Pomimo wieku, mogę grać na najwyższym poziomie - wywiad z Corsley'em Edwardsem, nowym centrem Anwilu Włocławek

Choć Amerykanów tego lata do Anwilu Włocławek przybyło czterech, tylko jeden z nich przykuł większą uwagę mediów koszykarskich w Polsce - Corsley Edwards, 32-letni środkowy, który w swojej karierze grał w kilkudziesięciu klubach. - Pomimo wieku i wielkiego bagażu doświadczeń, nie widzę u siebie spadku zaangażowania. Wierzę, że jeszcze mogę grać na najwyższym poziomie i być częścią drużyny, która wygrywa - mówi amerykański środkowy w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl.

W tym artykule dowiesz się o:

Michał Fałkowski: Mówić do ciebie Corsley czy "Big Dog"?

Corsley Edwards: (śmiech) nie ma to dla mnie większego znaczenia. Może być "Big Dog", może być po imieniu (śmiech).

Corsley, powiedz proszę w takim razie skąd się wziął ten twój pseudonim?

- Tego pseudonimu po raz pierwszy użył mój trener podczas studiów. Właściwie to on go po prostu wymyślił. Wiesz, ja zawsze byłem duży, potężnie zbudowany, zawsze byłem większy od swoich kolegów z zespołu, a na dodatek wściekle grałem pod koszem rywali (śmiech). Zawsze chciałem dominować i w końcu kiedyś mój trener tak się do mnie odezwał i już zostało. Lubię tę ksywkę.

A jak to się stało, że zacząłeś grać w koszykówkę? Właśnie ze względu na swój wzrost i budowę ciała? A może miałeś jakiegoś idola, który cię zainspirował?

- Oczywiście, moim idolem był mój tata, który odkąd tylko pamiętam starał się zarazić mnie sportem. I nie chodziło tutaj tylko o koszykówkę. Jak się patrzy na mnie to ciężko w to uwierzyć, ale ja grałem również w baseball i nawet w piłkę nożną. Na koszykówkę zdecydowałem się wówczas, gdy zacząłem bardzo szybko rosnąć i nagle zdałem sobie sprawę, że mam już ponad metr dziewięćdziesiąt, podczas gdy moi rówieśnicy są ode mnie sporo niżsi. Wtedy postanowiłem, że chcę wykorzystać swój wzrost i gabaryty by grać profesjonalnie w koszykówkę.

Swój talent szlifowałeś na uczelni Central Connecticut State i wtedy też po raz pierwszy poznałeś co to znaczy poważna koszykówka...

- Tak, to prawda. Grałem w koszykówkę i jednocześnie studiowałem na uczelni wyższej - to było spełnienie marzeń moich rodziców. Zarówno mama, jak i tata bardzo mnie wspierali i cały czas mówili, że są ze mnie bardzo dumni. Dlatego ja też byłem bardzo dumny z siebie i starałem się jak najlepiej wykorzystać ten czas. Starałem się cały czas robić postępy, rozwijać się jako koszykarz.

Słyszałem, że kilka miesięcy temu władze uczelni uczciły cię w wyjątkowy sposób - dołączyłeś do Galerii Sław swojej alma mater...

- Tak, to prawda. Pod koniec zeszłego sezonu NCAA zostałem poinformowany, że moje nazwisko znajdzie się w Hall of Fame mojej uczelni. Cóż mogę powiedzieć - to wielki zaszczyt dla mnie. Pamiętam jak byłem w szkole i czasami myślałem sobie, że chciałbym kiedyś trafić w poczet tych wszystkich nazwisk. I po kilku latach to się sprawdziło, jestem wśród tych wszystkich sławnych absolwentów i jestem z tego wyjątkowo dumny!

Po NCAA rozpoczęła się twoja niesamowita kariera profesjonalnego koszykarza. Liczyłeś kiedyś kluby, w których grałeś. Wiesz ile ich było?

- Nie pamiętam w tej chwili, ale całkiem sporo (śmiech).

Ja doliczyłem się dwudziestu jeden. Anwil Włocławek jest dwudziestym drugim...

- Tak, to aż tyle ich było? Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że w niektórych spędziłem tylko kilka tygodni, albo kilka dni. Czasami nie grałem nawet żadnego meczu w barwach nowej drużyny, albo wyszedłem na parkiet tylko kilka razy, jak w Egipcie, więc nie można tego rozpatrywać w kategoriach normalnej gry.

Powiedz proszę jak to się stało, że w jednym sezonie potrafiłeś wystąpić w kilku klubach?

