Wybór Litwina
- Dainius Adomaitis to postać zarówno we Włocławku, jak i w całej Polsce doskonale znana, dlatego wierzymy, że dokonaliśmy bardzo dobrego wyboru. Razem z trenerem spędziliśmy ostatnio naprawdę wiele czasu na dyskusjach o wizji nowej drużyny i jesteśmy przekonani, że teraz w najbliższych latach będziemy tę wizję wdrażać w życie - powiedział na konferencji prasowej Arkadiusz Lewandowski, prezes Anwilu Włocławek, w momencie, w którym władze klubu zdecydowały się powierzyć zespół litewskiemu szkoleniowcowi, Dainiusowi Adomaitisowi.
Wcześniej Litwin z bardzo dobrej strony pokazał się jako główny trener Energi Czarnych Słupsk, zaś minionego lata podjął się zadania przywrócenia Anwilu Włocławek na należne mu miejsce - w pierwszej czwórce.
Niespełna 40-letni szkoleniowiec spokojnie budował ekipę, która miała zrealizować powierzone mu przez klub zadania, a większość jego decyzji wzbudzała aplauz wśród fanów. Tak było przy przedłużeniu umów z Krzysztofem Szubargą czy Seidem Hajriciem, a także przy zakontraktowaniu nowych graczy, m.in. Rubena Boykina oraz Marcusa Ginyarda. Fani nie przyklasnęli właściwie tylko jednej decyzji - ściągnięciu do Włocławka Tony'ego Weedena, Amerykanina który dotychczas kojarzony był głównie ze słabszymi zespołami Tauron Basket Ligi. Wydawało się jednak, że Adomaitis wie, co robi. Wszak Litwin myślał o drużynie w kontekście kilku sezonów.
- To dla mnie bardzo ważne, że w kontekście naszej współpracy nie mówimy o jednym sezonie, w którym koniecznie trzeba zrobić wynik. Przez rok będziemy musieli wykonać ogromną pracę, żeby zbudować podstawy na dwa-trzy sezony. To będzie taki projekt na lata. W mojej opinii duży sukces klub może osiągnąć tylko jeśli myśli długofalowo - mówił trener.
Ósemka Miliji Bogicevicia
Niestety, jak się okazało, dryl preferowany przez Adomaitisa nie trafił do jego zawodników, a źle dobrana taktyka spowodowała, że po pięciu kolejkach Anwil Włocławek znalazł się w wyjątkowo trudnym położeniu. Z bilansem 1-4 okupował przedostatnie miejsce w tabeli. Litewskiemu trenerowi szybko podziękowano za współpracę, a jego miejsce zajął stary znajomy w nowej skórze: Milija Bogicević, serbski szkoleniowiec, który w latach 2006/2008 był jednym z asystentów w Anwilu. Teraz trafił do Włocławka by odmienić sezon jako główny szkoleniowiec.
- Liczymy, że trener Bogicević uzdrowi sytuację. Ja cały czas wierzę, że mamy bardzo dobrych graczy, którzy jeszcze nie raz udowodnią wszystkim, którzy postawili już na nich krzyżyk, że się mylą - mówił wówczas prezes Lewandowski, a sam trener następującymi słowami przywitał się z dziennikarzami zgromadzonymi na konferencji prasowej.
- Jest potencjał w tym zespole. Widziałem mecz ze Stelmetem, widziałem mecz z Rosą i powiem wprost: oni są bardzo spięci. Ja nie umiem politykować, mówić ogólnikowo, zawsze wolę powiedzieć to, co myślę i teraz uważam, że zawodnicy grają na 10 procent swoich możliwości. Taki stan rzeczy może trwać jeden mecz, dwa, ale nie więcej. Jeśli trwa więcej to znaczy, że jest jakiś problem i tym zajmę się w pierwszej kolejności. Chcę, żebyśmy wygrywali, ale chcę również by zawodnicy cieszyli się grą.
Ze zmiany trenera cieszyli się również zawodnicy, a jak się miało okazać, słowa kapitana Krzysztofa Szubargi - Liczę na to, że nowy szkoleniowiec będzie impulsem - okazały się prorocze. Anwil już w pierwszym spotkaniu pod wodzą Bogicevicia zwyciężył Polpharmę 85:75, a następnie pokonał dwóch bardzo silnych rywali: Asseco Prokom w Gdyni (75:72) oraz Trefl Sopot w Hali Mistrzów (82:69). Ogółem, trwającą ponad miesiąc serię złożoną z ośmiu zwycięstw (pięć w lidze i trzy w pucharze) przerwał dopiero AZS Koszalin. Symptomatyczne...
[nextpage]
Górna szóstka i Z(m)ielona Góra
- Zawsze można chcieć więcej, ale przecież jak obejmowałem Anwil to zespół był przedostatni w lidze, a teraz gramy w górnej szóstce. Nie ma sensu narzekać, bo zrobiliśmy bardzo dobry wynik - mówił tuż po zakończeniu sezonu zasadniczego trener Bogicević, który wygrał aż 14 z 18 spotkań od momentu, kiedy powierzono mu misję ratowania rozgrywek.
Anwil Włocławek przystępował więc do gry w górnej szóstce z piątego miejsca, mając tylko punkt straty do najlepszych: PGE Turowa Zgorzelec, Stelmetu Zielona Góra i Trefla Sopot. Jednocześnie, przystępował do gry w górnej szóstce mając w świadomości fakt, że w niczym nie przypomina już lękliwego tworu, jakim był na początku sezonu. I mając w świadomości fakt, że w lidze jest tylko jeden zespół, z którym jeszcze nie wygrał - Stelmet.
