Adam Popek: Siarka w obecnym sezonie wygrała już pięć spotkań i plasuje się na bezpiecznej pozycji w ligowej hierarchii. Jak Pan ocenia ten okres 11 kolejek w wykonaniu całej drużyny?
Dariusz Szczubiał: Przede wszystkim myślę, że prezentujemy się adekwatnie do naszego potencjału. Mamy swoje atuty, które staramy się wykorzystywać i za każdym razem próbujemy pokazać się z jak najlepszej strony. Patrząc na osiągane przez nas rezultaty można powiedzieć, że czasem nawet nam to wychodzi. Oczywiście zespoły z górnej części tabeli mogą pochwalić się lepszymi wynikami, ale dla mnie rezultat pięciu zwycięstw i takiej samej liczby porażek wcale nie jest zły. Pragnę przypomnieć, że w zeszłym roku zespół rozstrzygnął na swoją korzyść dokładnie cztery pojedynki, ale w całej rundzie zasadniczej, więc na chwilę obecną nie ma żadnego powodu do niepokoju. Wręcz przeciwnie, cieszy mnie, że z każdym tygodniem czynimy postępy i poziom naszej gry idzie do góry.
Jak dotąd los nie był dla was do końca łaskawy. Kilku zawodników zmagało się, bowiem z kontuzjami przez co nie mógł Pan desygnować do gry optymalnego składu.
- To prawda. Taka sytuacja nigdy korzystnie nie wpływa na kolektyw. Drużyna ani nie gra, ani nie trenuje razem, co wobec faktu, że przed sezonem przyszło wielu nowych graczy nie było komfortowe. Chłopaki nie mieli przez to zbyt wielu okazji do tego, by lepiej się zgrać, poznać własne nawyki boiskowe, co spowodowało, że w naszych szeregach wielokrotnie dominował indywidualizm. A wiadomo, że w takim przypadku nie zawsze jesteś w stanie osiągnąć wynik, którego oczekujesz. Teraz jednak pod tym względem jest nieco inaczej. Do pełni sprawności powrócili m in. Przemysław Karnowski, który zmagał się z kontuzją kostki, a także Wojciech Barycz, przez co zespół jest po prostu bardziej kompletny.
Patrząc na główne auty Siarki wydaje się, że są nimi wszechstronni Amerykanie, którzy właściwie w każdym meczu dominują w statystyce zdobytych punktów.
- Ja uważam, że tych plusów po naszej stronie jest nieco więcej. Fakt, początkowo z racji wspomnianych już w tej rozmowie kontuzji pewnie tak to wyglądało, że ciężar naszej gry opierał się jedynie na ich indywidualnych popisach, ale z biegiem czasu rola innych zawodników zdecydowanie wzrosła. Moim zdaniem jest to efektem tego, że wszyscy koszykarze potrzebowali po prostu czasu, by wzajemnie się poznać i sobie zaufać. Gdy w zespole pojawiła się większa chemia, na parkiecie od razu można było zauważyć o wiele większą współpracę pomiędzy poszczególnymi trybami. Na tym myślę, że skorzystali wszyscy, w tym Polacy, którzy także mają w tej drużynie wiele do powiedzenia i ich rola wcale nie ogranicza się do kilku minut spędzonych na boisku.
Jeszcze przed rozpoczęciem sezonu miał Pan jakieś obawy odnośnie tego, jak zespół odnajdzie się w ligowej rzeczywistości?
- Muszę przyznać, że tak, bo wielu koszykarzy, których sprowadziliśmy w letniej przerwie nie miała jeszcze styczności z Tauron Basket Ligą. I to stwierdzenie dotyczy zarówno Amerykanów, jak i rodzimych graczy, którzy jak dotąd występowali na niższych szczeblach rozgrywkowych. W takiej sytuacji zwykle potrzebny jest czas, w którym każdy z nowicjuszy przyzwyczaja się do panujących realiów i aklimatyzuje w nowym miejscu. To na pewno nie jest łatwe, ale trzeba ten okres po prostu przetrzymać. Mogę powiedzieć, że w naszym przypadku teraz jest już o wiele lepiej i z każdym meczem drużyna nabiera bezcennego doświadczenia. Szczególnie ono jest dla mnie ważne, bo jak wiadomo nasz team jest złożony w dużej mierze z młodych zawodników, którzy wszystkiego tak naprawdę dopiero się uczą i wiele sytuacji może ich jeszcze zaskoczyć.
Wśród nich wybijającą postacią wydaje się być właśnie Karnowski, któremu eksperci wróżą wielką karierę.
- Niewątpliwie Przemek dysponuje ogromnym potencjałem i mam tego świadomość. Zresztą on już od kilku lat bardzo dobrze rokuje i potwierdzeniem tego są jego udane występy w reprezentacjach młodzieżowych. Jasnym jest, że popełnia jeszcze trochę błędów, ale nie ma się czemu dziwić. W końcu ma dopiero 18 lat i na dobrą sprawę znajduje się na samym początku dorosłej kariery. Jego zadaniem jest każdego dnia uczyć się i stawać się lepszym. Wierzę, że dzięki występom w Siarce tak się stanie. Staram się dawać mu sporo minut do gry i liczę, że szybko nadrobi braki po przerwie spowodowanej kontuzją kostki. Oprócz niego jest jeszcze młody Dariusz Wyka, o którym również warto wspomnieć. Na starcie, co prawda nie prezentował się on najlepiej, ale systematycznie czyni zauważalne postępy i mam nadzieję, że w jego przypadku tendencja zwyżkowa również się utrzyma.
Nie da się ukryć, że pozycja Siarki w lidze pewnie byłaby jeszcze lepsza, gdyby nie kilka spotkań przegranych w samej końcówce.
- Pewnie tak, ale ja w ten sposób się na to nie zapatruje. Cieszę się z pięciu wygranych, w tym tej z Anwilem i patrzę do przodu. A, że faktycznie zdarzyły nam się mecze, w których komplet punktów traciliśmy w końcówce? Na to składał się cały szereg czynników, różnych niekorzystnych sytuacji i zapewniam cię, że nie my jedni w ten sposób przegrywaliśmy. Zwróćmy jednak na uwagę, że kilku przeciwników potrafiliśmy pokonać i dla mnie to jest najcenniejsze.
Do momentu pojedynku z byłym wicemistrzem Polski zwyciężaliście jedynie z ekipami z dolnej części tabeli.
- Tak się akurat złożyło, lecz w niczym nam to nie ujmuje. Za ich pokonanie również dostaliśmy dwa punkty, więc zwycięstwo cieszyło tak samo. Nie zmienia to jednak faktu, że w każdym spotkaniu gramy o pełną pulę, niezależnie od tego kto stoi naprzeciwko nas. Wiadomo, że drużyny z czołówki tabeli są teoretycznie o wiele lepsze i dysponują mocniejszym składem, ale to nie powód by rezygnować z walki już przed meczem. Trzeba się wtedy dodatkowo starać i liczyć, że ciężka praca przyniesie efekty. Tak jak miało to miejsce w sobotni wieczór.
W związku z tym przypuszczam, że po wygranej z Anwilem może Pan się czuć w pełni usatysfakcjonowany.
- Na pewno tak. To spotkanie było absolutnie wyjątkowe pod względem towarzyszącej mu atmosfery i dramaturgii, jaka miała miejsce w jego trakcie. Widać było też, że kibice bardzo przeżywają to, co dzieje się na parkiecie, więc radość po końcowej syrenie była naprawdę spora. Cieszy mnie, że moi zawodnicy podeszli do tego wyzwania niesamowicie ambitnie i mimo wielu zwrotów akcji nie poddali się i do końca walczyli o swoje. Taka postawa została nagrodzona. Ciężko pracowaliśmy na ten sukces i dzięki temu udało się pokonać tak silną drużynę. Jestem przekonany, że teraz chłopaki jeszcze bardziej uwierzą we własne możliwości i dostaną takiego pozytywnego kopa, bo nie każdy potrafi zwyciężać z potentatami.
Za bohaterów bez wątpienia można uznać Josha Millera i wspominanego Przemysława Karnowskiego. Obaj mieli ogromny wkład w końcowe zwycięstwo.
- Tak, Miller już od jakiegoś czasu pokazywał, że jest w coraz lepszej formie i w końcu zagrał tak, jak naprawdę potrafi. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że pokazał pełnię swoich możliwości i przy szybkich kontrach był po prostu nie do zatrzymania. Jego punkty wielokrotnie okazywały się bezcenne i praca, jaką wykonał na boisku z pewnością została zauważona. Przemek natomiast, zaimponował odwagą i spokojem. Mam na myśli szczególnie moment, gdy doprowadził do dogrywki rzutem z dystansu. Przeciwnik myślał, że jeśli nawet do niego trafi piłka, to prawdopodobnie i tak nie trafi. Tymczasem stało się inaczej i w dużej mierze dzięki temu mieliśmy możliwość rozegrania dodatkowej partii, w której jak wiadomo udało nam się pokazać wyższość.
Tym samym wypada pogratulować tego osiągnięcia i życzyć dalszego powodzenia.
- Dziękuję i zapewniam, że będziemy nadal robić swoje i mimo trudnego terminarza w końcówce rundy, starać się wyszarpywać następne wygrane.