Na trzy minuty przed końcem dogrywki Start Gdynia, ku uciesze miejscowych fanów, prowadził z Polpharmą Starogard Gdański 69:66 i wydawało się, że beniaminek Tauron Basket Ligi jest na najlepszej drodze do odniesienia pierwszego zwycięstwa w rozgrywkach. Nic bardziej mylnego - w końcówce pojedynku kluczowym zawodnikiem w zespole Polpharmy Starogard Gdański okazał się Uros Mirković.
30-letni Serb najpierw zebrał bezpańską piłkę po niecelnym rzucie Marcina Nowakowskiego i zdobywając dwa punkty, sprawił, że do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była dogrywka (65:65), zaś w ostatnich minutach dodatkowego czasu gry dodał jeszcze cztery oczka. - Nie czuję się żadnym bohaterem meczu ze Startem. W porządku, rzucałem te ważne punkty w końcówce starcia i w dogrywce, ale dajmy temu już spokój. Myślę, że mogę grać dużo lepiej i cały czas nie jestem w wystarczająco dobrej formie - opowiada Mirković.
Najistotniejsza okazała się jednak akcja na trzy sekundy przed końcem czwartej kwarty - gdyby Serb nie zdobył punktów, to gdynianie wyszliby prawdopodobnie zwycięsko z tego starcia. - Ta akcja była zupełnie mechaniczna. Dostałem piłkę i trzeba było oddać szybki rzut. Nie miałem czasu myśleć o tym, czy to będzie ważna piłka i co będzie jeśli ją zepsuję. Po prostu zagrałem rutynowo i się udało - komentuje koszykarz Polpharmy.
W sobotnim meczu serbski skrzydłowy był trzecim strzelcem zespołu (po Jawanie Carterze (26) i Benie McCauley’u (16)) oraz pierwszym zbierającym. - 12 punktów i 12 zbiórek to niezły dorobek, ale już powiedziałem, że mogę i powinienem grać zdecydowanie lepiej. Cieszę się oczywiście z indywidualnych osiągnięć, ale na koniec meczu liczy się tylko to, czy wygrałeś czy przegrałeś. Dobrze, że pomogłem drużynie - tłumaczy Mirković.
Podopieczni Wojciecha Kamińskiego pokonali beniaminka, choć zanotowali wyjątkowo słabą skuteczność z dystansu (4/30), a także pod koszem radzili sobie słabiej niż gracze Startu (40:52). Kluczem okazała się jednak mała liczba strat. Przy 19 błędach gdynian, starogardzianie popełnili o połowę strat mniej.
- Tak, przegraliśmy zbiórki, tak, mieliśmy fatalną skuteczność w rzutach z dystansu, ale to tylko pokazuje, że nie statystyka wygrywa mecze, a chęć, zapał, wola walki i zaangażowanie. Tylko to się liczy, a nie jakieś cyferki - tłumaczy Mirković przyczyny zwycięstwa swojego zespołu pomimo wielu braków, dodając - Na razie nie gramy jeszcze tego, co chcielibyśmy grać, ale ogólnie uważam, że lepiej jest wygrywać mecze grając słabo, niż przegrywać grając nieźle. Co z tego, że ktoś gra nieźle stylowo, ale przeciwnik zgarnia dwa punkty?
Razem ze wspomnianym Benem McCauley’em, Mirković tworzy bardzo skutecznie grający duet podkoszowych (choć w ostatnim spotkaniu w pierwszej piątce obok Amerykanina wyszedł Zbigniew Białek). Tym samym przypomina się sytuacja z Zastalu Zielona Góra, gdy Serb świetnie dogadywał się z Kirkiem Archibeque’iem. - Ben zdecydowanie ma inny styl niż Kirk i wydaje mi się, że jest bardziej wszechstronny. Kirk to po prostu duży facet, który wie co zrobić z piłką, gdy dostanie ją blisko obręczy. Ben z kolei potrafi więcej manewrów pod koszem, a także gra dobrze jako w zespole - kończy swoją wypowiedź zawodnik Polpharmy.
Uros Mirković: Liczy się zapał, a nie jakieś cyferki
Polpharma Starogard Gdański pokonała Start Gdynia w meczu 3. kolejki TBL i tym samym znalazła się w szerokim gronie zespołów z bilansem 2-1. Jednym z bohaterów meczu był Uros Mirković.