Los sprawił, że okazja do nadrobienia zaległości miała miejsce już w pierwszej kolejce fazy szóstek. "Rottweilerom" nie dawano większych szans, a nieliczni kibice wspominali coś o nawiązaniu walki z rywalem. To, co wydarzyło się w hali CRS, przejdzie jednak do annałów włocławskiej koszykówki jako jedno z najwyższych zwycięstw w historii. Anwil zdeklasował Stelmet aż 90:59, więc tytuł jakim posłużyła się wówczas oficjalna strona internetowa klubu, pisząc relację z meczu, był strzałem w dziesiątkę - "Z(m)ielona Góra i triumfujący Anwil".
- Ta porażka jest dla nas bardzo ciężka. Swoim zawodnikom powiedziałem w szatni jak się czuję, a jest mi wstyd za to spotkanie - powiedział po meczu trener zielonogórzan, Mihailo Uvalin. I choć dzisiaj rozpiera go duma, dumni są również we Włocławku. Nikomu w lidze nie udało się tak wyraźnie pokonać świeżo upieczonego mistrza Polski.
Historyczna detronizacja
Na półmetku fazy szóstek wydawało się, że Anwil ma szanse powalczyć o czołowe lokaty przed play-off, ale kilka wpadek ostatecznie oddelegowało włocławian na piąte miejsce i zabrało przewagę parkietu w ćwierćfinale i w ewentualnych kolejnych rundach.
To były jednak drobne detale, na które we Włocławku nie zwracano uwagi. Gdy w całej Polsce odliczano dni do rozpoczęcia play-off, na Kujawach rozprawiano tylko o tym, by wreszcie pokonać mistrza Polski i zdetronizować go po dziewięciu latach panowania w polskiej lidze. Nieistotnym szczegółem był fakt, że rywal podchodził do rywalizacji w wąskim, ledwie siedmioosobowym składzie. Zamiast tego przypominano sezon 2008/2009, w którym siódemka graczy Anwilu rywalizowała z czempionem w półfinale play-off.
- Mamy świadomość tego w jakim położeniu się znaleźliśmy i wiemy, o co gramy. Możemy przejść do historii i jako pierwsza drużyna pozbawić szans na obronę złotego medalu graczy Asseco Prokomu. Jesteśmy zmobilizowani i jeśli zagramy swoją koszykówkę, wygramy - zapowiadał przed meczami Seid Hajrić, by po czterech meczach konfrontacji unieść w górę ręce w geście zwycięstwa. Gdynianom siły starczyło by wyrwać tylko jeden mecz.
Anwil jako pierwszy zespół przerwał wieloletnią hegemonię mistrza znad morza i sam wykonał cel na sezon, jakim był awans do półfinału.
[nextpage]
Półfinał walki i brak walki o brąz
- Do Zgorzelca też pojedziemy po zwycięstwo w przynajmniej jednym meczu - wyrwało się z ust Michałowi Sokołowskiemu po czwartym meczu ćwierćfinału, czyli w momencie, w którym wiedział już, że w półfinale na włocławian czeka PGE Turów.
Niestety, po udanym ćwierćfinale czarne chmury znów zgromadziły się nad Halą Mistrzów. Kontuzja palca wyeliminowała z dwóch meczów w Zgorzelcu Szubargę, a w trakcie rywalizacji poważnej kontuzji nabawił się Przemysław Frasunkiewicz. Od kilku tygodni uraz leczył natomiast Adam Łapeta, więc w pewnym momencie rotacja polskich zawodników w Anwilu ograniczona była właściwie tylko do trzech postaci: Sokołowskiego, Hajricia oraz wiecznego rezerwowego, Mateusza Bartosza.
Pomimo tego, oraz pomimo dwóch porażek w Zgorzelcu, Anwil podjął rękawicę rzuconą przez 12-osobowy zaciąg znad niemieckiej granicy i w pierwszym meczu we Włocławku pokonał faworyta do finału, po raz kolejny udowadniając, że pasja i zaangażowanie znaczą więcej niż cyferki w rubrykach statystycznych. Niestety, w kolejnym spotkaniu zabrakło być może jednej zbiórki, jednego podania, jednego celnego kosza, a może, nomen omen, dobrej defensywy na Aaronie Celu, który, znów nomen omen, celną trójką z rogu boiska odesłał Anwil do gry o trzecie miejsce.
Na drodze do zajęcia ostatniego miejsca podium ponownie stanęli jednak ci, którzy kilka miesięcy wcześniej przerwali passę ośmiu zwycięstw - koszykarze AZS Koszalin. A postawa w tej serii kilku zawodników, których grą włocławska publiczność zachwycała się w nieco wcześniej w półfinale (Marcusa Ginyarda czy Rubena Boykina), sprawiła, że obecnie nikt we Włocławku za nimi nie tęskni.
Anwil zakończył rozgrywki 2012/2013 na czwartym miejscu.
Z jednej strony spełnił oczekiwane minima i awansował do półfinału, po dwóch latach przerwy ponownie znajdując się w gronie najlepszych ekip w Polsce. Z drugiej strony jednak pokonanie AZS było na wyciągnięcie ręki, bo jakże inaczej nazwać sytuację, w której w pierwszym spotkaniu prowadzi się w trzeciej kwarcie różnicą nawet 18 oczek, a mimo to przegrywa?
Słodki-gorzki to najpopularniejszy smak we Włocławku na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy.