Adam Popek: Bardzo jest pan zawiedziony porażką?
Mariusz Zamirski: Trudno żyć bez wiary czy nadziei w pokonanie rywali. Niemniej u nas zauważam, że wkrada się jakaś niepotrzebna nerwowość, niepewność. Od wygranego meczu z Krosnem do sobotniego starcia minęły trzy dni, więc nie straciliśmy ot tak formy. Wtedy imponowaliśmy skutecznością przy rzutach z dystansu, a przeciwko MKS-owi Dąbrowa Górnicza zanotowaliśmy tylko trzy udane „strzały” wobec dwudziestu jeden prób! Mówimy przecież o jednym z podstawowych elementów. Ponadto mankamentem pozostają zbiórki. Chwilami aż się prosiło o zgarnięcie piłki znad obręczy i rozpoczęcie kontry. My zaś pozwalaliśmy tej sztuki dokonywać oponentowi, który ponawiał akcję.
Gdzie znajdują się najbardziej widoczne ubytki?
- Nie podoba mi się, że nie zostawiamy w grze całego serca. Jak zwykle wykonaliśmy dość wnikliwą analizę rywala, więc wiedzieliśmy mniej więcej czego oczekiwać. Tymczasem zawodnicy rezerwowi wypadli znacznie gorzej aniżeli pierwsza piątka. Za mało wnieśli w poczynania kolektywu. Zawsze gdy rozpoczynamy daną konfrontację z wysokiego "C" obawiam się o to, co będzie po paru minutach. Choć pewnie nie powinienem.
Już w pierwszej kwarcie miały miejsce niezbyt sprzyjające okoliczności.
- Zadanie utrudniły nam szybko złapane faule przez Grzegorza Kukiełkę. Jest on niekwestionowanym liderem i brakowało jego wsparcia zwłaszcza w pierwszej połowie. Próbowałem dokonać pewnych zmian w obronie, żeby zastopować natarcia przyjezdnych, lecz nie uzyskaliśmy tym wiele.
Po paru chwilach wydawało się, że osiągniecie zamierzony cel.
- Przykro, bo przegraliśmy jeden z tych pojedynków, który otwierał szansę podskoczenia w górę tabeli i zyskania większego komfortu. Chciałbym powiedzieć, że Przemyśl jest twierdzą, gdzie nikt nie ma prawa zwyciężyć, jednak niestety nie potrafimy nawiązać do przeszłości. Porażki u siebie bardzo bolą.
Co należy uznać za przyczynę niepowodzenia?
Zapewne część z czynników decydujących o takich, a nie innych rezultatach wynika z psychiki zawodników. Jeśli ktoś trzy dni wcześniej legitymuje się sześćdziesięcio-procentową skutecznością, a niedługo potem nie trafia, to jedno przychodzi do głowy. Mierząc się z MKS-em wcale nie chodziło o brak odpowiednich pozycji. Mieliśmy normalne sytuacje, które najczęściej wykorzystujemy.
Myślicie w ogóle o udziale w fazie play-off czy raczej spokojnym utrzymaniu?
- Ja przyszedłem już w trakcie sezonu i nikt nie stawiał przede mną jakichś zadań odnośnie pozycji jaką mamy zająć na koniec. Chciałbym po prostu, żebyśmy grali dobrze i wówczas nikt nie będzie musiał martwić się o miejsce. Nie da się ukryć, że byt zapewniają wyniki, które wpływają bezpośrednio na układ ligowej hierarchii. Jednak nie myślę kategoriami czy mamy znaleźć się w pierwszej ósemce czy nie. Ważne, aby prezentować solidny basket i triumfować zwłaszcza przed własną publicznością. Wyjazdy zaś niech pozostaną dodatkowym, świetnym bonusem. Jeżeli się uda tam coś urwać to zyskamy podwójnie.
Mimo wszystko po tym jak objął pan stery wewnątrz drużyny coś drgnęło. Zaczęła zagrażać reszcie stawki.
- Wolałbym nie mówić w ten sposób, ponieważ nie jestem od oceniania swoich kolegów po fachu, którzy wcześniej zasiadali na ławce. Mamy do czynienia z pewnego rodzaju kontynuacją, ciągłością tego co oni zapoczątkowali. Może rzeczywiście coś mi się udało, ale wcale nie odczuwam satysfakcji. Trudno o radość w momencie, kiedy forma przypomina sinusoidę. Zdaję sobie sprawę, iż ekipa z Dąbrowy uchodzi za słabeusza, niemniej u siebie nie wolno przegrywać.
Przywołując jeszcze pana wcześniejszą wypowiedź, sęk tkwi w mentalności?
- Każdy ma różnego rodzaju wewnętrzne rozterki i niewielu jest koszykarzy, którzy potrafią wykazać sto procent umiejętności. Czasem są dni, w których chłopaki odznaczają się kapitalną dyspozycją, a w innych ciężko im się wybić na wyższy pułap. Dlaczego? Ludzie mają odmienną od siebie nawzajem konstrukcję psychiki i często ona wręcz przeszkadza. Przywołajmy typowe sytuacje z boiska. Skuteczna kontra czy wsad uskrzydlają, pozwalają złapać rytm i łatwiej wcielać w życie wszelkie założenia. Z kolei łatwe punkty przeciwnika, prosty błąd w obronie sprawiają, że presja rośnie. Ona wywołuje bojaźnie, lęki i widać, jak dana osoba traci pewność. Jednak te rzeczy są normalne. W normalnym życiu też doświadczamy podobnych zdarzeń, a stres odbieramy na swój specyficzny sposób.
Tyle że wy jako zespół nie macie podstaw, żeby w siebie nie wierzyć.
- Nie podejmowałbym się tej pracy nie widząc potencjału, jaki mamy. Z tym, że problem stanowi nieszczęsna nierówna dyspozycja. Nie możemy utrzymać pożądanego pułapu i stąd wynika, iż przez powiedzmy dwie kwarty dominujemy, a później oddajemy inicjatywę.
Ale jak mają zastrzyk kasy to są zadowoleni. Hooj z kibicami jak powiedział Kijek.Brawo dla kibiców w Bydgoszczy za teksty typu - "Gienek, może ściągniesz bramkarza?" Beka Czytaj całość