Początek spotkania to dominacja zawodniczek o nazwisku Pawlak. Najpierw Aleksandra popisała się "trójką" z okolic ósmego metra, wyprowadzając Widzew na prowadzenie, a chwilę potem akcję "2+1" zanotowała Paulina, czym dała do zrozumienia, że wiślaczki ani myślą odpuszczać. Niemniej wypracowanie przewagi wcale nie przyszło im łatwo. Wszystko przez szwankującą skuteczność. Miejscowe dochodziły do pozycji rzutowych, ale też sporo prób pudłowały. Dopiero gdy Anke De Mondt wzięła piłkę w swoje ręce, obrończynie tytułu nieco odskoczyły.
Jednak mimo tego zbytnio spokoju nie zaznały. Łodzianki bowiem nie zamierzały rezygnować i za sprawą Anny Tondel stąpały po piętach wyżej notowanemu przeciwnikowi. Co więcej, pod koniec kwarty znów nastał remis, a na pierwszym planie znalazła się… Aleksandra Pawlak! Miejscowe zyskały minimalny komfort tylko dlatego, że dwa razy z półdystansu trafiła Joanna Czarnecka, ale generalnie nie tego oczekiwały.
W dalszych fragmentach podopieczne Jose Ignacio Hernandeza wciąż nie imponowały. Grając przeciwko jednemu z najsłabszych teamów w lidze bardzo się męczyły i popełniały proste błędy. Widać było, iż miewają kłopoty z szybkim powrotem do defensywy. Poza tym też za wolno konstruowały zagrywki w przedniej formacji. Na domiar złego dla nich trzeci faul złapała Dora Horti, wobec czego hiszpański szkoleniowiec Białej Gwiazdy musiał od tej pory ograniczyć jej udział w rywalizacji, by zbyt szybko nie została ona wykluczona.
Widzew zaś absolutnie nie czuł zbędnego respektu związanego z występem przy Reymonta. Spokojnie wcielał w życie przedmeczowe założenia i trzeba stwierdzić, że dobrze na tym wychodził. Zresztą fakt, iż dwie minuty przed końcem pierwszej połowy wygrywał 34:33 mówił sam za siebie. Pozytywną kartę wśród podopiecznych Ryszarda Andrzejczaka zapisała Małgorzata Chomicka, umiejętnie regulując tempo poczynań kolektywu. Dzięki niej oraz niesamowicie dysponowanej Pawlak łódzki zespół spędził długą przerwę z zaliczką czterech "oczek" i większa część publiczności czuła się rozczarowana.
Po zmianie stron przynajmniej pierwotnie zanosiło się na dalszą wyrównaną rywalizację. Przyjezdne poczuły, że są w stanie zyskać więcej i zbytnio nie kalkulując, ruszyły przed siebie. Ich passa zakończyła się w połowie trzeciej "ćwiartki". Wówczas spuściły nieco z tonu, a rolę głównych aktorek widowiska przejęły Katarzyna Krężel i Petra Stampalija. Ten duet sprawił, że mistrzynie Polski uzyskały zakładaną pozycję, o czym informował rezultat 66:58. Oponentowi zaś na tym etapie brakował przede wszystkim sił, wobec czego przed decydującą batalią choćby z tego względu mało kto wróżył mu końcowy triumf.
Zgodnie z przypuszczeniami ostatnie minuty ubiegły pod dyktando złotych medalistek FGE. Widzew jedynie zagrażał rzutami z dystansu, lecz niewiele wskórał. Tymczasem pod przeciwnym koszem dała o sobie znać Horti. Ambicję wykazywała też Czarnecka, która rozegrała co najmniej poprawne zawody i dała sygnał, że w tym sezonie śmiało może być wykorzystywana w ogólnej rotacji.
Finisz nie pozostawił już żadnych złudzeń. Etatowy euroligowiec zwyciężył 87:64 i pewnie o tym starciu będzie chciał jak najszybciej zapomnieć. Łodzianki z kolei absolutnie nie mają się czego wstydzić, gdyż przez 25 minut mocno napsuły krwi krajowemu potentatowi.
Wisła Can Pack Kraków - Widzew Łódź 87:64 (21:17, 13:21, 32:20, 21:6)
Wisła Can Pack: Anke DeMondt 17, Katarzyna Krężel 13 (10 zb), Petra Stampalija 12, Dora Horti 12, Justyna Żurowska 11, Joanna Czarnecka 8, Cristina Ouvinia 6, Paulina Pawlak 6, Katarzyna Suknarowska 2.
Widzew: Aleksandra Pawlak 22, Anna Tondel 11, Małgorzata Chomicka 10, Katarzyna Bednarczyk 7, Lidia Kopczyk 6, Magdalena Rzeźnik 4, Aleksandra Dziwińska 3, Anna Kolasa 1, Agnieszka Modelska 0, Daria Dziwulska 0.