Nie ma się czym chwalić - wywiad z Donatasem Zavackasem, byłym skrzydłowym Anwilu Włocławek

- Czasami ludzie wspominają tamto wydarzenie, ale ja odpowiadam raczej zdawkowo. Nie ma się czym chwalić - mówi w wywiadzie Donatas Zavackas, były skrzydłowy Anwilu Włocławek, obecnie gracz VEF Ryga.

Michał Fałkowski: Jak oceniasz występ swojego zespołu na turnieju we Włocławku?

Donatas Zavackas: To było bardzo dobre doświadczenie zmierzyć się z kilkoma solidnymi zespołami. Jadąc tutaj myśleliśmy, że największym faworytem będzie Asseco Prokom Gdynia, ale z tego co się zdążyłem zorientować, oni przyjechali w niepełnym składzie, a dodatkowo ich budżet jest zdecydowanie mniejszy niż kiedyś i okazało się, że o zwycięstwo walczyliśmy z Estończykami.

Turniej był bardzo wyrównany - żadna drużyna nie została bez wygranej...

- Dokładnie tak. My na przykład pokonaliśmy Anwil, który łatwo ograł Tartu Rock, które i tak sięgnęło po triumf we Włocławku. Spotkały się cztery ciekawe drużyny, które grały jak równy z równym, co zresztą pokazują same wyniki. Praktycznie nie było wysokich zwycięstw.

Porażka twojego zespołu z estońskim Tartu Rock została odebrana jednak w kategoriach niespodzianki. Dlaczego przegraliście niedzielny mecz?

- Po prostu nie zagraliśmy zespołowo tak, jak w poprzednich dwóch spotkaniach. Na pewno nie chodzi o to, że byliśmy zmęczeni, bo zmęczenie dotknęło na pewno wszystkie zespoły w ten sam sposób. Im wpadło parę piłek na przełomie drugiej i trzeciej kwarty, zbudowali kilkupunktową przewagę, nabrali pewności w grze i już nie dało się ich dogonić.

Ty rozegrałeś dobre zawody, zdobywając 19 oczek. Zresztą, ogólnie zanotowałeś solidny turniej...

- Cieszę się, że jestem ważną postacią zespołu i gram dużo. Myślę o sobie w kategoriach doświadczonego zawodnika, który umie pomagać zespołowi nie tylko w zdobywaniu punktów. Sporo pracy wykonuję na tablicach, w defensywie. W ataku włączam się tylko jako kolejna opcja. Dzisiaj trafiałem, ale i tak nic z tego nie wyszło.

Czy ostateczny wynik, drugie miejsce we Włocławku, ma w ogóle jakiekolwiek znaczenie na tym etapie tuż przed rozpoczęciem rozgrywek?

- Gdyby nie miało znaczenia kto w ogóle chciałby grać mecze przedsezonowe? Powiem tak: niektóre wyniki są istotne, inne nie. Tydzień temu przegraliśmy z Żalgirisem Kowno po dogrywce 101:105 i ten wynik zobrazował nam, jaka drzemie w nas siła. Natomiast dzisiejsza porażka z Tartu Rock nie powinna mieć miejsca...

Zmieniając temat - dobrze pojawić się tutaj we Włocławku ponownie, chociaż na kilka dni?

- Pewnie! Byłem we Włocławku dwa razy, ale oczywiście zdecydowanie lepiej wspominam ten pierwszy sezon, bo w drugim odszedłem po kilku tygodniach.

Masz jeszcze jakichś znajomych w Hali Mistrzów? Spotkałeś kogoś z dawnych lat?

- Właściwie tylko dwóch i to w zespole Asseco Prokomu - mówię o Robercie Witce i Piotrku Szczotce. Nie mieliśmy zbyt dużo okazji do rozmów, ale trochę jednak porozmawialiśmy o poprzednich latach i obecnych sytuacjach w naszych klubach. Pamiętam jeszcze Arkadiusza Lewandowskiego, który teraz jest prezesem Anwilu Włocławek, a kiedyś był bodajże kierownikiem zespołu.

Zwróciłeś uwagę, że fani nadal pamiętają o tobie? Podczas prezentacji przed meczem z Anwilem otrzymałeś zdecydowanie głośniejsze brawa niż reszta koszykarzy z twojej drużyny...

- To miłe, że wciąż o mnie pamiętają, bo minęło przecież prawie dziesięć lat. Tego drugiego sezonu nie liczę, bo naprawdę grałem wtedy we Włocławku bardzo krótko.

Masz w pamięci jeszcze tamten sezon we Włocławku? Anwil miał wówczas walczyć o obronę mistrzowskiego tytułu...

- Tak i powiem szczerze, że my naprawdę sądziliśmy, że damy radę ten tytuł wywalczyć i obronić mistrzostwo zdobyte przez drużynę rok wcześniej. Niestety, Prokom był wówczas w niesamowitym gazie w play-off i okazało się, że są zbyt mocni. Niewiele nam jednak zabrakło do tego, aby grać w finale. Pamiętam, że mieliśmy wówczas świetne skompletowany zespół, bardzo dobrze dobrany pod względem sportowym i charakterologicznym. Zresztą, później gdy drużyna się już rozjechała by grać w innych klubach, sporo z nas zdobywało trofea w innych krajach, więc rzeczywiście zespół był naprawdę mocny.

Wspominasz jeszcze co by się stało, gdybyś nie popchnął trenera Eugeniusza Kijewskiego w czwartym meczu i mógł zagrać w piątym?

- Czasami tak, zwłaszcza ostatnio, właśnie odkąd pojawiłem się znowu w Hali Mistrzów. To wszystko działo się o tam, kilka metrów od nas (w tym momencie Zavackas wskazuje na ławkę zespołu gości - przyp. M.F.). Co mogę powiedzieć? Byłem młodym zawodnikiem, a że charakter zawsze miałem trudny, to wybuchnąłem. Co się stało, to się nie odstanie (śmiech).

Ludzie pytają cię jeszcze o to wydarzenie, czy już zapomnieli?

- Czasami pytają, zwłaszcza ci, którzy mają lub mieli styczność z polską koszykówką.

Opowiadasz o tym ze szczegółami?

- Nie, raczej zdawkowo. Nie ma się czym chwalić.

Źródło artykułu: