Koszykarze obu drużyn przed tym meczem zgodnie potwierdzali, że będzie to kluczowe spotkanie w obliczu całej rywalizacji finałowej. - Mecz numer cztery pokaże prawdziwą wartość obu zespołów - twierdzi Przemysław Frasunkiewicz.
Trener Karlis Muiznieks desygnował do gry identyczną piątkę, jak w meczu numer trzy. Wówczas takie ustawienie zaskoczyło gdynian. Tym razem jednak mistrzowie Polski byli przygotowani na taki wariant. Znacznie lepiej dysponowany niż ostatnio był Jerel Blassingame, który od początku spotkania kipiał energią. Wszystkie akcje gdynian przechodziły przez jego ręce. Jednak sopocianie także wyszli na parkiet z odpowiednią ilością energii, co powodowało, że spotkanie stało na niezłym poziomie.
Obie drużyny od początku meczu szły łeb w łeb, co skutkowało, że zmiana prowadzenia co chwilę przechodziła z jednej strony na drugą. Gdynianie w porównaniu do pierwszego meczu znacznie poprawili element dzielenia się piłką, co zaprocentowało sześciopunktowym prowadzeniem po pierwszej kwarcie (24:18). Co ciekawe była to największa przewaga Asseco w tej części gry. Warto podkreślić, że aż siedmiu zawodników w ekipie mistrzów Polski zapunktowało w pierwszej odsłonie.
Sopocianie z kolei mieli spore problemy z realizacją własnego ataku, razili wręcz nieskutecznością w dosyć prostych sytuacjach. Mimo że gdynianie prowadzili już ośmioma punktami to w połowie drugiej kwarty w ich grze coś zaczęło szwankować. Momentalnie wykorzystali to gospodarze, którzy dzięki dobrej grze Łukasza Koszarka najpierw zredukowali straty do jednego punktu, a później wyszli na prowadzenie. Taki stan utrzymał się do przerwy spotkania.
Gdynianie znacznie lepiej rozpoczęli drugą połową, w dodatku przewinieniem niesportowym został ukarany Filip Dylewicz. Goście odskoczyli momentalnie na osiem punktów, głównie za sprawą dobrej postawy Piotra Szczotki. Trener Muiznieks zmuszony był wziąć przerwę, która bardzo dobrze podziała na sopocian. Gospodarze nie dość, że odrobili straty to jeszcze wyszli na prowadzenie po punktach niezawodnego Johna Turka.
Gra sopocian opierała się w głównej mierze na penetracjach, co początkowo dawało dobre efekty, ale zostało to szybko rozszyfrowane przez Asseco. Gracze Andrzeja Adamka w dodatku bardzo często wymuszali przewinienia, co dawało im korzyść w postaci rzutów wolnych. W głównej mierze dzięki temu elementowi gdynianie wrócili na prowadzenie. Na początku czwartej kwarty zrobiło się już dziesięć punktów przewagi dla gości.
Sopocianie z wielką determinacją dążyli do odrobienia strat. Zespół dyrygowany przez Koszarka konsekwentnie zmniejszał przewagę, ale cały czas z przodu byli goście z Gdyni. Na dziewięćdziesiąt sekund przed końcem Asseco prowadziło 72:68, wówczas prosty rzut spod kosza nie trafił Koszarek, a w odpowiedzi trafił Blassingame, co zaważyło o końcowym triumfie Asseco Prokomu Gdynia.
Trefl Sopot - Asseco Prokom Gdynia 71:79 (18:24, 15:8, 17:26, 21:21)
Trefl: Adam Waczyński 19, Łukasz Koszarek 16, John Turek 13, Filip Dylewicz 11, Saulius Kuzminskas 6, Jermaine Mallett 4, Marcin Stefański 2, Łukasz Wiśniewski 0, Vonteego Cummings 0.
Asseco: Jerel Blassingame 21, Donatas Motiejunas 12, Przemysław Zamojski 12, Piotr Szczotka 9, Przemysław Frasunkiewicz 8, Adam Łapeta 6, Adam Hrycaniuk 6, Fiodor Dmitriew 3, Michael Kuebler 2, Quinton Day 0.