Sukces o smaku goryczki - podsumowanie sezonu w wykonaniu Anwilu Włocławek

W sezonie 2012/2013 Anwil Włocławek wrócił do grona najlepszych ekip w Polsce, ale jednocześnie nie wywalczył medalu, który na Kujawach z pewnością byłby odebrany jak ten z najdroższego kruszcu.

Wybór Litwina

- Dainius Adomaitis to postać zarówno we Włocławku, jak i w całej Polsce doskonale znana, dlatego wierzymy, że dokonaliśmy bardzo dobrego wyboru. Razem z trenerem spędziliśmy ostatnio naprawdę wiele czasu na dyskusjach o wizji nowej drużyny i jesteśmy przekonani, że teraz w najbliższych latach będziemy tę wizję wdrażać w życie - powiedział na konferencji prasowej Arkadiusz Lewandowski, prezes Anwilu Włocławek, w momencie, w którym władze klubu zdecydowały się powierzyć zespół litewskiemu szkoleniowcowi, Dainiusowi Adomaitisowi.

Wcześniej Litwin z bardzo dobrej strony pokazał się jako główny trener Energi Czarnych Słupsk, zaś minionego lata podjął się zadania przywrócenia Anwilu Włocławek na należne mu miejsce - w pierwszej czwórce.

Niespełna 40-letni szkoleniowiec spokojnie budował ekipę, która miała zrealizować powierzone mu przez klub zadania, a większość jego decyzji wzbudzała aplauz wśród fanów. Tak było przy przedłużeniu umów z Krzysztofem Szubargą czy Seidem Hajriciem, a także przy zakontraktowaniu nowych graczy, m.in. Rubena Boykina oraz Marcusa Ginyarda. Fani nie przyklasnęli właściwie tylko jednej decyzji - ściągnięciu do Włocławka Tony'ego Weedena, Amerykanina który dotychczas kojarzony był głównie ze słabszymi zespołami Tauron Basket Ligi. Wydawało się jednak, że Adomaitis wie, co robi. Wszak Litwin myślał o drużynie w kontekście kilku sezonów.

- To dla mnie bardzo ważne, że w kontekście naszej współpracy nie mówimy o jednym sezonie, w którym koniecznie trzeba zrobić wynik. Przez rok będziemy musieli wykonać ogromną pracę, żeby zbudować podstawy na dwa-trzy sezony. To będzie taki projekt na lata. W mojej opinii duży sukces klub może osiągnąć tylko jeśli myśli długofalowo - mówił trener.

Dainius Adomaitis nie zagrzał zbyt dużo czasu na ławce trenerskiej Anwilu
Dainius Adomaitis nie zagrzał zbyt dużo czasu na ławce trenerskiej Anwilu


Ósemka Miliji Bogicevicia

Niestety, jak się okazało, dryl preferowany przez Adomaitisa nie trafił do jego zawodników, a źle dobrana taktyka spowodowała, że po pięciu kolejkach Anwil Włocławek znalazł się w wyjątkowo trudnym położeniu. Z bilansem 1-4 okupował przedostatnie miejsce w tabeli. Litewskiemu trenerowi szybko podziękowano za współpracę, a jego miejsce zajął stary znajomy w nowej skórze: Milija Bogicević, serbski szkoleniowiec, który w latach 2006/2008 był jednym z asystentów w Anwilu. Teraz trafił do Włocławka by odmienić sezon jako główny szkoleniowiec.

- Liczymy, że trener Bogicević uzdrowi sytuację. Ja cały czas wierzę, że mamy bardzo dobrych graczy, którzy jeszcze nie raz udowodnią wszystkim, którzy postawili już na nich krzyżyk, że się mylą - mówił wówczas prezes Lewandowski, a sam trener następującymi słowami przywitał się z dziennikarzami zgromadzonymi na konferencji prasowej.

- Jest potencjał w tym zespole. Widziałem mecz ze Stelmetem, widziałem mecz z Rosą i powiem wprost: oni są bardzo spięci. Ja nie umiem politykować, mówić ogólnikowo, zawsze wolę powiedzieć to, co myślę i teraz uważam, że zawodnicy grają na 10 procent swoich możliwości. Taki stan rzeczy może trwać jeden mecz, dwa, ale nie więcej. Jeśli trwa więcej to znaczy, że jest jakiś problem i tym zajmę się w pierwszej kolejności. Chcę, żebyśmy wygrywali, ale chcę również by zawodnicy cieszyli się grą.

Ze zmiany trenera cieszyli się również zawodnicy, a jak się miało okazać, słowa kapitana Krzysztofa Szubargi - Liczę na to, że nowy szkoleniowiec będzie impulsem - okazały się prorocze. Anwil już w pierwszym spotkaniu pod wodzą Bogicevicia zwyciężył Polpharmę 85:75, a następnie pokonał dwóch bardzo silnych rywali: Asseco Prokom w Gdyni (75:72) oraz Trefl Sopot w Hali Mistrzów (82:69). Ogółem, trwającą ponad miesiąc serię złożoną z ośmiu zwycięstw (pięć w lidze i trzy w pucharze) przerwał dopiero AZS Koszalin. Symptomatyczne...

Milija Bogicević przyszedł do Włocławka i z marszu wygrał osiem meczów z rzędu
Milija Bogicević przyszedł do Włocławka i z marszu wygrał osiem meczów z rzędu


[nextpage]
Górna szóstka i Z(m)ielona Góra

- Zawsze można chcieć więcej, ale przecież jak obejmowałem Anwil to zespół był przedostatni w lidze, a teraz gramy w górnej szóstce. Nie ma sensu narzekać, bo zrobiliśmy bardzo dobry wynik - mówił tuż po zakończeniu sezonu zasadniczego trener Bogicević, który wygrał aż 14 z 18 spotkań od momentu, kiedy powierzono mu misję ratowania rozgrywek.

