Karol Wasiek: Kontrolowaliście przebieg wydarzeń w drugim spotkaniu z Anwilem Włocławek i w przeciwieństwie do tego pierwszego meczu nie daliście sobie zabrać zwycięstwa. Co w takim razie zmieniło się w waszej grze, że tym razem Anwil was nie dogonił?
Piotr Szczotka: Uważam, że w poniedziałek graliśmy dużo mądrzej, rozważniej. Nie roztrwoniliśmy przewagi i myślę, że było to kluczem do zwycięstwa. Gdybyśmy przegrali to praktycznie nasze szanse zmalałyby do zera, bo rywalizacja przenosi się teraz do Włocławka. Na tę chwilę mamy remis i postaramy się o jakąś niespodziankę. Jest nas tylko siedmiu w rotacji, ale jesteśmy świetnie przygotowani do gry. Czas pokaże, jak to będzie dalej.
Mówi pan, że graliście mądrzej niż w sobotę. Czyli trochę spokojniej w ataku?
- Na pewno. W sobotę prowadziliśmy różnicą szesnastu punktów i zaczęliśmy popełniać głupie straty w ataku, zbyt forsowaliśmy naszą grę. Anwil to wykorzystał i łatwo kontratakował. W poniedziałek tego nie było. My nie możemy dyktować tempa gry, bo jest nas po prostu mniej. Musimy grać mądrzej. Jeżeli prowadzimy to niech się przeciwnik spieszy.
Gra pod koszem jest kluczem w tej rywalizacji?
- Powiem tak: fajnie, jak wpada z obwodu, a jak nie wpada? Zazwyczaj mecze wygrywają drużyny, które więcej punktów zdobywają spod kosza. Tak to najczęściej jest. Chyba, że ktoś ma skuteczność 50, 60 proc. z dystansu to może to w jakikolwiek sposób zniwelować.
Jaki scenariusz pan przewiduje na dwa spotkania we Włocławku?
- To będą mecze walki. Na pewno nie położymy się przed Anwilem i będziemy walczyć.
Może pan zdradzić jakich metod używacie, że tak szybko potraficie się zregenerować.
- Mamy jednego z najlepszych fizjoterapeutów w Polsce - Arkadiusza Markiewicza i naprawdę jemu należą się wielkie słowa uznania. To jest godne podkreślenia. Świetnie wykonuje swoją pracę.
Pan to już wystąpił chyba na wszystkich pozycjach w tym sezonie - od rozgrywającego po środkowego.
- To prawda. Gram na pozycji numer pięć, cztery, więc jest to całkiem odmienna charakterystyka gry. Taką mam rolę i muszę ją zaakceptować. Nie narzekam, "nie psioczę", nie kręcę nosem, że jest tak, a nie inaczej. Kibice też muszą zrozumieć, że ja bardzo dużo energii tracę na rywalizacji z graczami, którzy ważą po 120 kg. Nie oszukujmy się, ale później te ręce drżą, mięśnie są poobijane. Jak widać, nie przegrywamy jednak walki na tablicach, jakieś wielkiej dziury w obronie nie ma. Jeżeli chodzi o atak to raz jest lepiej, a raz gorzej. Ostatnio muszę teraz wyprowadzać piłkę, bo ktoś musi zastąpić Tomasza Śniega.
Czego nauczyła pana ta sytuacja?
- Pokory, bo są zawodnicy, którym ta sytuacja by nie odpowiadała i zaczęliby narzekać. Jest rola jaka jest, każdy ma swoje minuty. Najważniejsze jest dla mnie, że drużyna wygrywa. Jeżeli zespół wygrywa to oznacza, że jestem ważnym elementem tej układanki, skoro dostaję minuty.
Pan także nie narzekał na sytuację, która miała miejsce ponad miesiąc temu, kiedy nie wiadomo było, czy wasza drużyna w ogóle dokończy sezon.
- Nie ma co do tego wracać. Cieszę się, że w ogóle możemy dograć ten sezon do końca. Dziękuję firmie Asseco za to, że wspiera nas nadal, daje pieniądze. Cieszmy się z tego, że w ogóle koszykówka jest w Gdyni. Naprawdę jest bardzo trudna sytuacja gospodarcza.
Ta sytuacja jakoś was scementowała?
- Najłatwiej jest się poddać, położyć i powiedzieć, że kończymy sezon. Ale nie o to chodzi. Każdy gra o swoją przyszłość. Po tej sytuacji widać, kto ma odpowiedni charakter. Ludzie przychodzą na mecze i nas oglądają. Mamy naprawdę wspaniałych kibiców.