Ludzka twarz klubu - wywiad z Arkadiuszem Lewandowskim, prezesem Anwilu Włocławek

Prezes Anwilu Włocławek, Arkadiusz Lewandowski, podsumowuje rok swojej pracy w roli szefa klubu. W szczerej rozmowie opowiada o marketingu i aspektaach sportowych, a także o zmianach, które wdrożono.

Michał Fałkowski: Panie prezesie, nie wiem, czy gratulować w momencie, w którym kilkanaście dni temu minął rok odkąd przejął pan stery w klubie, ale na pewno jest to adekwatna chwila by dokonać pewnego podsumowania minionych 12 miesięcy. Chciałbym, żeby punktem wyjścia naszej rozmowy był fakt, o czym raczej się nie mówi, że został pan prezesem z zadaniem wykonania konkretnych ruchów, przeprowadzenia konkretnych zmian…

Arkadiusz Lewandowski: Tak to prawda. Nieco ponad rok temu, gdy miałem zaszczyt obejmować funkcję, którą dziś pełnię, moi szefowie postawili przede mną konkretne zadania. Przede wszystkim postawiono mi cel sanacji finansów w klubie. Należy przyznać, że wówczas sytuacja była pod tym względem, by użyć delikatnych słów, trudna. Ówczesne zobowiązania Spółki obliczyliśmy na większą część wymaganego przepisami minimalnego budżetu klubu TBL. Poza tym było też kilka innych "zadań", które do dziś są realizowane: rozwój marketingu, działania CSR, itd.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.


Co to znaczy, że zobowiązania sięgały "większej części wymaganego minimalnego budżetu"?


- Nie chcę mówić o konkretnych cyfrach, bo to nie ma w tej chwili sensu. Ale powiem tak: gdyby te pieniądze móc wydać w całości na zespół, to z pewnością moglibyśmy zakontraktować najdroższego zawodnika w całej lidze. A kolejny byłby w finansowej "czołówce" ligowców.

Rozumiem zatem, że obecnie jesteśmy w trakcie procesu uzdrawiania kondycji finansowej klubu?


- Dobrze zadane pytanie. To proces. Proces, który trwa i jeszcze jakiś czas trwać będzie. Pewne zaszłości, zobowiązania, miały duży wpływ na dzisiejszy kształt funkcjonowania klubu, w tym oczywiście na budowę zespołu. Dla kibica przecież najważniejszy jest zespół, jego skład personalny i gra na boisku, a nie problemy Spółki, nazwijmy to administracyjno-finansowe. Jak mówi porzekadło "tak krawiec kraje..." , więc musieliśmy i wciąż musimy ten skrawek materiału przeciągać z jednej strony w drugą i kroić na ile możemy. Katharsis potrwa z pewnością do początków kolejnego sezonu rozgrywkowego. A wtedy z pewnością będziemy wykonywać kolejne zadania, bo moi przełożeni wciąż wymagają ode mnie rozwoju klubu-firmy i klubu-koszykarskiego zespołu.

Czym zatem różni się klub Anwil Włocławek w dniu dzisiejszym od klubu, którym był przed rokiem? Jakich zmian dokonano, by klub był postrzegany jako wiarygodny partner, solidna instytucja oraz klub skierowany na kibiców? Pytam, bo mam w rękawie kilka nurtujących kwestii, które za chwilę chciałbym wyjaśnić.


- Hmmm... W zasadzie to bardziej ja powinienem zapytać o to pana? Odpowiem tak: przez ostatni rok miałem wraz z moimi współpracownikami dość skomplikowane zadanie. Bo należało uzdrowić finanse, zbudować dobry zespół na bieżący sezon, pokazać kibicowi, że zamieniamy "opakowanie" koszykówki na atrakcyjniejsze. Myślę, że wysyłamy wiele dobrych sygnałów, że idziemy w dobrym kierunku. Jesteśmy w czołówce tabeli rozgrywek, marketing zrobił krok milowy, inwestujemy w rozwój Spółki - za przykład podam leasing band diodowych, które są w tej chwili używane podczas wszystkich meczów rozgrywanych w Hali Mistrzów, co z kolei przyczyniło się do poszerzenia naszej oferty handlowej dla potencjalnych sponsorów. Wielu spraw i działań kibic przychodzący na mecz po prostu nie widzi, nie ma świadomości ich istnienia. Bo przecież chcemy oglądać dobrze marketingowo oprawioną, porządną koszykówkę, a nie zastanawiać się nad tym "jak oni to robią".

