Pojedynek z ŁKS-em był dla Wiślaczek pierwszym po dość niechlubnej porażce z Cras Basket Taranto. W związku z tym wszyscy oczekiwali, że podopieczne trenera Jose Ignacio Hernandeza nie zawiodą i przynajmniej w jakimś stopniu zrekompensują czwartkowe niepowodzenie. Jak się okazało, stanęły one na wysokości zadania, zwyciężając na trudnym terenie w łódzkiej hali. - Na pewno klęska we Włoszech nie była dla nas niczym miłym, więc chciałyśmy się możliwie jak najszybciej zrehabilitować i tym samym odnieść wygraną. Wiadomo, że polska liga generalnie nie niesie za sobą takich obciążeń i trudności jak europejskie puchary, ale w tym też można dopatrzeć się pewnych plusów. Dzięki temu, w momencie gdy jesteśmy tuż po porażce, mamy doskonałą okazję do powrotu na zwycięską ścieżkę, a także podbudowania morale - ocenia Ana Dabović.
Choć do postawy mistrzyń Polski można by mieć parę zastrzeżeń, to jednak warto dostrzec również pozytywy, których w ich przypadku mało nie było. Najbardziej udany w wykonaniu Wisły był okres pomiędzy 10, a 30 minutą, kiedy to właściwie w stu procentach dominowała nad przeciwnikiem i nie pozwalała mu w żaden sposób rozwinąć skrzydeł. Prawdą jest, że było to w dużej mierze spowodowane bardzo dobrą defensywą w wykonaniu przyjezdnych. - Myślę, że druga i trzecia kwarta mogła się podobać. Wtedy na parkiecie rzeczywiście przeważałyśmy niemal pod każdym względem. Jak się okazało, wystarczyło to do odniesienia zwycięstwa, lecz trzeba pamiętać iż w bardziej wymagających starciach tak łatwo może już nie być. Zresztą o tym przekonaliśmy się m in. w Taranto, gdzie zabrakło właśnie tej dobrej postawy w dłuższym wymiarze czasowym. Niemniej jednak tym razem jesteśmy zadowolone, bo cel został osiągnięty. Ponadto, szanse gry dostały także zmienniczki, więc korzyści z tej rywalizacji jest sporo - analizuje playmaker z Bałkanów i po chwili dodaje. - Rozmiary naszego triumfu pewnie byłyby jeszcze większe, ale w decydującej batalii nie byłyśmy wystarczająco skoncentrowane i pozwoliłyśmy rywalkom dojść do głosu. Myślę, że powinnyśmy to potraktować jako przestrogę przed środowym pojedynkiem w Eurolidze. Liczę, iż w jego trakcie będziemy już skupione przez pełne 40 minut.
Tego zadania krakowiankom na pewno nie ułatwi fakt, że w ich szeregach wciąż brakuje dwóch czołowych zawodniczek, które w najbliższym czasie na pewno nie pojawią się na parkiecie. W związku z tym hiszpański opiekun Białej Gwiazdy, w rywalizacji z Rivas Ecopolis wciąż będzie miał mniejsze pole manewru przy ustalaniu składu. - Nie da się ukryć, że brak Erin Phillips oraz Katarzyny Krężel jest dla nas bardzo odczuwalny, ale w składzie mamy też wiele innych klasowych zawodniczek, które uważam, że z powodzeniem je zastąpią - optymistycznie twierdzi Dabović.
Nie da się ukryć, że to właśnie na jej barkach ostatnio spoczęła duża odpowiedzialność za grę zespołu. Na poparcie tych słów wystarczy przytoczyć fakt, że przebywa na parkiecie coraz więcej minut, a w konfrontacji z ŁKS-em odegrała pierwszoplanową rolę w swojej drużynie. - W niedzielę tak się złożyło, że gdy pojawiłam się na boisku cały kolektyw zaczął grać bardzo dobrze, w związku z czym łatwiej było mi się wkomponować do całej sytuacji jaką zastałam na boisku. Jednakże jasno trzeba sobie powiedzieć, że bez starań pozostałych koleżanek, które przebywały na parkiecie moja gra nie byłaby tak dobrze odbierana. To one w dużym stopniu mi pomogły - skromnie dodaje 22 letnia koszykarka.
W jej przypadku jest to niezwykle pozytywna odmiana bowiem, do niedawna rzadko kiedy miała okazję występów w takim wymiarze czasowym i tym samym, nie miała zbyt wielu możliwości do zaprezentowania swojego kunsztu. -Faktycznie ostatnimi czasy dostaje więcej szans do pokazania swoich umiejętności. Bardzo się z tego cieszę i robię wszystko, by udowodnić, że na nie zasługuję - kończy urodzona w Czarnogórze zawodniczka.
Czy w najbliższą środę pozytywnie zaskoczy również na europejskich parkietach?