Przed meczem wydawało się, że gospodarze nie będą równym przeciwnikiem dla przyjezdnych, wszak mówiło się, że nawet pięciu koszykarzy koszalińskiego zespołu może nie przystąpić do tego spotkania z powodu urazów. Ostatecznie w meczu nie zagrał tylko (albo aż) George Reese, ale jego absencja nie wpłynęła w żaden sposób na grę AZS. Można powiedzieć nawet, że wyzwoliła dodatkowe pokłady energii dzięki czemu toczyli oni wyrównaną przez całe 45 minut.
- George dzisiaj nie zagrał, ponieważ ma problemy z kontuzją pleców, reszta koszykarzy grała na zastrzykach przeciwbólowych, dlatego chcę im podziękować za walkę i za serce pozostawione na parkiecie - powiedział po spotkaniu trener AZS, Andrej Urlep.
Po rzucie Corsley’a Edwardsa Anwil prowadził na minutę przed końcem meczu 75:73. Amerykanin z jednej stronie nieźle radził sobie pod koszami zarówno w ataku (5/8 z gry, pięć zbiórek ofensywnych), jak i w obronie (siedem zbiórek i trzy bloki), ale z drugiej seryjnie pudłował z linii osobistych (5/12). Niemniej na 60 sekund przed syreną potrafił umieścić piłkę w koszu i to goście byli bliżsi wygranej.
Wystarczyła jednak chwila nieuwagi, a gapiostwo włocławian wykorzystał LaMont McIntosh. Amerykanin, jeden z nielicznych graczy w ekipie Urlepa, który nie narzekał na problemy zdrowotne przed meczem, najpierw wyrównał stan meczu (75:75), a po chwili wymusił faul Krzysztofa Szubargi. Piłkę w rękach nadal mieli więc koszalinianie i ciężar na swoje barki znowu wziął McIntosh. Jego rzut zablokował jednak Edwards i sędziowie orzekli dogrywkę, w której więcej zimnej krwi i szczęścia mieli przyjezdni.
Najpierw jednak obie drużyny prześcigały się w... nietrafianiu do kosza. Pierwsze punkty padły po dwóch minutach, a ich autorem okazał się Callistus Eziukwu. Amerykański środkowy rozgrywał kapitalne spotkanie (20 punktów, 9/13 z gry, cztery przechwyty) i był godnym przeciwnikiem dla Edwardsa. W końcówce spotkania to ten drugi zagrał jednak lepiej. Najpierw doprowadził do remisu (77:77), a na 17 sekund przed końcem trafił jeden z rzutów wolnych i wyprowadził Anwil na prowadzenie 80:79.
I gdy włocławianom wystarczyło tylko obronić ostatnią akcję, niesportowy faul na 3,5 sekundy przed końcem popełnił Lawrence Kinnard i trener Emir Mutapcić wziął głęboki oddech, bo to oznaczało dwa osobiste i piłkę z boku dla AZS. Stojący sam naprzeciw kosza Eziukwu nie trafił jednak żadnej z dwóch prób (wcześniej 2/3) i koszalinianie musieli szukać swojej szansy w grze. Bohaterem spotkania mógł zostać Marcin Dutkiewicz, ale spudłował. Czas płynął, sytuację próbował ratować jeszcze Grzegorz Surmacz, który zebrał piłkę, ale i jego próba nie doszła do celu i na ławce gości wybuchła wrzawa.
- Ostatnio przegrywaliśmy spotkania, bo mieliśmy pecha, dzisiaj dopisało nam niewątpliwie szczęście, ponieważ nasza gra nie jest taka, jak oczekujemy. Nie możemy pozwolić na to, by losy meczu nie były pewne do ostatnich sekund - stwierdził Bartłomiej Wołoszyn. Polski skrzydłowy bardzo dobrze wykorzystał swoje minuty spowodowane absencją Łukasza Majewskiego. Trafił pięć z sześciu prób z dystansu i do spółki z Edwardsem był najskuteczniejszym zawodnikiem Anwilu.
Po stronie gości dobrze, obok Eziukwu, zaprezentował się wspomniany Surmacz, autor 18 oczek (7/15 z gry) i siedmiu zbiórek. 14 punktów i siedem zebranych piłek zanotował natomiast Dutkiewicz.
AZS Koszalin - Anwil Włocławek 79:80 OT (17:21, 22:23, 21:14, 15:17, 4:5)
AZS: Eziukwu 20, Surmacz 18, Dutkiewicz 14, McIntosh 9, Bigus 8, Milicić 6, Jarmakowicz 2, Montgomery 2
Anwil: Edwards 15, Wołoszyn 15, Szubarga 14, Kinnard 11, Berisha 8, Harrington 7, Allen 6, Hajrić 2, Lewis 2
Zmarnowane szanse - relacja meczu AZS Koszalin - Anwil Włocławek
Anwil Włocławek potrzebował dogrywki i dużo szczęścia by pokonać osłabiony AZS Koszalin. Gospodarze walczyli bardzo ambitnie, ale nie potrafili wykorzystać swoich szans: najpierw w czwartej kwarcie a następnie w dodatkowych pięciu minutach. Dzięki wygranej ekipa Emira Mutapcicia może być już pewna gry w górnej części tabeli po sezonie zasadniczym.
Źródło artykułu:
ps. pana lenczowskiego i trojanowskiego nie polecam *NAWET* czarnym slupsk...