwóch, trzech zawodników w nasze miejsce utrzyma zespół w I lidze. Może się jeszcze kiedyś spotkamy, nie ukrywam, że chciałbym tu wrócić - może inaczej - chciałbym mieć do czego wrócić.
W finale play-off w Pleszewie wraz z Czechem napsuliście sporo krwi nie tylko działaczom, ale i kibicom, którzy opuszczali halę sportową ze łzami w oczach. Nie boisz się negatywnego przyjęcia przez nich?
- Ja to tłumaczę w ten sposób, że skoro napsuliśmy im tyle krwi, to teraz jak będziemy grać w Pleszewie to napsujemy sporo krwi, ale drużynom przeciwnym. Cieszę się, że tam jest tak duże zainteresowanie, bo przecież gramy właśnie dla nich.
Drużyna z Pleszewa budowana jest od nowa. Przed nowymi zawodnikami, w tym przed tobą spore wyzwanie - awans do I ligi. Drużyna dopiero będzie się zgrywać, więc o ten cel będzie niezwykle ciężko. Zgodzisz się?
- Będę miał okazję grać z naprawdę z dobrymi zawodnikami jak Żurawski czy Stokłosa. Na pewno nie będzie łatwo, czeka nas ciężka praca. Musimy stworzyć zgraną ekipę, tego czego zawsze brakowało w Pleszewie. Nie chcę o tym mówić, to trzeba po prostu zrobić. Cieszę się, że sponsorzy Pleszewa nie wykupili dzikiej karty, tylko postawili na dążenie do celu w sposób sportowy. Trzeba to wykorzystać.