Nieco mniej niż pół minuty przed końcem meczu Zastalu Zielona Góra - Śląsk Wrocław goście faulowali rozgrywającego świetnie spotkanie Waltera Hodge’a i wydawało się, że za chwilę Portorykańczyk doprowadzi do remisu, wszak w tym momencie przyjezdni prowadzili tylko 76:74. Ku rozpaczy miejscowych fanów ich ulubieniec zmarnował obie szanse, po chwili nie trafił rzutu z gry a na koniec sfaulował Slavisę Bogavaca, który ustalił wynik spotkania na 78:74.
- Myślę, że to był bardzo ciężki mecz, ale chyba nie bardziej ciężki niż inne, które graliśmy do tej pory. Liga jest bardzo wyrównana i na każdy pojedynek trzeba być przygotowanym. Nie ważne czy gra się z kimś, kto akurat jest w tabeli niżej, czy wyżej, zawsze trzeba być skoncentrowanym. Najważniejsze jednak, że wygraliśmy na bardzo trudnym terenie w obliczu tłumu kibiców - mówi Paul Graham, obrońca wrocławskiego zespołu, który do spółki z Robertem Skibniewskim zajmował się kryciem najlepszego strzelca Zastalu. Hodge zdobył co prawda aż 22 punkty, ale zielonogórzanie przegrali mecz, więc można powiedzieć, że plan został wykonany.
- To było wyzwanie sporego kalibru. Hodge to jeden z najbardziej wartościowych koszykarzy całej ligi, który ma nie tylko talent i umiejętności, ale do tego jeszcze potrafi poprzeć to ciężką pracą. Z Walterem znamy się już jakiś czas, bo między sezonami w Europie bardzo często rywalizujemy ze sobą na parkietach ligi portorykańskiej. To wielka frajda grać przeciwko tak dobremu przeciwnikowi - opowiada Amerykanin w barwach Śląska.
Co ciekawe, na początku spotkania wydawało się, że to gospodarze rozstrzygną jego losy na swoją korzyść. Pierwszą kwartę wygrali 22:12, a po dwóch osobistych Urosa Mirkovicia prowadzili nawet 27:12. Od tego momentu gra Śląska uległa jednak wyraźnej poprawie. - Na początku meczu rzeczywiście graliśmy jakoś tak niemrawo, ale myślę, że to był wynik 10-dniowej przerwy jaką mieliśmy przed konfrontacją z Zastalem. Musieliśmy się więc przestawić trochę z trybu treningowego na meczowy. Wiadomo, że nawet najcięższy trening nie jest tak ciężki, jak mecz. Na szczęście po kilku minutach wróciliśmy do gry i z minuty na minutę zaczęło nam iść coraz lepiej - tłumaczy Graham.
Obie drużyny rzucały z mniej więcej podobną skutecznością, ale to podopieczni Miodraga Rajkovicia zanotowali więcej asyst, wymusili więcej fauli i mieli więcej przechwytów od rywala, choć jednocześnie przegrali zbiórki. Według amerykańskiego obrońcy Śląska, żaden z tych elementów nie odegrał jednak kluczowej roli dla losów spotkania. - W żadnym momencie spotkania, nawet gdy Zastal grał płynnie w ataku i bardzo twardo bronił, to i tak nie przestaliśmy wierzyć w końcowy sukces. Wiedzieliśmy, że oni są zespołem, który nie podda się nawet w obliczu kilku punktów straty. Dlatego nie ważne kto był akurat na parkiecie, dawał z siebie wszystko. Mieliśmy wielką determinację by wygrać ten mecz i to nam się udało. Żadne statystyki, ale determinacja, motywacja i walka do ostatnich chwil dały nam zwycięstwo.
Tym samym Śląsk wykorzystał słabszy momentu zielonogórzan (po raz ostatni wygrali 19 listopada) i wziął srogi rewanż za porażkę z drugiej kolejki sezonu zasadniczego. Wówczas w Hali Orbita lepsi byli goście 70:69. - Tamten mecz to było jak złamanie serca. Udało im się wyrwać wygraną i przed rewanżem bardzo mocno chcieliśmy pokazać, że my też potrafimy ogrywać rywala na jego własnym parkiecie. Nie chcieliśmy dopuścić do powtórki z rozrywki. Dlatego cieszę się, że sprawiliśmy, iż teraz to oni czują co to znaczy doznać porażki na własnym parkiecie po bardzo dramatycznym meczu - kończy swoją wypowiedź Graham.