Radosław Hyży: Młode pokolenie jest miękkie

Po "Świętej Wojnie" Śląska Wrocław z Anwilem Włocławek pozostaną już tylko wspomnienia. Chociaż oba zespoły w środę stworzyły kapitalne widowisko, to z dawnych czasów czegoś jednak brakowało.

Z uwagi na udane występy w ekstraklasie, to koszykarze Anwilu Włocławek w meczu I rundy fazy centralnej Intermarche Basket Cup przeciwko Śląskowi Wrocław byli faworytem. Wojskowi jednak dzielnie stawili im czoła, walcząc do końcowej syreny, lecz ostatecznie ponieśli porażkę. - Koszykarze Anwilu rozstrzelali się. Tak, jak się patrzyło w przedmeczowe statystyki ligowe, to te trójki z ich strony wyglądały naprawdę bardzo cieniutko. To było 20-30 procent. Tutaj na przykład Krzysiu Szubarga się rozstrzelał i Przemek Fransunkiewicz. Mi się wydaje, że chodziło tylko o te trójki - w ważnych momentach trafili - skomentował po meczu Radosław Hyży.

We wrocławskiej ekipie świetny mecz rozegrał natomiast Paweł Kikowski, który zdobył aż 28 punktów. - Paweł musi wykorzystać sezon w pierwszej lidze, który powinien mu dać do myślenia dlaczego gra w niej, a nie w ekstraklasie, gdzie jest jego miejsce. On potrafi grać w koszykówkę i to pokazał, ale też musi zdać sobie sprawę, ze ma pewne braki. To jest dobry sezon, żeby stał się naszym liderem, okrzepł i grał tak co mecz, a to jest ciężkie - skomentował Hyży.

Środowe spotkanie dostarczyło ogromnej ilości emocji, a Hala Orbita we Wrocławiu wypełniła się po brzegi. Publiczność, wśród której nie zabrakło piłkarzy aktualnego mistrza Polski z Sebastianem Milą na czele, żywiołowo reagowała na poczynania na parkiecie. - My musimy podążać za kibicami. Oni są już w ekstraklasie, my jesteśmy w pierwszej lidze. Kibice nam pokazali o co gramy, a gramy o to, żeby za rok co dwa tygodnie była taka fiesta. Jestem zbudowany i zmobilizowany, żeby wygrać i w przyszłym roku, jak oczywiście klub i zdrowie pozwolą, grać tutaj w ekstraklasie - podkreślił zawodnik Śląska Wrocław.

On sam nie żałuje, że dwa lata temu zdecydował się na powrót do Wrocławia i grę w drugiej lidze. - Nigdy nie żałowałem. Miałem może chwile zwątpienia po przegranym meczu z Prudnikiem w półfinale, ale nigdy nie żałowałem tej decyzji, bo uważałem, że to jest fajny projekt. Tylko trzeba to zrealizować i najważniejsze - w głowie dobrze wszystko poukładać, bo play-offy to głowa - wyjaśnił zawodnik.

Mecze Śląska i Anwilu to tak zwana "Święta Wojna". Oba zespoły rywalizowały ze sobą już 90 razy, a stawka tych potyczek zawsze była wysoka. - Kilka meczów pamiętam. Naprawdę uważam, że były świetne. Mam nadzieję, że w przyszłym roku też będą - dlatego, że te spotkania mają swój charakter. Nawet dla zawodnika, jak usłyszy kilka niemiłych słów z trybun, to jest taka pełna mobilizacja. Jak usłyszy jeden albo drugi wulgaryzm o sobie albo o swojej rodzinie, to człowiek tak myśli: a jednak się interesują, znają to nazwisko i ono przetrwa w pamięci kibiców. To jest fajne. Zawsze powtarzam, że warto grać i trenować. Pamiętam, że jak zaczynałem grać w koszykówkę i wyzywano mnie od rudych, ch... i tak dalej, to mówiłem sobie ciesz się, że cie wyzywają, bo cie poznają, widzą cie i boją się ciebie - podkreślił Radosław Hyży.

Teraz jednak rywalizacja pomiędzy koszykarzami toczy się już w nieco innym tonie. - To są inne czasy. Nie ma tego niezacietrzewienia. Młode pokolenie jest miękkie, może nie ma tych barw klubowych w sercu. Troszkę tacy jesteśmy miękcy. Jak ja pamiętam, to byłem zły wchodząc na parking, kipiałem ze złości. Teraz ci sędziowie na wszystko uważają. Człowiek chce pogadać, a oni już interweniują. Człowiek powie spierrrniczaj, a oni już co ty się tak zachowujesz. Ja pierniczę... To jest gra męska! Gwizdkami swoimi powodują, że nie ma tej atmosfery, takiej walki. Każde dotknięcie i czasami się zastanawiam, czy to siatkówka jest - podsumował Hyży.

Źródło artykułu: