Potyczka ŁKS-u z PBG Basketem Poznań była dla obu klubów jak ostatnia deska ratunku. Z kim bowiem wygrywać mają outsiderzy rozgrywek, jak nie z zespołami, które podobnie jak oni, okupują ostatnie miejsca w tabeli Tauron Basket Ligi. Zgodnie z przypuszczeniami, pierwsze minuty były więc wyrównane, a obie ekipy wyszły na parkiet mocno skoncentrowane. Goście grali dość równo, natomiast ŁKS w charakterystyczny dla siebie sposób, a więc zrywami. Skutkowało to tym, że kilkakrotnie poznaniacy odskakiwali na kilka "oczek", by następnie gospodarze nadrabiali te straty i wszystko rozpoczynało się od początku.
Po raz ostatni w tym spotkaniu ŁKS prowadził przy stanie 13:11, jeszcze w połowie pierwszej odsłony. Przez kolejne 15 minut gospodarze prowadzili jednak wyrównany bój i mimo, że po rzucie za 3 punkty Tomasza Smorawińskiego PBG Basket osiągnął już 11-punktową przewagę (22:33), to zryw ŁKS-u w ostatnich minutach przed przerwą spowodował, że łodzianie wygrali ten fragment 12:1 i po celnej "trójce" Pawła Malesy na 5 sekund przed końcową syreną, gospodarze doprowadzili do remisu.
Nielicznie zgromadzeni w Atlas Arenie kibice z niepokojem czekali na drugą połowę, która w ostatnich tygodniach była utrapieniem łodzian. Już kilka spotkań ŁKS-u przebiegało według podobnego scenariusza - wyrównana walka, po czym w trzeciej lub czwartej kwarcie rywale odskakują na kilka punktów, gracze beniaminka TBL się podłamują i dalej już "leci", używając kolokwializmu, a końcowy wynik stanowi wręcz pogrom i nie oddaje odpowiednio przebiegu całego spotkania. Dokładnie tak było chociażby przed trzema dniami w Kołobrzegu i dokładnie tak stało się w poniedziałek.
Zaraz po rozpoczęciu trzeciej odsłony, 3 "oczka" zdobył Djordje Micić, poprawił spod kosza Damian Kulig i tego prowadzenia goście nie oddali już do końca spotkania, a jednocześnie dali sygnał kolegom, jak i przeciwnikom, że druga część meczu będzie należeć do nich. Przewaga PBG Basketu rosła z minuty na minutę, a łodzianie szybko przestali wierzyć w sukces i zupełnie odpuścili. Efektem tego wysoko przegrana trzecia kwarta 14:27, a następnie jeszcze większy pogrom w ostatnich 10 minutach, podczas których ŁKS zdobył zaledwie 8 "oczek".
Najlepszym zawodnikiem poniedziałkowego spotkania okazał się Kulig, który grał w charakterystyczny dla siebie sposób, a więc nie był zbyt wyróżniający się na parkiecie, ale za to niezwykle efektywny. Raz po raz kończył akcje celnymi rzutami spod kosza lub zmuszał rywali do fauli, w efekcie czego uzbierał aż 29 punktów (przy 100-procentowej skuteczności z gry: 8/8 za 2 punkty i 2/2 zza linii 6,75). Kulig miał w Atlas Arenie dodatkową motywację, gdyż na trybunach zasiadł jego mini-fan club z jego rodzinnego Piotrkowa Trybunalskiego, oddalonego od Łodzi zaledwie o 50 kilometrów. "Osobiści kibice" kapitana poznaniaków w pustej i cichej tego dnia hali, byli momentami najgłośniejsi.
Łodzianom po raz kolejny zabrakło najbardziej zimnej krwi i gdy przeciwnik uciekł im nieco z wynikiem, podłamali się i przestali grać rozsądnie. Zawiedli w poniedziałek gracze obwodowi - podstawowa czwórka "jedynek" i "dwójek" w ŁKS-ie (Krajewski, Trepka, Kalinowski, Szczepaniak) zdobyła łącznie zaledwie 4 punkty. Gospodarze nie radzili sobie również w obronie, gdzie musieli uciekać się do fauli, których popełnili aż 30 (przy 13 przekroczeniach przepisów ze strony rywali).
ŁKS Łódź - PBG Basket Poznań 56:83 (14:19, 20:15, 14:27, 8:22)
ŁKS: Dłuski 20, Malesa 14, Sulima 10, Bartoszewicz 4, Kenig 4, Krajewski 2, Szczepaniak 2, Trepka 0, Kalinowski 0, Salamonik 0.
PBG Basket: Kulig 29, Micić 17, Comagić 17, Bartosz 8, Smorawiński 7, Nikolić 4, Parzeński 1, Nowak 0, Filarowski 0, Milczyński 0.
Sędziowali: Włodkowski, Kotulski i Kiełbiński.