Piotr Dobrowolski: Co zadecydowało o pana przenosinach do Radomia?
Łukasz Majewski: Na pewno duży wpływ miało to, że będę blisko rodziny. Nie jestem już młodzieniaszkiem, a gra w koszykówkę, czyli to co lubię robić, i jeszcze pośród bliskich, ma niemałe znaczenie. Co bardzo ważne, Rosa jest klubem, który chce się rozwijać. Znam się z prezesem Przemysławem Saczywko i radomskim środowiskiem nie od dziś. Widać, że wszystko jest prowadzone w dobrym stylu i zmierza we właściwym kierunku, ludzie zarządzający tym klubem podchodzą do swoich obowiązków profesjonalnie. Najbliższy sezon będzie dla tej drużyny drugim na poziomie Tauron Basket Ligi, ale cieszy to, że dla ludzi związanych z tym klubem ta praca jest pasją.
Zapewne nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że miał pan już okazję pracować z Wojciechem Kamińskim...
- Tak, jak najbardziej. Znajomość trenera była jedną z bardzo ważnych przyczyn mojego wyboru. Odpowiadają mi jego rola, metody, oczekiwania i sposób pracy.
Jakim jest on szkoleniowcem?
- Dużym plusem, pomimo młodego wieku, jest doświadczenie, które już nabył, pracując w kilku klubach ekstraklasy. Zna tę ligę. Miałem okazję pracować pod jego wodzą na początku minionego sezonu. Trochę niefortunnie to się ułożyło, ponieważ szybko przegraliśmy pierwsze dwa, trzy mecze. Później trafił do Radomia. Musiało minąć trochę czasu, zanim dobrze poznał drużynę, poszczególnych zawodników, ale gdy już wszystko zaczęło się zazębiać, wyniki osiągnięte pod koniec sezonu pokazały, że wie, na czym to polega. Trener zawsze miał rękę do obcokrajowców, co pokazał również w Rosie.
Rodzina, przyjaciele i znajomi cieszą się z pańskiego powrotu do rodzinnego miasta...
- Zgadza się. Tata jest kibicem koszykówki od kiedy zacząłem w nią grać, podobnie szwagier. Nie odpuszczają żadnego meczu z moim udziałem. Już zapowiedzieli, że będą regularnie odwiedzać radomską halę. Gdy występowałem w Polpharmie, również starali się często oglądać moje występy. Kilka razy udali się na spotkania wyjazdowe, więc na pewno otrzymam od nich duże wsparcie. Występy w Rosie będą także okazją do "odkurzenia" starych znajomości. Wprawdzie rozmawia się z ludźmi przez telefon, ale nawet długie rozmowy na odległość nie zastąpią kontaktu bezpośredniego i z czasem to się zaciera, urywa. Im człowiek starszy, tym bardziej ciągnie w rodzinne strony.
Rosa spełniła cel w swoim debiutanckim sezonie w ekstraklasie, kończąc go na dziesiątym miejscu. Co sądzi pan na temat dalszych wyzwań? Czy awans do fazy play-off w następnych rozgrywkach jest realny?
- Jak już wcześniej wspomniałem, znam prezesa osobiście i wiem, że nie spoczywa na laurach. Na pewno nie zadowoli się kolejny raz tą samą lokatą. Dla niego liczy się progres, to, aby w perspektywie następnych lat nie mówiono o Rosie jedynie w kontekście drużyny walczącej tylko o czołową "ósemkę", awans do fazy play-off. To właśnie w tym klubie mi się podoba - chęć rozwoju, a nie stania w miejscu. To bardzo ważny i przekonujący dla mnie argument.
Skład powoli zaczyna się krystalizować. Jak ocenia pan dotychczasowe ruchy kadrowe - pozostawienie Piotra Kardasia, Jakuba Zalewskiego czy Huberta Radke, a także zakontraktowanie Kamila Łączyńskiego?
- Priorytetem dla trenera Kamińskiego byli przede wszystkim Polacy. To na nich ma opierać się gra, oni mają stanowić o sile tego zespołu, a nie tylko domykać skład i pełnić mniej ważną rolę, w cieniu obcokrajowców. W tej chwili w składzie znajduje się już sześciu polskich zawodników do grania, w tym trzech, przez pana wymienionych, którzy występowali w tej ekipie w minionym sezonie. Trener widział, jak się spisują, mógł ich poobserwować, miał koncepcję, aby w pierwszej kolejności pozostawić właśnie ich, oraz pozyskać nowych graczy. Przy koszykarzach tej klasy i limicie Polaków ma więc większą możliwość manewru, a zapewne aktywność transferowa Rosy na tych zakupach się nie zakończy.
W czwartek dołączył do was Jakub Dłoniak...
- Ten ruch potwierdza to, o czym mówię: Rosa chce się rozwijać, a pozyskanie Kuby, najlepszego polskiego strzelca sezonu 2012/2013, to dobra inwestycja. Klub chce odgrywać coraz większą rolę i ten transfer jest tego doskonałym dowodem.
Obserwował pan wcześniej Kamila Łączyńskiego? Pozyskanie tego zawodnika to dobry ruch?
- Obserwowałem go bardziej wtedy, gdy występował w ekstraklasie. Zawsze jawił mi się jako gracz "z pazurem", którego, pomimo młodego wieku, nie zadowoli przesiadywanie na ławce. Tak było w każdym zespole, w którym grał, czy to w Polonii Warszawa, czy AZS-ie Koszalin, z którego, pod wodzą Andreja Urlepa, był bliski przejścia do Sopotu. Nie siedział więc tylko na ławce, ale grał i zdobywał doświadczenie. Będzie bardzo pomocny, wydaje mi się, że może zagrać zarówno na pozycji numer 1, jak i 2. Potrafi rozegrać, dobrze broni, na pewno będziemy mieć z niego pożytek.
Do Radomia powraca pan po wielu latach, już jako ograny zawodnik. Czego można spodziewać się po pana występach?
- Mogę zapewnić, że dam zespołowi duże wsparcie duchowe, na to mogą liczyć wszyscy koledzy. Potrafię również rzucić, ale cała liga zna inne moje walory. Nigdy nie byłem i raczej nie będę zawodnikiem, który zdobędzie po dwadzieścia kilka punktów w każdym meczu. Wszyscy o tym doskonale wiedzą i koszykówka nie zawsze na tym polega. Dam drużynie tyle, ile będę mógł.