Walcząc stajemy się coraz lepsze - rozmowa z Aną Dabović, zawodniczką Wisły

W drugim meczu FinalEight Euroligi kobiet mistrzynie Polski uległy UMMC Jekaterynburg 59:67. Prawdą jest jednak, że jeszcze w ostatniej kwarcie miały szansę na zwycięstwo i pozostawiły po sobie całkiem pozytywne wrażenie. Taki stan rzeczy był zasługą m in. Any Dabović, która wchodząc na parkiet wraz z innymi zmienniczkami pokazała się z dobrej strony.

Adam Popek
Adam Popek

Adam Popek: Spotkanie z UMMC Jekaterynburg było dla was jedną z ostatnich szans na awans w grupowej klasyfikacji i tym samym walkę o coś więcej niż tylko miejsca 7-8, ale podobnie jak dzień wcześniej musicie przełknąć gorycz porażki.

Ana Dabović: Ostatecznie byłyśmy gorsze, ale mimo to uważam, że powinnyśmy być dumne z charakteru jaki pokazałyśmy na parkiecie. Stworzyłyśmy bowiem całkiem dobre widowisko i do samego końca liczyłyśmy się w walce o zwycięstwo. O wygranej rywalek zadecydowały w zasadzie detale. Zresztą w przypadku tak wyrównanego starcia zwykle na rezultat wpływ mają drobnostki. Generalnie uważam, że naprawdę nie ma powodu do wielkiego smutku, bo pokazałyśmy się z dobrej strony jako zespół. Na tak wysokim poziomie, jaki gwarantuje FinalEight potrafimy nawiązać walkę z czołowymi ekipami z całego kontynentu i trzeba to docenić. A, że może brakuje nam trochę klasowych rezerwowych i kilku innych czynników? Tego nie da się ukryć, ale nie poddajemy się.

Trochę zadanie utrudnił wam słaby początek, kiedy to Rosjanki dość szybko wypracowały sobie kilkupunktową przewagę.

- Zgadza się, aczkolwiek potem wielokrotnie doganiałyśmy wynik, co dowodzi o sile naszego kolektywu. Dokonać takiej sztuki przeciwko silnemu przeciwnikowi naprawdę nie jest łatwo. Myślę, że wszystkie wydarzenia z czwartkowego popołudnia, mając na myśli zarówno pozytywne jak i negatywne kwestie, mogą nas wiele nauczyć na przyszłość. Jeśli wyciągniemy z tego cenną lekcję, to będziemy mocniejsze.

Nie da się ukryć, że trudno jest wygrać w momencie gdy punktują tylko trzy zawodniczki.

- Ja jednak nie upatruję tego jako przyczyny porażki. Faktycznie najwięcej "oczek" zanotowały na swoim koncie Nicole Powell i Ewelina Kobryn, ale na parkiecie razem pracowałyśmy na ich zdobycz i razem też broniłyśmy dostępu do własnego kosza. Nie można mówić zatem, że tylko one stanowiły o obliczu teamu, choć na pewno odegrały w tym względzie dużą rolę. Zresztą nieco abstrahując, nie ważne kto rzuca, istotny jest końcowy efekt.

Niespodziewanie ogromna szansa przechylenia szali zwycięstwa nadarzyła się dla was w ostatniej kwarcie. Wtedy dosłownie w kilka chwil odrobiłyście sporą stratę i byłyście tuż za plecami przeciwnika.

- Tak i cieszę się, że w ogóle doprowadziłyśmy do takiego stanu rzeczy. W końcu zafunkcjonowała nasza ofensywa i dzięki niej taki zryw był możliwy. Jak wiadomo, niestety nie wykorzystałyśmy nadarzającej się okazji, ale napędziłyśmy przeciwniczkom niezłego stracha.

Prawdą jest, że było to między innymi twoją zasługą. Pojawiając się na parkiecie dałaś drużynie mnóstwo pozytywnej energii i w pewien sposób odmieniłaś na lepsze jej poczynania.

- Zawsze mam w sobie wiele radości i staram się również oddziaływać nią na innych. Wchodząc do gry chciałam pokazać się z możliwie jak najlepszej strony i po prostu wykorzystać te parę minut. Na co dzień przecież nie rywalizuje się z tak mocnymi oponentami, więc cieszę się, że w ogóle jestem tutaj.

Zaliczyłaś tym samym pierwsze minuty w całym turnieju.

- I bardzo dobrze się z tym czuję (śmiech). Na pewno do pełni szczęścia zabrakło wygranej, ale mam też świadomość, że uczyniłyśmy wszystko by ją osiągnąć. To też się liczy.

Może gdyby trener zdecydował o twoim wejściu na plac boju wcześniej miałabyś większy wpływ na losy starcia.

Może, ale o to trzeba już pytać jego.

Teraz przed wami ostatni mecz fazy grupowej z Ros Casares Valencia. Trudno wam będzie o wygraną, bo Hiszpanki są przecież jednymi z faworytek do złotego medalu.

- Tworzą one bez wątpienia najlepszy team w naszej grupie i doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Zresztą w dotychczasowych konfrontacjach ze swoim udziałem już to udowodniły. Jednak nie zamierzamy poddawać się przed rozpoczęciem rywalizacji i liczę, że w piątek zaprezentujemy się z dobrej strony, jak przystało na uczestnika FinalEight. W dotychczasowych meczach co prawda walczyłyśmy ze wszystkich sił, ale za każdym razem brakowało kropki nad i.

Jesteś zawiedziona, że wciąż nie macie na koncie choćby jednej wygranej?

- Pewnie, że tak. Przecież dwukrotnie schodziłyśmy do szatni ze świadomością przegranej i nie było to miłe uczucie. Faktem jest, że mierzymy się z topowymi klubami Europy, ale każdy zawsze chce dostać pełną pulę. Na szczęście rywalizacja jeszcze się nie kończy i spróbujemy sprawić jakąś niespodziankę w kolejnych dniach.

Miałaś jakieś oczekiwania w stosunku do całego turnieju?

- Zawsze chcę zwyciężać. Takie jest moje nastawienie do każdej czynności w życiu. Oczywiście jestem realistką i wiem ile można osiągnąć, ale za każdym razem mam nadzieję, że dostanę jak najwięcej. Nie inaczej jest w przypadku Euroligi. Wciąż liczę, iż zdołam wraz z Wisłą coś ugrać w stolicy Turcji.

Generalnie jako pewien pozytyw można potraktować to, że w każdym z dotychczasowych spotkań nie odstawałyście specjalnie od przeciwników.

- Tak i też można poniekąd czerpać z tego satysfakcję. Trudno cieszyć się z porażek, ale walcząc stajemy się coraz lepsze.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×