- Różne były przyczyny i nie chciałbym teraz się o nich wypowiadać w bardziej szczegółowy sposób. Powiem tylko tyle, że czasami było tak, że sezon w jednym klubie się kończył, więc szukałem sobie innego zespołu, by po prostu dograć rozgrywki gdzieś indziej. Innym razem w grę wchodziły problemy finansowe albo jakiegoś innego rodzaju i uważałem, że będzie dla mnie lepiej jeśli zmienię otoczenie. Teraz to już jednak nieważne. Nie patrzę wstecz tylko w przód i koncentruję się na tym co dopiero nadejdzie.

Jeśli pozwolisz, chciałbym jednak zapytać o jeszcze jeden szczegół z twojej kariery, a mianowicie o NBA. W zespole New Orleans Hornets spędziłeś kilka tygodni, byłeś w 19 spotkaniach w protokole meczowym, a na parkiet wyszedłeś w 10 z nich. Jakie masz wspomnienia z tamtego okresu?

- Było świetnie! Nawet pomimo tego, że byłem tam bardzo krótko, to i tak mam bardzo dobre wspomnienia. NBA to liga, do której każdy dąży i każdy chce tam zagrać. W końcu to najtrudniejsze rozgrywki na świecie i nigdzie nie ma takiego poziomu jak tam. To przecież tam grają najlepsi koszykarze świata i to oni wieszają poprzeczkę, którą próbuje dosięgnąć cały świat. A ja miałem przyjemność spotkać się oko w oko z nimi, na przykład z LeBronem Jamesem czy innymi gigantami tego świata. Niczego nie żałuję z tamtego okresu.

Nawet tego, że byłeś w Nowym Orleanie tylko około miesiąca?

- Taka była polityka klubu. Wiesz, w NBA tylko dwunastu koszykarzy może być zgłoszonych do składu, a reszta jest dezaktywowana z różnych powodów. Ja podpisałem kontrakt, bo akurat kontuzjowany był Rodney Rogers i kiedy doszedł już do pełni formy, to cóż, nie było już dla mnie miejsca w drużynie. Taka była polityka generalnego menedżera tego klubu.

W sezonie 2008/2009 występowałeś w chińskiej drużynie Yunnan Honghe Running Bulls. Wiesz do czego zmierzam?

- Domyślam się (śmiech). Do moich średnich?

Oczywiście. Średnie zdobycze indywidualne na poziomie 38 punktów i 12 zbiórek w dziesięciu meczach to statystyki zupełnie z innego świata...

- Właściwie to nie wiem jak to się stało. Po prostu moi koledzy z drużyny bardzo mocno wierzyli we mnie i często podawali mi piłkę. Byłem bardzo ważną postacią ofensywnej strategii mojego zespołu i robiłem to, co umiem najlepiej, czyli rzucałem spod kosza i zbierałem (śmiech). A tak poważnie - liga chińska to było ciekawe wyzwanie, chciałem zobaczyć na ile umiem dominować pod koszami.

Myślisz, że można powtórzyć takie osiągnięcia w jakiejś profesjonalnej lidze? Na przykład w polskiej...

- Nie, to raczej jest niemożliwe. Wiesz, w lidze chińskiej nie ma wielkiej taktyki, a koszykówka bardzo mocno polega na indywidualnych umiejętnościach poszczególnych graczy, czego ja jestem najlepszym przykładem. Tam właściwie każdy gra to, co po prostu najlepiej umie, a przecież w Europie to nie do pomyślenia. Tutaj grasz to, co trener uważa, że będzie najlepsze dla zespołu i przede wszystkim, nie grasz dla siebie, ale dla ekipy. Podporządkowanie trenerowi to rzecz zupełnie normalna, zaś w Chinach... no cóż... tam właściwie sam sobie jesteś trenerem (śmiech).

Przechodząc do teraźniejszości - podpisałeś kontrakt z Anwilem Włocławek, choć słyszałem, że negocjacje były bardzo żmudne i trudne dla obu stron. Czy to prawda?

- To nie ja rozmawiałem z klubem, tylko negocjacje prowadził mój agent, i tak naprawdę to nie mam wiadomości na temat tego, czy rozmowy były trudne. Aczkolwiek sam fakt, że kontrakt podpisałem dopiero w sierpniu może mówić sporo. Generalnie zdecydowałem się na grę we Włocławku, bo słyszałem bardzo pozytywne recenzje na temat samej drużyny, trenerów i organizacji. Wiem, że klub bardzo mocno liczy na to, że obok polskiej ekstraklasy TBL będziemy również występować w Zjednoczonej Lidze VTB, co tylko było kolejnym czynnikiem na plus.

Konsultowałeś swoją decyzję z kimś, kto już wcześniej grał w Polsce?

