Piotr Dobrowolski: Puchar PZKosz - brak sensu i miarodajności, czy duża szansa dla słabszych?

Druga runda walki o Puchar PZKosz za nami. Z tymi rozgrywkami na tym etapie pożegnało się już siedmiu pierwszoligowców, w tym tak mocne ekipy zaplecza ekstraklasy, jak Sokół Łańcut czy Spójnia Stargard Szczeciński. Czy walka o krajowe trofeum jest jednak miarodajna i w ogóle sensowna?

W tym artykule dowiesz się o:

Wyżej postawione pytanie na pewno nurtuje wielu znawców basketu w naszym kraju. Jeżeli bowiem w walce o puchar nie biorą udziału drużyny z Tauron Basket Ligi, a część wspomnianych wyżej pierwszoligowców traktuje te zmagania drugorzędnie, dając grać niemal wyłącznie młodzieżowcom i zawodnikom rezerwowym, to co te rozgrywki mają udowodnić?

Z jednej strony dobrym aspektem całej sytuacji jest możliwość zaprezentowania swoich umiejętności przez graczy młodych, perspektywicznych, którzy większość czasu, zwłaszcza w drużynach zaplecza ekstraklasy, spędzają na ławce rezerwowych. Mała ilość klubów tego szczebla posiada bowiem zespoły rezerwowe - jak np. radomska Rosa - występujące w drugiej lidze.

Co innego jednak, gdy trenerzy robią to celowo, bo działaczom nie zależy na walce o puchar. Wolą skoncentrować się na lidze i, w przypadku ekip z czołówki, rywalizacji o awans. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia chociażby w Radomiu w zeszły piątek, gdy beniaminek, Polonia Przemyśl, wykorzystał korzystny zbieg terminów i wystawił rezerwy w meczu z Rosą II o Puchar PZKosz, by już w sobotę, oczywiście w najmocniejszym składzie, przystąpić do spotkania ligowego z pierwszą drużyną znad Mlecznej.

Część z siedmiu zespołów pierwszoligowych, które odpadły w pierwszej rundzie, zapewne ograłaby swoich rywali przy odpowiednim poziomie koncentracji, jaki towarzyszy zmaganiom ligowym. Absolutnie nie można jednak lekceważyć sukcesów odniesionych przez drużyny z niższego szczebla. Gros tych klubów wykorzystało atut własnego parkietu (w pucharze rozgrywany jest tylko jeden mecz, przegrywający odpada, a gospodarzem jest ekipa słabsza-przyp.red.), choć niewątpliwie w wielu przypadkach zawodnicy musieli wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, aby pokonać faworyzowanych rywali.

Walka o puchar kraju od pewnego czasu traktowana jest jak niemiły obowiązek. Już dwa sezony temu wyraz takiego poglądu dały drużyny z ekstraklasy. Chociażby Trefl Sopot, który z Trójmiasta przyjechał do Radomia dopiero w dniu meczu, aby zmierzyć się z występującą wówczas jeszcze w drugiej lidze Rosą. Nie wystawił podstawowego składu i przegrał. Trzeba jednak powiedzieć, iż wtedy nie był brany pod uwagę czynnik terytorialny, choć nie był to etap zaawansowany.

W bieżących rozgrywkach, w fazach wstępnych, lokalizacja poszczególnych klubów została uwzględniona przez koszykarską centralę. Zespoły nie muszą więc przejeżdżać setek kilometrów, męczyć się długimi podróżami. Do tegorocznej rywalizacji o tytułowe trofeum stanęło bowiem 56 drużyn. Z tej liczby pozostaną zaledwie 4 najlepsze, które decydującą walkę stoczą w Final Four.

Zabraknie wśród nich ekip z Tauron Basket Ligi. O ile w poprzednich sezonach czołowe zespoły były uprzywilejowane i rozpoczynały rywalizację od późniejszych etapów, o tyle w tym roku postanowiono ich w ogóle nie zapraszać. Jak jednak ma się poprawiać stan naszego rodzimego basketu?

Po kiepskich, tegorocznych Mistrzostwach Europy, jego obraz pozostaje taki sam, czyli szary. Kolorytu tej sytuacji dodaje właściwie tylko Asseco Prokom Gdynia. Nie ma się jednak z czego cieszyć, bo ostatnie rezultaty osiągane przez drużynę z Trójmiasta są słabe. Ona jedna natomiast może być całkowicie usprawiedliwiona, jeśli chodzi o nieobecność w Pucharze PZKosz. Duża liczba rozgrywek, w jakiej rywalizują podopieczni Tomasa Pacesasa, może przyprawić o zawrót głowy. Liga VTB, do tego Euroliga - działacze naszej ekstraklasy zlitowali się nad gdynianami i walkę o mistrzostwo Polski rozpoczną oni dopiero od fazy play-off, co jednak przed rozpoczęciem sezonu nie podobało się wielu klubom.

Naszym "rodzynkiem" pozostaje Marcin Gortat, ale NBA jeszcze nie gra. Polaków, odgrywających czołowe lokaty w zagranicznych klubach, mamy niewielu. Podnosić poziom rodzimego basketu można więc przez regularne granie w rozgrywkach właśnie takich jak Puchar PZKosz. Na Zachodzie drużyny mają napięte terminarze. Tam koszykówka jest jednak o wiele lepsza niż w kraju nad Wisłą.

Wielu może powiedzieć, że powyższe zdania są zbyt górnolotne. Pokazują jednak skalę problemu, jaki niewątpliwie występuje. Jednak z drugiej strony, Puchar PZKosz to szansa zaistnienia na koszykarskiej mapie Polski dla klubów pierwszo- i drugoligowych. Wiele ekip zaplecza ekstraklasy rywalizację o krajowe trofeum traktuje bowiem bardzo poważnie. Co za tym idzie, mogą nam się objawić młode talenty, które nie otrzymują zbyt wielu szans nawet w rozgrywkach pierwszej ligi.

Czy taki system rozgrywek przyniesie korzyści? O tym przekonamy się w lutym. Jedno jest pewne - prestiż rozgrywek o Puchar Polski w ostatnich latach bardzo spadł, o ile w ogóle się nie zatracił. Powinno to skłonić do refleksji zarówno działaczy klubowych, jak i związkowych.

Komentarze (0)