Pokonali Farmaceutów ich bronią - relacja z meczu Polpharma Starogard Gdański - Trefl Sopot

By wygrać musieli użyć największej broni rywala. O ile do przerwy wychodziło im to marnie, o tyle w drugiej połowie zagrali już świetnie. Trefl Sopot po raz drugi w derbach Pomorza wygrał ze starogardzką Polpharma, która podobnie jak w meczu z Anwilem Włocławek czuła już zapach zwycięstwa, ale ten wymknął się w decydujących fragmentach.

Gdyby zajrzeć w tabelę ligową i wyniki ostatnich meczów, to starogardzianie, choć notujący pewien progres pod wodzą Wojciecha Kamińskiego, powinni byli przegrać z Treflem Sopot wyraźnie, nie nawiązując nawet walki. Tymczasem to nie Polpharma musiała się bronić, ścigać za wszelką cenę przeciwnika, ale podopieczni Karlisa Muiznieksa.

- Myślę, że będzie to podobne spotkanie do tego z Anwilem - mówił przed spotkaniem na łamach oficjalnej strony ligi Piotr Dąbrowski i dodawał: - Jak zaczniemy trafiać za trzy to nikt nas nie pokona we własnej hali. I możemy obwieścić, iż przepowiedział wydarzenia. Dąbrowski w tych dwóch zdaniach ujął kwintesencję poniedziałkowych derbów Pomorza z Treflem, aczkolwiek przestawiając szyk.

Mimo że Farmaceuci do tuzów nie należą, w ofensywie wiodło im się w poprzednich spotkaniach w kratkę, a żółto-czarni kładą spory nacisk na defensywę, to trafiali z dystansu jakby byli zobowiązani do potwierdzenia słów swojego kolegi. Pomagali im w tym sopocianie albo nie atakując tak agresywnie jak powinni (zwłaszcza po udanych próbach), albo po prostu gubiąc się w ustawieniu obronnym i zostawiając czystą pozycję. W ten sposób "Kociewskie Diabły" wybudowały przewagę. Apogeum osiągnęli w drugiej odsłonie, gdy prowadzili dziesięcioma "oczkami".

To i tak nie był najwyższy wymiar kary dla Trefla. Drużynę z Trójmiasta przed upadkiem na kolana uratowali Filip Dylewicz i Łukasz Koszarek. Pierwszy był nie do powstrzymania, wystarczył mu najmniejszy skrawek, by zadać cios rywalowi. Drugi nieźle kreował grę partnerów, nie reagował na zaczepki Michaela Hicksa, ale przede wszystkim systematycznie powiększał dorobek i swój, i Trefla.

Gdy już czwarty zespół poprzedniego sezonu rytm odpowiedni złapał, widowisko się wyrównało i nabrało kolorytu, a goście zaczęli zmniejszać deficyt. Przeszkodzić sopockiej próbował Wojciech Kamiński, tego dnia wyjątkowo chętnie i nieszablonowo rotujący składem, biorąc czas i udzielając wskazówek. Podziałało do pewnego stopnia, bo starogardzianie, których wydajność zza łuku drastycznie spadła, utrzymali się na prowadzeniu.

Kiedy po przerwie Trefl dopadł gospodarzy, a w porywach nawet objął prowadzenie, zanosiło się na odwrócenie losów spotkania. Zwłaszcza że Dylewicz notorycznie o sobie przypominał, utrzymując znakomitą dyspozycję właściwie do ostatnich minut, wskutek czego otarł się o double-double (25 punktów i 8 zbiórek).

Trener Kamiński szukał sposobu na przechytrzenie przeciwnika. W czwartej kwarcie, kilka minut przed końcem, gdy wynik nadal oscylował w granicach remisu, odważył się wypchnąć na parkiet pięciu Polaków (innym razem dał szansę wszystkim zmiennikom jednocześnie). W drużynach zatrudniających zagranicznych zawodników to rzadkość niezależnie od okoliczności, a przecież tutaj doświadczony szkoleniowiec zagrał szalenie ryzykownie.

- Świetny mecz w wykonaniu nie tylko Adama Metelskiego, ale w ogóle polskich zawodników. Tutaj czapki z głów przed nimi, bo zagrali bardzo dobre zawody. Starali się, walczyli i to było widać. Ta atmosfera nie udzieliła się jednak wszystkim. To na pewno jest mój problem, będę musiał coś z tym zrobić, bo tak nie może być - stwierdził po meczu Kamiński.

Takie zestawienie nie przetrwało zbyt długo (Kamiński złamał się, wprowadzając na parkiet zupełnie bezbarwnego Jeremy'ego Simmonsa), ale to właśnie wtedy SKS odzyskał prowadzenie. W decydujących fragmentach sopocianie zagrali rozsądniej - nie popełniali błędów, znaleźli skuteczne sposoby na zdobycie punktów. Do głosu doszedł tym razem Jermaine Mallett wspierany przez niezmordowanego Koszarka. I to wystarczyło, by wzorem poprzednika Anwilu Włocławek, wywieźć ze Starogardu Gdańskiego dwa cenne, bo przecież wyjazdowe, punkty. Paradoksalnie Trefl pokonał Farmaceutów ich najmocniejszą bronią, czyli "trójkami".

- Najważniejsze, że dwa punkty trafiły do nas. Nie jest sztuką wygrywać spotkania, kiedy prowadzi się różnicą 20 punktów. Pokazaliśmy charakter w tym spotkaniu. Trzymaliśmy się razem i efekt jest taki, że wygraliśmy - przyznał prasowej Łukasz Wiśniewski, obecnie reprezentujący Trefl, a dwa sezony temu koszykarz Polpharmy.

Polpharma Starogard Gdański - Trefl Sopot

71:75

(19:18, 20:16, 15:21, 17:20)

Polpharma: Adam Metelski 18, Michael Hicks 12, Daniel Wall 11, Marcin Nowakowski 9, Grzegorz Arabas 8, Tomasz Śnieg 6, Anthony Weeden 6, Jeremy Simmons 1, Łukasz Paul 0, Piotr Dąbrowski 0.

Trefl: Filip Dylewicz 25, Łukasz Koszarek 15, Jermaine Mallett 12, Łukasz Wiśniewski 10, John Turek 8, Adam Waczyński 3, Chris Burgess 2, Marcin Stefański 0, Vonteego Cummings 0.

Komentarze (0)