A zatem, w imię zasady "jak oni to robią", zacznijmy od polityki informacyjnej klubu, bo to zarzut podnoszony przez kibiców. Na przykład o kontuzji Adama Łapety oficjalna strona klubu poinformowała dopiero po kilku tygodniach…


- Tak, spotkałem się z takim głosem. Zupełnie tego nie rozumiem. O kontuzji Adama poinformowaliśmy zaraz po jej zaistnieniu, a w sytuacji, gdy lekarze postawili nowe diagnozy natychmiast je opublikowaliśmy. Podobnie było z Arvydasem Eitutaviciusem. Nie bardzo więc rozumiem? Mamy co dwa dni pisać, że właśnie Arvydasowi poprawił się zakres ruchowości stawu barkowego z 17% na 21%? Albo pisać, że "nie, nie podpiszemy kontraktu z Adamem Hrycaniukiem, mimo, że się o tym plotkuje"? To równie dobrze powinniśmy napisać: "nie podpiszemy w tym roku Milosa Teodosicia", albo "firma X nie będzie sponsorem klubu w trwającym sezonie". Chcę przez to powiedzieć, że czasami żądania kibiców wobec klubu są mocno przesadzone. Jeśli są ważne rzeczy, które dzieją się w klubie czy zespole - informujemy o wszystkim. O niektórych sprawach po prostu nie możemy publicznie mówić, albo też byłoby to nieprofesjonalne - choćby o negocjacjach z zawodnikami czy ich agentami. To przecież normalne.

[nextpage]

Czyli uważa pan, że obecna polityka informacyjna sprawdza się?

- Polityka informacyjna to w Anwilu Włocławek obfitująca w "newsy" oficjalna strona www klubu, dużo sprawniej niż wcześniej funkcjonujący profil klubu na facebooku. To także jedyny w Polsce, podkreślam jedyny w Polsce, meczowy magazyn rozdawany kibicom. Można w nim wyczytać wiele ciekawych informacji, jakich nie umieszczamy na "oficjałce". Muszę też wspomnieć o naszej współpracy z Radiem Gra, Gazetą Pomorską i Pulsem Regionu. Współtworzymy magazyn "Buzzer Beater" w TV Kujawy, publikujemy dużo doskonałej jakości materiałów video, powstających dzięki współpracy z naszymi kolegami z Micron Movies. A poza tym najważniejsze - zawsze jesteśmy do dyspozycji dziennikarzy. Mało kto z nich jednak przychodzi do klubu regularnie i pyta o ważne sprawy. Dużo prościej jest złożyć wniosek o bezpłatną akredytację meczową po czym stawiać własne teorie, często nie mające nic wspólnego z rzeczywistością.

Wrócę do graczy kontuzjowanych: Adama Łapety i Arvydasa Eitutaviciusa - dlaczego klub nie zdecydował się rozwiązać kontraktów z tymi zawodnikami w momencie, by w ich miejsce zatrudnić innych, którzy byliby wzmocnieniem przed najważniejszymi meczami w sezonie?


-
Prowadzenie klubu sportowego to nie targ bydła czy handel samochodami w komisie. To nie może być tak, że "sprzedam, kupię, zamienię". Zawodnicy to profesjonalni sportowcy mający poważnych ludzi za swych agentów. Podpisując kontrakt umawiamy się na określone działania czy zaniechania i nie ma mowy o działaniach unfair. W przypadku obu tych koszykarzy klub wziął na siebie ryzyko kontuzji i niestety to ryzyko przyniosło niedobre konsekwencje. Leczymy i rehabilitujemy obu panów w najlepszy znany nam sposób, dbamy o nich tak samo jak o innych, zdrowych. Oczywiście też korzystamy z istniejących w kontraktach zapisów dotyczących ograniczeń w wysokościach wynagrodzeń czy ubezpieczeń. Umówiliśmy się i w profesjonalny sposób dotrzymamy warunków umowy.

W przeszłości klub nie miał problemów w tym aspekcie - zawodnicy kontuzjowani opuszczali drużynę w trakcie sezonu, a na ich miejsce przyjeżdżali inni.


- O przeszłości niech rozprawiają historycy. Jeszcze raz powtórzę: nie zajmuję się handlem używanymi samochodami, tylko prowadzę klub sportowy pracując z ludźmi, a nie maszynami. Chcę wysyłać do tych ludzi dobre sygnały, mam nadzieję usłyszeć za jakiś czas, że ten czy ów mówi w swym kolejnym klubie czy to w Polsce czy Europie: "hej w tym Anwilu to pracują normalni ludzie, profesjonalnie podchodzący do pracy". Rozstaliśmy się w tym sezonie z dwoma koszykarzami i dwoma trenerami. W każdym z tych przypadków zrobiliśmy to w dobrej atmosferze, ściskając sobie dłonie. A kontuzjowany zawodnik to nie koń ze złamaną nogą, którego oddam do ubojni, a w jego miejsce kupię sobie nowego. Dbanie o tzw. dobry PR, to także jedno z zadań postawionych przede mną przez moich mocodawców i sponsorów i tego rodzaju "ludzka twarz klubu" będzie normą.

