Lorinza Harrington: To był mecz ataku, ale my wygraliśmy obroną

Jeśli fani Anwilu Włocławek zastanawiali się ile czasu zajmie zaadaptowanie się Lorinzy Harringtona w zespole, po meczu z Energą Czarnymi Słupsk znają odpowiedź na to pytanie. Amerykanin przebywał na parkiecie praktycznie tak długo jak nominalny pierwszy rozgrywający Krzysztof Szubarga i walnie przyczynił się do zwycięstwa włocławskiej ekipy.

- Graliśmy przez 40 minut i ani przez chwilę nie przestaliśmy wierzyć w końcowy sukces. Goniliśmy rywala non stop, ciągle nam czegoś brakowało, ale gdy już chwyciliśmy ich za gardło, nie pozwoliliśmy uciec - tymi słowami rozpoczął swoją wypowiedź Lorinza Harrington, nominalny drugi rozgrywający Anwilu Włocławek, po czwartkowym zwycięstwie swojej drużyny nad liderem Tauron Basket Ligi, Energą Czarnymi Słupsk.

Przez długie minuty to goście byli lepszą ekipą w Hali Mistrzów. Napędzani przez wybitnie skuteczny tego wieczora amerykański duet Stanley Burrell - Darnell Hinson, słupszczanie kontrolowali przebieg pojedynku przez trzy kwarty. I choć w żadnym momencie Czarni nie osiągnęli wyraźnej przewagi, to jednak ciągle byli o krok, dwa przed gospodarzami. A gdy miejscowi niebezpiecznie się do nich zbliżali, zawsze udawało się odskoczyć. Aż do 32. minuty, gdy dobrą passę rywala przełamał Corlsey Edwards i Anwil wyszedł na pierwsze prowadzenie 73:72.

- Koszykówka to sport, który polega na graniu falami i najważniejszą rzeczą jest umieć wykorzystać te kilka minut najlepszej koszykówki. Po prostu w każdym meczu jest taka chwila, która decyduje o wszystkim i wtedy właśnie trzeba zagrać dobrze. To jest tak zwany kluczowy moment, kiedy losy spotkania się rozstrzygają. A potem trzeba tylko pilnować wyniku - opowiadał Harrington po ostatniej syrenie.

31-letni playmaker zadebiutował w barwach Anwilu w poprzedni weekend, w meczu z Treflem Sopot. Wówczas zdobył tylko dwa punkty, włocławianie przegrali, więc w czwartek czarnoskóry gracz chciał pokazać się z lepszej strony. I udało mu się to w stu procentach. Na konferencji prasowej trener Emir Mutapcić pochwalił swojego gracza za bardzo dobrą defensywę przeciwko Burrellowi i mądrość w grze ofensywnej. - To mój drugi mecz w Anwilu. Cały czas łapię swój rytm, ale myślę, że dzisiaj zaprezentowałem się z niezłej strony. Po meczu trener pogratulował mi dobrego występu, a jeśli on to zrobił, to znaczy, że źle być nie mogło. Myślę, że wniosłem do drużyny bardzo dużo spokoju i niezłą obronę, czyli to, czego nauczyłem się przez te wszystkie lata gry w koszykówkę - tłumaczył Amerykanin.

Ostatecznie włocławianie pokonali słupszczan różnicą sześciu oczek, 93:87, i choć stracili bardzo dużo punktów, nie przeszkodziło to Harringtonowi stwierdzić, że zwycięstwo "Rottweilery" zawdzięczają wyjątkowo dobrej grze w obronie. - Wygraliśmy przede wszystkim defensywą. Wiem, że ktoś może powiedzieć, że stracenie 87 punktów to jakiś koszmar, ale trzeba pamiętać, że to był mecz ataku. Oba zespoły trafiły z formą i to nie mogło skończyć się jakimś niskim wynikiem. Najważniejsze, że nam udało się zastopować ich wtedy, kiedy potrzebowaliśmy tego najbardziej.

Najlepszym graczem miejscowych okazał się autor 22 oczek, Corsley Edwards, ale kawał dobrej roboty wykonali także Dardan Berisha (cztery trójki w czwartej kwarcie) i Bartłomiej Wołoszyn (osiem oczek). - Oni wszyscy zrobili świetną pracę. Każdy w innym momencie spotkania i każdy w inny sposób, ale na tym właśnie polega koszykówka. Trzeba umieć wykorzystywać swoje mocne strony. My to zrobiliśmy, a gdy już nabraliśmy rozpędu, nic nie było w stanie nas zatrzymać - kończy swoją wypowiedź Harrington.

Komentarze (0)