Po ostatnim wyraźnym zwycięstwie Miami Heat, wiele osób sądziło, że Pacers nie powstaną już z kolan. Nic bardziej mylnego. Podopieczni Franka Vogela szybko zapomnieli o przeciętnym spotkaniu na Florydzie i bardziej zmotywowani zaprezentowali się w sobotnią noc przed własną publicznością.
Gospodarze "znokautowali" Heat w trzeciej odsłonie (29:15) i objęli prowadzenie, którego nie oddali już do końcowej syreny. Pacers ponownie zdominowali grę pod tablicami, a tam postrach siał duet David West - Roy Hibbert. Obaj zakończyli mecz z dwucyfrową liczbą zbiórek, a mierzący blisko 220 centymetrów center dorzucił jeszcze 24 "oczka". Po raz kolejny nie zawiódł również Paul George, który zapisał na swoim koncie imponujące 28 punktów, 8 zbiórek i 5 asyst.
To definitywnie nie był dzień Miami Heat. Żar rzucał na zaledwie 36.procentowej skuteczności z gry, a oprócz LeBrona Jamesa (29 punktów) wszyscy spisali się zdecydowanie poniżej oczekiwań. Kompletnie niewidoczny w tym spotkaniu był Chris Bosh. Podkoszowy trafił tylko jeden rzut z gry, a bardzo kiepsko wyglądające 10 punktów uzbierał również Dwyane Wade.
-Pacers trafili sporo rzutów, a my nie mieliśmy zbyt wielu argumentów. Zmarnowaliśmy również bardzo, bardzo dużo łatwych sytuacji - mówił po sobotnim pojedynku najlepszy z przegranych - LeBron James.
Pacers zwyciężając w Bankers Life Fieldhouse doprowadzili tym samym do wyrównania w serii! O tym, kto awansuje do wielkiego finału NBA zadecyduje więc siódme starcie, które odbędzie się już w najbliższy poniedziałek o godzinie 2:30 czasu polskiego.
Indiana Pacers - Miami Heat 91:77 (21:23, 18:17, 29:15, 23:22)
Pacers: George 28, Hibbert 24, Hill 16.
Heat: James 29, Wade 10, Chalmers 10.
Stan rywalizacji: 3:3.