Tadeusz Aleksandrowicz: Nie chciało wpadać

Spójnia Stargard Szczeciński podobnie jak trzy inne ekipy po pierwszym weekendzie rywalizacji w play-off znalazła się w trudnej sytuacji. O przyczynach porażek w rozmowie z naszym portalem opowiedział szkoleniowiec stargardzian.

Mimo że oba pojedynki zakończyły się tryumfem gospodarzy, ten niedzielny był znacznie lepszy w wykonaniu Spójni. - Mecz o wiele bardziej zacięty niż sobotni. Poziom był średni, ale bardzo wyrównany. Zawodnicy walczyli o każdą piłkę i centymetr boiska. Może świadomość, że ich czołowi zawodnicy spadli za pięć fauli, trochę nas rozluźniła. Mecz na styku, wydawało się, że dociągniemy go do końca, ale oni byli lepsi - ocenił Tadeusz Aleksandrowicz.

W rozstrzygającej minucie Spójnia doprowadziła do remisu, jednak na 59:57 trafił Marek Szumełda-Krzycki. Stargardzianie mieli jeszcze ostatnią akcję, lecz oddanie planowanego rzutu Adamowi Parzychowi uniemożliwili rywale. Szansę miał Tomasz Ochońko, lecz spudłował. - To my mieliśmy częściej przewagę. W decydujących momentach nie chciało wpadać. Tomek dobrze wypracował dwie pozycje rzutowe wbijając się w środek strefy, ale nie trafił. Na tym polega koszykówka, że trzeba trafić. Ale nie można mieć pretensji, bo wszystko było normalne - analizował trener Spójni.

W niedzielnym meczu kibice zgromadzeni w pruszkowskiej hali oglądali dwie zupełnie różne połowy. Pierwszą Znicz wygrał 36:32, lecz w drugiej zdołał nieznacznie przekroczyć barierę dwudziestu oczek. Zdaniem Aleksandrowicza było to spowodowane poprawą defensywy w jego drużynie. - W pierwszej połowie byliśmy za mało twardzi. Było kilka sytuacji, w których za łatwo zdobyli punkty. Trochę zabrakło obrony. Później uświadomiliśmy sobie, że trzeba walczyć do upadłego i gdzieś się to znalazło. To pewnie kosztowało sporo sił i dlatego nie trafialiśmy - wyjaśnił nasz rozmówca.

Sobotni pojedynek zakończył się surowym rezultatem dla przyjezdnych. Gracze z Mazowsza wygrali 80:64, lecz przez blisko trzydzieści minut sąsiadujące ze sobą w tabeli zespoły toczyły wyrównaną batalię. Jeszcze w końcówce trzeciej kwarty Spójnia przegrywała 49:51. - Wtedy nie pokazaliśmy charakteru. Pękliśmy pod koniec trzeciej kwarty. Oni przyspieszyli i za szybko się poddaliśmy - przyznał Aleksandrowicz.

Niewątpliwie najjaśniejszym punktem przegranej ekipy był Parzych, który zdobył odpowiednio dwadzieścia i jedenaście oczek. Najlepszy strzelec Spójni imponował szczególnie w pierwszych połowach, w których osiągał praktycznie swoje zdobycze. Później jednak rywale znajdowali na niego receptę. - Nie tylko rywale, ale to kosztuje dużo sił - zaznaczył doświadczony trener. - Jakby było dwóch Parzychów to grałoby się łatwiej. Co znaczy Świerzy zawodnik było widać po Soczewskim, który zbierał wszystkie piłki w ataku, ale dzień wcześniej prawie nie grał. Na play-off musi być przynajmniej dziewięciu wyrównanych graczy - dodał na zakończenie.

Źródło artykułu: