Karol Wasiek: Przed turniejem w Zielonej Górze byliście uznawani za faworytów do zdobycia Pucharu Polski. Te przewidywania nie okazały się bezpodstawne, ponieważ ani przez moment wasze zwycięstwa nie były zagrożone. Co według pana było kluczem do zwycięstw?
Tomasz Kwiatkowski: Cieszy mnie fakt, że potrafiliśmy przez cały czas grać naszą koszykówkę, niezależnie od tego jak prezentował się rywal. Pamiętaliśmy o tym, jak mamy grać, jakie są założenia taktyczne. To było najważniejsze. Uważam też że nasza gra mogła się podobać. Te wszystkie trzy mecze, które rozegraliśmy w ramach walki o Puchar Polski były zdecydowanie pod nasze dyktando. Oczywiście trzeba przyznać wszystkim przeciwnikom, że mimo naszej często wysokiej przewagi nie odpuszczali i walczyli do końca. W końcówce finału gracze Zastalu przegrywali jedenastoma punktami, ale potrafili tuż przed końcem meczu odrobić większość strat. Nasz sukces wziął się z właściwej realizacji założeń trenera i wiary, że jeśli gramy zespołowo to możemy wygrać z każdym.
Rozegraliście trzy spotkania w przeciągu pięciu dni. Tempo rozgrywania spotkań niczym w lidze NBA. Co jednak ważne jest podkreślenia to, że w każdym z meczów prezentowaliście taki poziom, że rywale nie mieli nic do powiedzenia.
- Dziękuję za taką ocenę, miło to słyszeć. Zagraliśmy cztery spotkania w osiem dni, doliczając wyjazdowe starcie z Siarką w Tarnobrzegu, to także nie był łatwy mecz. Nieźle wytrzymaliśmy te spotkania kondycyjnie, chociaż w niedzielnym pojedynku widać było, że graliśmy już z mniejszą energią, trochę mniej dokładniej. Było nieco więcej błędów. Ja bym jednak chciał nieco stonować te oznaki zadowolenia, ponieważ my jesteśmy dopiero w połowie drogi. Oczywiście bardzo cieszymy się z tego sukcesu w Zielonej Górze, jednak mamy świadomość, że sezon się na tym nie kończy. Medale wygrywa się nie w lutym, ale w maju czy czerwcu. Wiem, że inne kluby będą się jeszcze wzmacniały, bo jest jeszcze trochę czasu na dokonywanie roszad w składach. Spokojnie patrzymy w przyszłość i koncentrujemy się na każdym kolejnym spotkaniu.
Dla samego klubu jest to także taki pierwszy sukces w tej nowej historii Trefla Sopot.
- Jako, że nasz klub kontynuuje tradycję sopockiego Trefla, założonego w 1995 roku przez pana Kazimierza Wierzbickiego, można powiedzieć że jest to już piąty puchar Polski wywalczony przez klub z Sopotu. Natomiast w tej nowej historii, którą teraz piszemy, jest to faktycznie pierwszy taki sukces, dlatego bardzo się cieszymy z tej wygranej.
Na tę chwilę zespół Trefla wydaje się, że po pierwsze dysponuje najrówniejszą kadrą w lidze, po drugie prezentuje najefektowniejszą koszykówkę w Polsce. Zgodzi się pan z takim stwierdzeniem?
- Uważam, że bardzo mocny personalnie zespół ma Turów Zgorzelec, który dysponuje 12 zawodnikami w rotacji. Asseco ma jeszcze więcej tych graczy, w dodatku ogranych w Eurolidze. Anwil ma dziesięciu bardzo silnych , uznanych w Polsce i Europie zawodników. Z całym szacunkiem dla naszych zdolnych juniorów, my mamy tylko dziewięciu koszykarzy w rotacji meczowej. Naprawdę bardzo się cieszę, że w takim składzie, przy pomocy naszych trenerów potrafimy grać na takim poziomie. Trzeba jednak powiedzieć, że ma to też drugą stronę. Można mieć bardzo dobrych zawodników na ławce, ale co z tego, jeżeli nie zaakceptują oni swojej roli? Gracze z ławki mają niewdzięczne zadanie, ponieważ bardzo często dostają tylko 10-15 minut na parkiecie i w tym czasie muszą dać zespołowi to co najlepsze. W Treflu zawodnicy znają i akceptują swoje role. Mamy zawodników, których interesuje przede wszystkim dobro zespołu i którzy potrafią poświęcić swoje ambicje dla drużyny.
W drużynie widać tzw. dobrą chemię. Zawodnicy doskonale wiedzą, co mają robić na parkiecie. Można rozumieć, że żadnych zmian już nie przewidujecie?
- Osobiście już bym nie chciał robić żadnych zmian w zespole. Oczywiście postawę każdego zawodnika można rozpatrywać indywidualnie, w oderwaniu od wyników zespołu. Robimy to, ale priorytetem jest dla nas ocena postawy całego zespołu. Wprowadzając teraz nowego zawodnika musimy liczyć się z ryzykiem, że np. nie zaakceptuje swojej roli, że nie uda się wkomponować go w drużynę - i nie mówię tu tylko o zgraniu taktycznym, sportowym. Mamy oczywiście świadomość tego, że w play-offach gra się bardzo intensywnie i że każdy z zawodników może złapać jakiś drobny uraz, dlatego dobrze by było mieć więcej zawodników, jednak poruszmy się w warunkach określonego budżetu. Po tym co pokazaliśmy w ostatnich meczach i jak zawodnicy prezentują się na treningach, uważam jednak, że każdego z naszych podstawowych graczy można zastąpić innym. Nawet przy absencji Łukasza Koszarka, zarówno Łukasz Wiśniewski jak i Vonteego Cummings mogą go zastąpić na tyle, aby zespół mógł normalnie funkcjonować.
Teraz czeka was kolejny etap rozgrywek, tzw. "szóstki". Dziesięć spotkań z wymagającymi przeciwnikami. Czy działacze stawiają przed zespołem jakiś minimalny próg zwycięstw na tym etapie rozgrywek?
- Będąc liderem musimy stawiać sobie najwyższe cele. Przed sezonem założyliśmy sobie awans do półfinału jako cel minimum. Z przebiegu sezonu wygląda na to, że pojawia się duża szansa żeby powalczyć o coś więcej, ale pamiętajmy, że do rozpoczęcia walki o medale pozostały jeszcze dwa miesiące i wiele może się zmienić. My chcemy koncentrować się na każdym kolejnym meczu. Teraz jesteśmy liderem, gramy niezłą koszykówkę, wygrywamy, dlatego każdy będzie chciał nas pokonać, odebrać nam pewność siebie. Mamy przewagę dwóch zwycięstw nad kolejnymi zespołami, ale w "szóstkach" jedna przegrana na własnym parkiecie może okazać się kluczowa dla rozstawienia przed play-offami. Przede wszystkim chcielibyśmy utrzymać taką formę, jak teraz. Wiemy, że może teraz przyjść jakieś lekkie rozprężenie, spadek dyspozycji, cała drużyna ma jednak świadomość, że najważniejsze mecze dopiero przed nimi.