- Nie, z nikim nie rozmawiałem. Polegałem na opinii mojego agenta, choć wiem, że we Włocławku grał np. Kris Lang (Amerykanin był środkowym zespołu w sezonie mistrzowskim dziewięć lat temu - przyp. M.F.) i mogłem się z nim skonsultować, ale tego nie zrobiłem.

A trener Emir Mutapcić? Jaką rolę odegrał w tych negocjacjach? Grałeś na Bałkanach, czy coś o nim słyszałeś wcześniej?

- Tak, nazwisko trenera przewijało się kilkukrotnie w jakichś rozmowach podczas gdy grałem w Chorwacji. Już nawet nie wiem o jakie sytuacje chodzi, ale trener Mutapcić znany jest w tym kraju, ogólnie w całych Bałkanach. Wiedziałem, że to dobry szkoleniowiec, a od kilku dni mam okazję skonfrontować słowa z faktami i rzeczywiście tak jest.

Stawiłeś się we Włocławku w poniedziałek wieczorem, we wtorek rano byłeś już na badaniach w Łodzi, a następnie udałeś się do Karpacza, gdzie obecnie trenujesz z drużyną. Jakie wrażenia?

- Nie mogę za wiele powiedzieć, gdyż jak sam zauważyłeś - jestem tutaj z resztą moich nowych partnerów dopiero od dwóch dni. Widzę jednak, że wszyscy starają się bardzo mocno i trenują ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że w tym momencie sezonu nie ma mowy o jakimkolwiek odpuszczaniu. Ja też staram się dawać z siebie wszystko, choć to trudne, bo miałem trochę przerwy od koszykówki.

Ta drużyna to kombinacja młodości z doświadczeniem. Myślisz, że to jest właśnie recepta na sukces?

- Oczywiście. Drużyna nie może składać się tylko z młodych koszykarzy, czy tylko ze starszych, bardziej doświadczonych. Młodsi koszykarze potrzebują starszych by móc się od nich uczyć. Młodszy środkowy zawsze będzie się szybciej rozwijał gdy będzie słuchał rad nie tylko trenera, ale również starszego, ogranego centra. Ponadto młodsi zawodnicy często motywują do cięższej pracy tych bardziej doświadczonych koszykarzy swoim zaangażowaniem na treningach.

Będziesz graczem pierwszej piątki?

- Oczywiście, bardzo na to liczę. Uważam, że jako gracz pierwszej piątki mogę w większym stopniu wpływać na grę mojego zespołu. W swojej karierze praktycznie wszędzie występowałem jako podstawowy środkowy i sądzę, że zawsze nieźle wywiązywałem się ze swojej roli: starałem się dominować na tablicach, zdobywałem sporo punktów, walczyłem w defensywie. Mam nadzieję, że we Włocławku będzie podobnie.

W Internecie znalazłem na twój temat opinię jednego ze skautów NBA. "Edwards to koszykarz, który rozumie na czym polega koszykówka, wie jak ma zagrać pod koszem, gdzie bardzo łatwo przychodzi mu zdobywanie punktów i zbieranie piłek, a ponadto, cały czas wykazuje chęć pracy nad sobą". Co byś dodał do tej opinii?

- Przede wszystkim nie wypada mi się z nią nie zgodzić (śmiech). Zwłaszcza ta ostatnia kwestia trafia do mnie. Myślę, że pomimo tego, że mam już 32 lata, nadal chcę się rozwijać i czuję, że nadal mogę to robić. Nie widzę u siebie żadnego spadku zaangażowania na przestrzeni ostatnich lat i cały czas mam silną motywację by stawać się coraz lepszym graczem. Może już w innym tego słowa znaczeniu, co kilka lat temu, ale nadal chcę się rozwijać w taki sposób, by być coraz lepszym koszykarzem dla swojej drużyny.

Jak sam powiedziałeś - masz 32 lata i spory bagaż doświadczeń. Grałeś w wielu ligach, można rzec - poznałeś koszykówkę od podszewki. A czy nadal jesteś głodny sukcesów? Czy można być głodnym sukcesów po tylu latach gry?

- To chyba zależy od koszykarza. Jeden wypala się szybciej, drugi później. Dla mnie koszykówka to przede wszystkim rozwój indywidualny, rozwój drużyny, dla której gram i sukcesy. A tych ostatnich jestem naprawdę głodny. Wiążę się to z tym, co powiedziałem wcześniej - nadal mam w sobie pokłady energii i motywacji. Wierzę, że jeszcze mogę grać na najwyższym poziomie i być częścią drużyny, która wygrywa. Dlatego jestem we Włocławku.

Źródło artykułu: