Pacesas jest zwycięzcą przez duże "z" - wywiad z Przemysławem Frasunkiewiczem, skrzydłowym Anwilu, część 2

- Tomas Pacesas jest zwycięzcą przez duże "z". Wydaje mi się, że trener Dainius Adomaitis będzie stawiał na podobną koszykówkę - mówi Przemysław Frasunkiewicz, skrzydłowy Anwilu Włocławek.

Michał Fałkowski: Wracając do tematu Asseco Prokomu i trenera Pacesasa, który ma w Polsce raczej negatywną passę. Możesz pokusić się o skomentowanie tej kwestii?

Przemysław Frasunkiewicz: Ja jestem zdecydowanie zbyt mały, by oceniać Tomasa. Mogę jedynie powiedzieć coś, co jest oczywistością, ale od razu oddala wszelkie negatywne argumenty. Ten człowiek zdobył mistrzostwo Rosji, następnie mistrzostwo Polski ze Śląskiem, Anwilem, Prokomem i jeszcze dodatkowo w każdym sezonie triumfował z Asseco jako trener. Nigdy nie miał sezonu słabego.

Mówi się, że dlatego, że budżet pozwalał mu na skompletowanie składu ponad poziom naszej ligi...

- Dobrze, więc w takim razie weźmy pod uwagę jego wynik w Eurolidze sprzed trzech lat. Awansował do ósemki najlepszych zespołów. I co z tego, że miał w składzie Woodsa czy Logana. A co, inni trenerzy nie mieli graczy tego pokroju? Klubów, które mogą pozwolić sobie na graczy na takim poziomie, jest w Europie wiele. Ponadto, już sam fakt, że Tomas Pacesas jest zwycięzcą przez duże "z", fakt, że każdy sezon kończył z mistrzostwem, to już samo to skazuje go w Polsce na banicję i przytyki.

Tomas Pacesas to idealny trener dla Przemysława Frasunkiewicza?

- Powiem tak: im bardziej koszykówka jest poukładana, tym ja lepiej funkcjonuję. Kompletnie nie umiem się odnaleźć w sytuacjach, gdy gramy chaos i nie ma jakiegoś konkretnego podziału ról. Gdy gra zespołu polega na tym, że Amerykanin dostaje piłkę, robi cztery kozły między nogami i oddaje rzut, to ja jestem kompletnie niewidoczny.

To dlaczego występowałeś w zespołach, gdzie gra wyglądała właśnie tak? Na przykład Noteć Inowrocław obok Alexa Austina...

- Bo generalnie w Polsce mało jest zespołów, które tak nie funkcjonują, a ponadto, grając w Noteci, będąc młodym zawodnikiem, sam myślałem, że będę tym robiącym cztery kozły i rzucającym punkty. To jednak nie jest koszykówka.

To, że funkcjonujesz w poukładanych zespołach nie stoi trochę w kontrze, że nie dałeś sobie rady u Andreja Urlepa w Anwilu?

- Wtedy była inna sytuacja - ja miałem całkowicie niesprawne kolano i nie dawałem sobie rady fizycznie, a nie taktycznie. Ponadto, przecież chwilę później grałem u Igora Griszczuka w Enerdze Czarnych Słupsk i wszystko wyglądało wyśmienicie. Igor potrafił poukładać nas na parkiecie, a także scalić poza nim. Zawsze będę pamiętał jego filozofię pięści - mówił, że gdy palce dłoni są osobno, każdy z nich można łatwo wyłamać, ale gdy zewrzemy je w pięść, przeciwnik nic nie może zrobić i tak samo jest z zespołem. W Słupsku miałem bardzo dobre sezony, bo też zespół był dobrze skonstruowany. Nie umiem odnaleźć się w drużynach, które nie pasują do siebie charakterologicznie i są jakieś podziały.

Odnajdujesz się w Anwilu teraz?

- Myślę, że trener Dainius Adomaitis zbudował drużynę, która będzie umiała grać przede wszystkim zespołowo. Oczywiście, zaraz podniosą się głosy, że skoro taka zespołowa, to nie ma w niej typowego strzelca, nie ma lidera i tak dalej. Ludzie zaczną przypinać nam łatki, wstawiać w szablony, bo tak jest najprościej. Jasne, kibice mają prawo do wyrażania swoich opinii, ale chyba gdzieś są granice. Zresztą, to jest sprawa etyki i indywidualna sprawa każdego człowieka.

Wracając do tematu Anwilu...

- Na chwilę obecną ciężko jest cokolwiek wyrokować. Każdy z zawodników jest z innej parafii, każdy ma inne nawyki, do tego jest nowy trener. Ludziom się wydaje, że przyjdzie trener, weźmie czterech zawodników, zagra prostą koszykówkę w stylu rzut po dwóch zasłonach i jest ok. Wpadło trzynaście trójek? O Boże, wygraliśmy z Asseco! Wpadły dwie? Przegraliśmy z Jeziorem... To nie jest koszykówka. Koszykówka wymaga pewnej kultury gry, która nie staje się z dnia na dzień, ale wymaga czasu i precyzyjnej pracy.

Jesteście już ze sobą jednak kilka tygodni. Chyba może już wysnuć jakieś wnioski?

- Na pewno mogę powiedzieć, że zespół fajnie funkcjonuje ze względu na obcokrajowców. Różnie to bywa z nimi, grałem w swojej karierze chyba ze wszystkimi typami koszykarzy amerykańskich, ale moi obecni koledzy wydają się być graczami, którzy będą chcieli właśnie osiągnąć tę kulturę gry. Każdy z nich umie rzucać, ale również podać, bronić, bardzo fajnie są zżyci z zespołem i to jest dobry prognostyk. Pamiętam jak było w Asseco i jak było w Czarnych - utworzyły się tam takie grupy ludzi, których nie sposób było rozerwać od środka. W tym jest oczywiście bardzo duża rola trenera, bo zawodnicy są różni pod każdym względem: wieku, podejścia do życia, mentalności czy ambicji. I czasami ciężko by dwa różne światy się ze sobą spotkały, więc tutaj musi wykazać się trener, by wszystkie elementy scalić w jedno. Na chwilę obecną wydaje mi się, że trener Adomaitis będzie stawiał na podobną koszykówkę, na jaką stawiał Tomas czy Igor. Oczywiście, detalami sam pomysł na grę się różni, ale wizja jest bardzo podobna.

Czujesz, że jesteście coraz lepiej zgranym zespołem?

- Oczywiście jest lepiej, niż graliśmy pierwsze sparingi zamknięte w Hali Mistrzów. Wtedy to zdarzało się, że piłki latały po całej sali po niecelnych podaniach czy rzutach (śmiech). Teraz to wszystko jest skuteczniejsze, ale to tak musi być. Przecież nie przychodzimy na treningi i nie leżymy, patrząc się w sufit, ale ciężko trenujemy. Progres jest widoczny gołym okiem, ale cały czas mamy nad czym pracować.

Czy jako najstarszy w zespole czujesz się trochę takim mentorem dla młodszych zawodników?

- Nie, kompletnie nie. W Prokomie przez dwa lata byłem najstarszy, ale to nic nie znaczyło. Od "mentorowania" jest przede wszystkim trener i nie wolno mu wchodzić w paradę. Oczywiście, ja mam taki charakter, że podczas meczu uwagi z mojej strony lecą praktycznie non-stop, ale tak było nawet wtedy, gdy miałem 18 lat i grałem o mistrzostwo juniorów. Kiedyś trener Mirosław Noculak powiedział mi, że mam mentalność jedynki i żartował, że gdybym nie był taki długi, to wystawiałby mnie jako rozgrywający. I powiem szczerze, że coś w tym jest, bo bardzo cieszą mnie asysty. Punkty też oczywiście, ale asysty cenię sobie w sposób szczególny.

Odnosząc się jednak do twojej roli w zespole nie w kontekście sportowym - mówi się, że nie boisz się mówić nikomu wprost, co myślisz o ewentualnych zachowaniach pozaboiskowych...

- Nie ma przyzwolenia na ekscesy. Nie ma żadnych szans na to, że w zespole, w którym jestem, ktoś swoim zachowaniem będzie chciał zepsuć to, na co cała drużyna ciężko pracuje na treningach. Nie wiem jak długo będę w Anwilu, bo tego nikt nie jest w stanie powiedzieć, ale myślę, że dopóki tu jestem, i jest tutaj Krzysiek Szubarga, którego widziałem w akcji, jak prostował Marcina Gortata na kadrze, to nie ma żadnych szans, żeby coś pozasportowego przeszkadzało nam w funkcjonowaniu. Nie mówię o sukcesach, bo na to składa się wiele innych czynników, ale o zwykłym, dobrym, solidnym graniu w koszykówkę. Sukces można mieć na wyciągnięcie ręki i go przegrać. Na przykład Czarni w zeszłym sezonie chyba pięciokrotnie przegrywali jednym czy dwoma punktami. Gdyby więc mieli trochę więcej szczęścia, to kto wie jak to by się wszystko potoczyło. Tego więc się nie przewidzi, natomiast solidnej gry wymagać można zawsze. I w tym kontekście nic pozasportowego ma nam nie przeszkadzać. Bo można zagrać na zero na cztery z rzutów wolnych, ale ma to wynikać z braku formy sportowej, a nie z tego, że balowało się pół nocy.

Dużo razy ustawiałeś kogoś do pionu w swojej karierze?

- Oczywiście, nawet nie ma co liczyć. Ale równocześnie ja też byłem ustawiany, bo, umówmy się, jak ma się 18 czy 19 lat to nie wie się kompletnie nic, choć wydaje się, że jest się centrum wszechświata. Ja dodatkowo, miałem na tyle silny charakter, że nie dawałem się ustawiać tym ludziom, którzy chcieli dla mnie dobrze. I mam świadomość, że to przeszkodziło mi w osiągnięciu pewnych rzeczy. To jest banał, ale drużyna jest naprawdę najważniejsza.

Źródło artykułu: