Radomianie jechali do Koszalina po długiej przerwie. Wcześniejsze spotkanie rozegrali bowiem na początku lutego, kiedy pokonali Start Gdynia 66:55. Na mecz z Akademikami wybierali się więc pełni nadziei, ale i obaw, spowodowanych kontuzjami kilku podstawowych graczy.
Pomimo problemów zdrowotnych, kapitalnie rozpoczęli sobotnie starcie. Po pierwszej kwarcie prowadzili dużą różnicą punktów (21:9). Przez 30 minut nie dali sobie wydrzeć korzystnego rezultatu. Na początku czwartej odsłony wygrywali bowiem czternastoma "oczkami" (56:42).
- Przez trzy kwarty kontrolowaliśmy to, co dzieje się na boisku - przyznał na pomeczowej konferencji prasowej trener Rosy, Wojciech Kamiński. - To był ciężki mecz. Graliśmy w nim dobrze przez 30 minut, głównie dzięki dobrej skuteczności z dystansu - wtórował mu J. J. Montgomery, drugi najlepszy strzelec radomian (19 punktów).
Potem gra przyjezdnych się załamała. W ostatniej części regulaminowego czasu zdołali zdobyć zaledwie 3 "oczka", w decydujących momentach rywalom ręka nie zadrżała i o końcowym wyniku musiały zadecydować aż dwie dogrywki. Szkoleniowiec beniaminka nie potrafił wyjaśnić takiego obrotu wydarzeń. - Gospodarze zagrali z nieprawdopodobną ambicją w czwartej kwarcie. My przestraszyliśmy się chyba tego, że mamy szansę wygrać w Koszalinie. Nie wiem, co się stało - mówił.
Nieco więcej na ten temat miał do powiedzenia Montgomery. - Przez trzy kwarty dobrze ze sobą współpracowaliśmy, co więcej, gospodarze spudłowali kilka razy z linii rzutów wolnych. W czwartej kwarcie było jednak zupełnie inaczej, nasza gra się załamała - komentował. Kamiński starał się jednak wyciągnąć również pozytywne wnioski z tego spotkania. - Chciałbym też pochwalić swoich zawodników za to, że nie bali się tego rywala - dodał. - Przed nami sporo pracy - zakończył Amerykanin.
Za przeproszeniem Steve Wonder rzuciłby dużo więcej..