Dobry PR, pomysłowy marketing czy dbanie o wizerunek Spółki, to dzisiaj oczywiste gałęzie administrowania klubem sportowym, ale kibic w pierwszej kolejności zawsze będzie patrzył na wyniki sportowe...


- To naturalne. Jesteśmy klubem sportowym i nasi odbiorcy, czyli kibice, chcą zwycięstw i dobrej gry. I to jest naszym celem. Ale żyjemy w dobie obrazków, facebooka, aplikacji na smartfony itd. i bez tych obrazków, facebooków itd. będziemy nudni. Poza tym chcę po raz kolejny zwrócić uwagę na rzecz najważniejszą - jesteśmy spółką akcyjną taką jak każda inna. Ważne jest odpowiednie stosowanie prawa, finanse... Jeszcze całkiem niedawno staliśmy nad krawędzią przepaści, znad której zrobiliśmy kilka kroków w tył. Nie mam zamiaru stawać w tamtym miejscu ponownie, nawet kosztem tego, iż komuś nie spodoba się, że nie zakontraktowaliśmy Hrycaniuka.

Skoro już jesteśmy przy dobrym PR - nie sądzi pan, że protest klubu kibica H1 podczas meczu ze Stelmetem Zielona Góra uderza przede wszystkim właśnie w klub?


- Nie wiem, czy to był protest. Panowie ze Stowarzyszenia Kibiców Koszykówki we Włocławku podejmują określone decyzje, działania lub zaniechania i za nie odpowiadają. Powiem tak: pozostaje mi się domyślać przyczyn ich bierności podczas ostatniego meczu w Hali Mistrzów. Zwłaszcza, że dzień wcześniej poinformowałem ich szefa o skutkach ich działań podczas poprzedniego meczu z Asseco Prokomem. Wówczas podjęli działania karygodne i klub wyciągnął wobec Stowarzyszenia daleko idące konsekwencje. I jeśli będzie taka konieczność, te konsekwencje będą jeszcze większe. Panowie złamali wcześniej zawartą ze mną dżentelmeńską umowę. Jeśli nie potrafią uszanować własnego klubu i innych fanów to warunki naszej współpracy ulegną daleko idącym zmianom.

I jeszcze o kibicach - ostatnio o kibicowaniu wypowiedział się na konferencji trener Milija Bogicević. To była zdecydowana wypowiedź...


- Popieram słowa trenera w stu procentach. Przyznaję, nie ustalaliśmy treści tej wypowiedzi, ale podpisuję się pod jego słowami oboma rękoma. Zresztą temat kibica, to temat-rzeka, na który można by zrobić osobną rozmowę. Od siebie dodam w tym miejscu tylko tyle, że włocławski kibic powinien sobie odpowiedzieć na pytanie: czy zawsze chce widzieć szklankę od połowy pustą, czy nie lepiej dostrzec to, że jest ona do połowy pełna?

Ostatnia kwestia, która mnie nurtuje: przedłużenie umowy z trenerem Miliją Bogiceviciem. Serb odmienił oblicze zespołu, ale czy to naprawdę był adekwatny moment na podjęcie takiej decyzji? Co prawda zwycięstwo nad Stelmetem w pewien sposób legitymizuje tą decyzję, lecz nikt nie wie jak zakończy się sezon...


- To był taki sam moment jak każdy inny. Zresztą ustaliliśmy tę kwestię jeszcze przed meczem z APG i jego wynik nie miał w tej sprawie znaczenia. Trener Bogicević to dobry specjalista. Robi z "nieswoim" zespołem doskonały wynik. Jestem przekonany, że czeka nas jeszcze kilka tygodni pasjonującej walki o dobry końcowy wynik w tym sezonie. W dalszej zaś przyszłości Milija będzie miał okazję kontynuować realizację swojej myśli trenerskiej z osobiście dobraną ekipą koszykarzy. A tak przy okazji zdradzę małą tajemnicę: trener Bogicević był obok Dainiusa Adomaitisa najpoważniejszym kandydatem do objęcia funkcji pierwszego trenera przed bieżącym sezonem. Wówczas wybór padł na Litwina, ale dziś to Serb ma stop procent zaufania władz klubu.

Źródło artykułu: