Michał Fałkowski: Pozytywnym akcentem kończycie Sopot Basket Cup, wygrywając z Włochami 66:62.
Piotr Pamuła: Szału nie było, ale wyrwaliśmy zwycięstwo i to jest dla nas bardzo istotne. Rywalizowaliśmy z bardzo dobrym zespołem, bo przecież za taki trzeba uznać Włochy. Pokazaliśmy, że mamy jaja, charakter i nie boimy się żadnego przeciwnika.
Ten mecz nie układał się jednak po waszej myśli. Włosi, mimo że grali bez trzech swoich podstawowych zawodników, postawili bardzo trudne warunki.
- Przede wszystkim to nie graliśmy skutecznie w ataku, ale gdy okazało się, że zwycięstwo będziemy musieli odnieść poprzez defensywę, to zagraliśmy dokładnie tak, jak trzeba było, żeby jednak wygrać ten mecz. Z tego należy się cieszyć. Z drugiej strony mogliśmy wygrać zdecydowanie wcześniej. Nie powinniśmy dopuszczać do takiej sytuacji, że na kilka minut przed końcem prowadzimy sześcioma punktami, a mimo to rywal jeszcze nas prawie dochodzi. Aczkolwiek, już sama końcówka to jednak pozytyw, bo przecież ostatecznie nie pozwoliliśmy Włochom doprowadzić do dogrywki lub wygrać.
Waszym największym problemem wydaje się być teraz brak konsekwencji w grze. Jako zespół gracie falami, a momenty skuteczne przeplatają się z takimi, kiedy całkowicie oddajecie pole do popisu rywalom.
- Dlaczego tak jest, że nie umiemy utrzymać tego samego tempa przez dłuższy czas, tylko gramy falami, tego nie wiem. Może jest to spowodowane tym, że mamy w zespole zawodnika z NBA, mamy kilku koszykarzy ogranych w Europie, ale również grono ligowców, w tym koszykarzy, którzy grali czy grają w zespołach z dołu tabeli. Przecież ja nie tak dawno biegałem za piłką w koszulce AZS Politechniki, a Michał Ignerski grał w silnej lidze rosyjskiej. To jednak jest różnica.
Wszelkie różnice można, oczywiście do pewnego stopnia, zmniejszyć zaangażowaniem, wolą walki, charakterem...
- No i mimo wszystko ja uważam, że ten charakter pokazaliśmy w meczu z Włochami. Przecież w pierwszej kwarcie to oni nadawali ton grze, później także długo prowadzili różnicą dwóch-trzech koszy, a my dopiero na sam koniec wyszliśmy na prowadzenie. Nie zatrzymalibyśmy Włochów na 62 punktach w meczu, gdybyśmy nie zagrali z charakterem.
Od przegranej dzielił was jednak przysłowiowy włos w postaci jednego celnego rzutu w przedostatniej akcji meczu...
- Tak rzeczywiście było. Cóż, szczęście sprzyja lepszym, jak to mówią...
Ten brak skuteczności czy też regularności w trafianiu do kosza, brak utrzymania dobrej formy przez cały mecz - to wszystko można zrzucić na karb zmęczenia?
- Nie chciałbym tłumaczyć nas w ten sposób, ale rzeczywiście trochę jest tak, że czujemy zmęczenie w nogach. Trenujemy non-stop od trzech tygodni w okresie, w którym normalnie odpoczywalibyśmy. Nawet jutro (chodzi o poniedziałek, rozmowa była przeprowadzona w niedzielę po meczu - przyp. M.F.) nie mamy dnia wolnego, tylko spotykamy się na wieczornym treningu. Mam jednak nadzieję, że do meczów eliminacyjnych podejdziemy na większej świeżości.
Fakt, że w dwóch z trzech spotkań sopockiego turnieju waszą grę ciągnęło właściwie tylko dwóch zawodników: Marcin Gortat przeciwko Czarnogórze i Michał Ignerski przeciwko Włochom, to powód do zmartwienia?
- To są zawodnicy, którzy są na takim poziomie, ze żaden przeciwnik nie jest dla nich problemem. Czy grają w NBA, czy przeciwko najlepszym w Europie, to zawsze jest to dla nich tylko kolejny mecz do rozegrania. To widać w ich grze, że nikogo się nie boją, a ich doświadczenie sprawia, że umieją pociągnąć zespół w trudnych momentach. Dla nich zdobywanie 15 czy 20 punktów jest czymś normalnym - mają to robić, mają tę świadomość i dokładnie to robią. Wykonują po prostu swoją pracę. To dla nas bardzo dobrze, że Marcin w pierwszym meczu zagrał skutecznie, w drugim również zapunktował, a gdy dzisiaj zagrał słabiej, to pojawił się inny zawodnik, który umiał wziąć na siebie ciężar gry.
Czy to, że różnica między liderami a resztą zespołu jest tak widoczna to nie jest powód do zmartwień?
- Na pewno nie jest, bo przecież oprócz Marcina i Michała, w zespole jest jeszcze Łukasz Koszarek, Dardan Berisha, a za chwilę dołączy do nas Maciek Lampe. Oni wszyscy są liderami w zespole i na pewno któryś z nich zawsze będzie umiał pociągnąć naszą grę w trudnym momencie.
To jest piątka liderów. A co z resztą zespołu? Co z Piotrem Pamułą?
- Oni są pierwszoplanowymi postaciami drużyny, więc od nich będzie zależeć najwięcej. Ja jestem w tym gronie zawodników, którzy raczej nie będą rzucać po 20 punktów, ale mają pracować na wynik całego zespołu, dawać z siebie wszystko i punktować, kiedy tylko jest możliwość.
Na koniec powiedz proszę: co tak naprawdę dał wam ten turniej w Sopocie? O co jesteście mądrzejsi niż byliście przed rozegraniem turnieju?
- Przede wszystkim jesteśmy bogatsi o kolejne trzy mecze rozegrane razem. Każda kadra narodowa to specyficzny twór bo spotyka się raz do roku i tak naprawdę nigdy nie ma w niej takiego zgrania, jak w klubie. Dlatego na pewno jesteśmy bardziej zgrani o te trzy mecze, niż byśmy ich nie rozegrali. Dodatkowo, każdy mecz, każde zwycięstwo scala zespół od środka. A już na pewno takie zwycięstwo jak dzisiaj. Gdybyśmy przegrali, to na pewno nie rozmawialibyśmy teraz w dobrych humorach, bo zdawalibyśmy sobie sprawę, że ogranie Włochów było na wyciągnięcie ręki. Myślę, że dzięki tej wygranej gdzieś w głowach będziemy mieli tę świadomość, że nawet jeśli mecz nie układa się po naszej myśli, to i tak umiemy się spiąć i zagrać tak, by go wygrać. Ten mecz zostanie w naszych głowach.
Ten mecz pozostanie w naszych głowach - wywiad z Piotrem Pamułą, rzucającym reprezentacji Polski
- Każde zwycięstwo scala zespół. Dzięki wygranej nad Włochami wiemy, że umiemy spiąć się w trudnym momencie. Ten mecz pozostanie w naszych głowach - mówi Piotr Pamuła, rzucający reprezentacji Polski.
Źródło artykułu: