Spotkanie rozpoczęło się od pojedynku Dwighta Howarda z Andrewem Bogutem, jednak obaj chybili swoje pierwsze próby. Chwilę później środkowy Orlando Magic trafił spod kosza i dołożył celny rzut wolny, po którym zrobiło się 5:0 dla Amerykanów. Od samego początku szczególnie widoczna była ich przewaga w zbiórkach a z minuty na minutę prowadzenie faworytów wzrastało coraz bardziej. LeBron James celnie przymierzył z obwodu i zrobiło się 12:3. Już po 4 minutach parkiet musiał opuścić lider Kangurów Andrew Bogut, który złapał szybko 2 przewinienia. Niespodziewanie jednak mistrzowie Oceanii zbliżyli się na 3 punkty (12:15), po dwóch celnych "trójkach". Co ciekawe, mecz wyrównał się jeszcze bardziej, ponieważ Amerykanie coraz częściej chybili swoje rzuty a wśród Australijczyków brylowali Chris Anstey i Patrick Mills. Ostatecznie gracze trenera Mike'a Krzyzewskiego prowadzili po pierwszej części gry różnicą zaledwie 1 punktu.
Początek drugiej kwarty to istna wymiana ciosów, w której niespodziewanie koszykarze z Antypodów dotrzymywali kroku faworyzowanym Amerykanom. Zawodnicy z parkietów NBA nie potrafili skorzystać ze swojej największej broni, czyli kontrataków, które w poprzednich spotkaniach okazywały się nie do zatrzymania dla rywali. Dopiero Kobe Bryant dwoma efektownymi wejściami pod kosz nieco zwiększył przewagę - 37:30. Amerykanie utrzymywali ten dystans już do końca pierwszej połowy, mimo że większość punktów zdobywali po indywidualnych akcjach swoich liderów - Jamesa i Bryanta. Równo z końcową syreną Deron Williams celnie trafił z obwodu, co zakończyło pierwszą połowę 12-punktowym prowadzeniem USA. Co ciekawe po 20 minutach mistrzowie olimpijscy z Sydeny mieli na swoim koncie zaledwie 2 asysty i 23 proc. skuteczność w rzutach za trzy punkty!
Z dużo większym animuszem Amerykanie przystąpili do drugiej połowy meczu. Po zaledwie minucie Bryant i Carmelo Anthony przedziurawili kosza Australii zza linii 6,25m i zrobiło się 61:43. Dopiero po serii 11 punktów z rzędu szkoleniowiec Brian Goorijan poprosił o przerwę dla swojego zespołu. Co ważniejsze, USA zacieśniło defensywę, w związku z czym mistrzowie Oceanii dopiero po 4 minutach zdobyli swoje pierwsze punkty w tej kwarcie. Mimo tego przewaga oscylowała cały czas na granicy 20 punktów a z każdą kolejną minutą gwiazdy z parkietów NBA zaczęły grać coraz bardziej kolektywnie. Z idealnych podań swoich partnerów korzystał między innymi Chris Bosh, który w łatwy sposób powiększał prowadzenie podopiecznych trenera Krzyzewskiego. Po rzutach wolnych podkoszowego Toronto Raptors deficyt Kangurów wynosił już 30 punktów - 52:82.
W ostatniej części gry już niewiele się działo. Najpierw Bryant dwukrotnie trafił z 7 metrów a "setka" pękła po rzucie Jamesa. Australijczycy, wśród których brak już było Boguta (kontuzja kostki w 3 kwarcie), nie zamierzali jednak poddawać się bez walki. Leworęczny Joe Ingles w krótkim czasie oddał trzy celne rzuty zza linii 6,25m, lecz nie wystarczyło to na zmniejszenie rozmiarów porażki. W samej końcówce, zmiennicy niewiele już wnieśli do ostatecznego rezultatu, który po 40 minutach brzmiał 116:85. Główną bronią Amerykanów w tym dniu okazała walka na deskach, wygrana w miażdżącym stosunku 57:28! Co ciekawe, po raz pierwszy w pekińskim turnieju podopieczni Mike’a Krzyzewskiego zanotowali więcej strat od swoich przeciwników.
USA - Australia 116:85 (25:24, 30:19, 34:18, 27:24)
USA: K. Bryant 25, L. James 16, C. Anthony 15, C. Bosh 10, D. Williams 10, T. Prince 9, D. Wade 8, D. Howard 8, M. Redd 5, J. Kidd 4, C. Boozer 4, C. Paul 2.
Australia: P. Mills 20, G. Saville 13, J. Ingles 11, B. Newley 10, C. Anstey 7, M. Nielsen 7, D. Barlow 5, A. Bogut 4, M. Worthington 2, C.J. Bruton 2, D. Andersen 2, S. Redhage 2.