Karol Wasiek: Za nami pierwsza runda sezonu zasadniczego. Jak pan ocenia tę rundę?
Filip Kenig: Myślę, że mieliśmy całkiem obiecujący początek. Pierwszy mecz z Anwilem, który udało się nam wygrać. Później zaczęły się schody, czyli przeciwnicy rozszyfrowali nasz sposób grania i grało się nam ciężko. Mam takie mieszane emocje, bo mieliśmy wiele momentów gry całkiem ciekawej, ale brakowało nam zawsze takiej przysłowiowej kropki nad i, żeby w kilku meczach wypaść nieco lepiej. My jednak cały czas uczymy się tej ekstraklasy. Myślę, że taka trema powinna z nas zejść w tej drugiej rundzie i myślę, że parę spotkań jeszcze wyciągniemy.
A które mecze według pana były do wygrania w tej pierwszej rundzie?
- Na pewno spotkanie z Kotwicą w Łodzi, w Starogardzie z Polpharmą też mogliśmy wygrać. W Poznaniu przegraliśmy co prawda dużą ilością punktów, ale to my na początku tam prowadziliśmy. Wiele spotkań w naszym wykonaniu było takich, że dobrze broniliśmy, graliśmy całkiem konsekwentnie w ataku, ale brakowało po prostu egzekucji. Brakuje tego, żeby trafić do kosza z czystej pozycji i to jest nasz największy problem. To najbardziej kuleje. Po prostu tym różni się jakość zawodników, którzy chociażby występują w Treflu w postaci reprezentantów Polski oraz graczy mających doświadczenie w Eurolidze, a nami, którzy biliśmy się po Łańcutach, Radomiach i tym podobnych halach. O ile w pierwszej lidze udawało się wygrywać mecze obroną, bo przeciwnik grał na podobnym poziomie. Zatrzymaliśmy przeciwników wtedy na poziomie 60 punktów, to w ekstraklasie wygrywa się mecze przede wszystkim skutecznym atakiem.
Mówił pan o tym, że z biegiem czasu przeciwnicy rozszyfrowali wasz styl grania. W takim razie jaki jest ten styl gry ŁKS-u?
- Staramy się grać bardzo agresywnie w obronie, chcemy wywierać nacisk na przeciwnika. Staramy się grać szybko. Musimy tak grać, ponieważ wszyscy przeciwnicy mają nad nami przewagę wzrostu. Musimy być szybsi, bardziej mobilni. Ciężko się zdobywa punkty, jeżeli nie ma się przewagi wzrostu, w dodatku nie trafia się z obwodu. Czekamy na te mecze, w których będzie wpadało.
A gdzie widzi pan te największe mankamenty w grze ŁKS-u?
- Przede wszystkim to gra falami. Popełniamy dwa, trzy, cztery błędy z rzędu i przeciwnik odjeżdża nam na osiem punktów i tu jest problem. Grając przeciwko doświadczonym zespołom jest nam ciężko to odrobić. A po drugie to skuteczność. Te mecze, które wygraliśmy w lidze to były mecze, w których trafialiśmy.
A czy w jakikolwiek sposób pozycja trenera Piotra Zycha jest zagrożona?
- Tak, jak inwestujemy w zawodników, którzy są naszymi wychowankami bądź ludźmi związanymi z ŁKS-em, tak samo trener jest osobą, z którą od początku budujemy ten klub. Bardzo spokojnie podchodzimy do tematu. Piotr Zych na pewno będzie przez jakiś czas trenerem ŁKS-u.
Odnieśliście trzy wygrane w czasie tej pierwszej rundy. Może nie jest to jakiś rewelacyjny wynik, ale udało się wam chociażby pokonać na wyjeździe zarówno Zastal Zielona Góra oraz Politechnikę Warszawską.
- Nie da się ukryć, że w czasie sezonu nieco zmieniliśmy koncepcję. Klub boryka się z problemami finansowymi. Chcemy, że koszykówka męska była nadal na poziomie ekstraklasowym. Ograniczyliśmy nieco koszty funkcjonowania klubu i zwolniliśmy dwóch zawodników zagranicznych. Pozostawiliśmy Holmesa, ale on jest w miarę tanim zawodnikiem. Zresztą zobaczymy, jaka będzie jego przyszłość. Postawiliśmy na ogrywanie Polaków. Budujemy zespół pod kątem przyszłego sezonu. To, co mnie osobiście cieszy to jest publiczność. Co trzeci kibic, który zasiada na trybunach hal ekstraklasy jest kibicem ŁKS-u. Chcielibyśmy tę frekwencję utrzymać.
Wspomniał pan o odejściu Amerykanów. Jednakże wasza rotacja po tych zmianach stała się jeszcze bardziej węższa.
- Nie, wcale nie. Grają po prostu więcej Polacy. Na każdej pozycji mamy dwóch zawodników i ci gracze funkcjonują. Każdy zna swoje zadania i uważam, że taką dziesiątką Polaków można grać. Każdy ma swoje minuty, każdy ma czas żeby się wykazać. Trener może dokładnie sprawdzić zawodnika w realiach ekstraklasy.
Mógłby pan zdradzić nieco kulisy odejścia Jermaine’a Malletta do Trefla Sopot. Czy to zawodnik jakby zgłosił się do was z prośbą o rozwiązanie kontraktu, czy może Trefl Sopot się po niego zgłosił?
- Nie. To było tak, że my po prostu zgłosiliśmy się do wszystkich klubów w Polsce. Nie chcieliśmy narażać naszych finansów. Tak samo było w przypadku Kirka Archibeque’a, który powędrował do Zielonej Góry. Jeśli chodzi o Malletta to nawiązałem kontakt z dyrektorem sportowym Trefla Sopot-panem Tomaszem Kwiatkowskim. Poleciłem mu Malletta, który jest bardzo fajnym chłopakiem. Poza tym on będzie zdecydowanie lepiej funkcjonował w Treflu Sopot jako zadanowiec niż u nas, gdzie musiał ciągnąć grę. My zapłaciliśmy graczowi to, co byliśmy mu winni, zaś od grudnia jego kontrakt przejął Trefl. To jest taka fajna współpraca między klubami. Po co sobie stwarzać problemy, skoro można sobie pomagać. My myślimy już o następnym sezonie i powoli zaczynamy budować skład.
A jaka była to runda dla pana? Czy jest pan zadowolony, czy mogło być nieco lepiej?
- Ja koszykówki nie rozpatruję w kategoriach indywidualnych. Miałem ciężki początek sezonu. Pierwsze sześć meczów, w których nie zdobyłem punktu. Później nieco trochę lepiej to wyglądało. Najważniejsze jest to, żebym sobie krzywdy na boisku nie zrobił. Oby tylko zdrowie dopisywało i żebym mógł godzić pracę zawodową z treningami i występami w meczach. To jest trudne. Nie mam czasu na odpoczynek pomiędzy treningami. Mój dzień poza domem to jest 16 godzin i jest ciężko. Ale sam podjąłem taką decyzję i sam wybrałem taki styl życia.
W drugiej części wywiadu, Filip Kenig opowie o funkcjonowaniu sekcji piłkarskiej.