Anwil Włocławek przystępował więc do gry w górnej szóstce z piątego miejsca, mając tylko punkt straty do najlepszych: PGE Turowa Zgorzelec, Stelmetu Zielona Góra i Trefla Sopot. Jednocześnie, przystępował do gry w górnej szóstce mając w świadomości fakt, że w niczym nie przypomina już lękliwego tworu, jakim był na początku sezonu. I mając w świadomości fakt, że w lidze jest tylko jeden zespół, z którym jeszcze nie wygrał - Stelmet.

Los sprawił, że okazja do nadrobienia zaległości miała miejsce już w pierwszej kolejce fazy szóstek. "Rottweilerom" nie dawano większych szans, a nieliczni kibice wspominali coś o nawiązaniu walki z rywalem. To, co wydarzyło się w hali CRS, przejdzie jednak do annałów włocławskiej koszykówki jako jedno z najwyższych zwycięstw w historii. Anwil zdeklasował Stelmet aż 90:59, więc tytuł jakim posłużyła się wówczas oficjalna strona internetowa klubu, pisząc relację z meczu, był strzałem w dziesiątkę - "Z(m)ielona Góra i triumfujący Anwil".

- Ta porażka jest dla nas bardzo ciężka. Swoim zawodnikom powiedziałem w szatni jak się czuję, a jest mi wstyd za to spotkanie - powiedział po meczu trener zielonogórzan, Mihailo Uvalin. I choć dzisiaj rozpiera go duma, dumni są również we Włocławku. Nikomu w lidze nie udało się tak wyraźnie pokonać świeżo upieczonego mistrza Polski.

Stelmet zszokowany - Anwil wygrywa w Zielonej Górze 90:59
Stelmet zszokowany - Anwil wygrywa w Zielonej Górze 90:59

Historyczna detronizacja

Na półmetku fazy szóstek wydawało się, że Anwil ma szanse powalczyć o czołowe lokaty przed play-off, ale kilka wpadek ostatecznie oddelegowało włocławian na piąte miejsce i zabrało przewagę parkietu w ćwierćfinale i w ewentualnych kolejnych rundach.

To były jednak drobne detale, na które we Włocławku nie zwracano uwagi. Gdy w całej Polsce odliczano dni do rozpoczęcia play-off, na Kujawach rozprawiano tylko o tym, by wreszcie pokonać mistrza Polski i zdetronizować go po dziewięciu latach panowania w polskiej lidze. Nieistotnym szczegółem był fakt, że rywal podchodził do rywalizacji w wąskim, ledwie siedmioosobowym składzie. Zamiast tego przypominano sezon 2008/2009, w którym siódemka graczy Anwilu rywalizowała z czempionem w półfinale play-off.

- Mamy świadomość tego w jakim położeniu się znaleźliśmy i wiemy, o co gramy. Możemy przejść do historii i jako pierwsza drużyna pozbawić szans na obronę złotego medalu graczy Asseco Prokomu. Jesteśmy zmobilizowani i jeśli zagramy swoją koszykówkę, wygramy - zapowiadał przed meczami Seid Hajrić, by po czterech meczach konfrontacji unieść w górę ręce w geście zwycięstwa. Gdynianom siły starczyło by wyrwać tylko jeden mecz.

Anwil jako pierwszy zespół przerwał wieloletnią hegemonię mistrza znad morza i sam wykonał cel na sezon, jakim był awans do półfinału.

Asseco Prokom Gdynia potknął się o Anwil w ćwierćfinał i detronizacja stała się faktem
Asseco Prokom Gdynia potknął się o Anwil w ćwierćfinał i detronizacja stała się faktem

[nextpage]
Półfinał walki i brak walki o brąz

- Do Zgorzelca też pojedziemy po zwycięstwo w przynajmniej jednym meczu - wyrwało się z ust Michałowi Sokołowskiemu po czwartym meczu ćwierćfinału, czyli w momencie, w którym wiedział już, że w półfinale na włocławian czeka PGE Turów.

Niestety, po udanym ćwierćfinale czarne chmury znów zgromadziły się nad Halą Mistrzów. Kontuzja palca wyeliminowała z dwóch meczów w Zgorzelcu Szubargę, a w trakcie rywalizacji poważnej kontuzji nabawił się Przemysław Frasunkiewicz. Od kilku tygodni uraz leczył natomiast Adam Łapeta, więc w pewnym momencie rotacja polskich zawodników w Anwilu ograniczona była właściwie tylko do trzech postaci: Sokołowskiego, Hajricia oraz wiecznego rezerwowego, Mateusza Bartosza.

Pomimo tego, oraz pomimo dwóch porażek w Zgorzelcu, Anwil podjął rękawicę rzuconą przez 12-osobowy zaciąg znad niemieckiej granicy i w pierwszym meczu we Włocławku pokonał faworyta do finału, po raz kolejny udowadniając, że pasja i zaangażowanie znaczą więcej niż cyferki w rubrykach statystycznych. Niestety, w kolejnym spotkaniu zabrakło być może jednej zbiórki, jednego podania, jednego celnego kosza, a może, nomen omen, dobrej defensywy na Aaronie Celu, który, znów nomen omen, celną trójką z rogu boiska odesłał Anwil do gry o trzecie miejsce.

Na drodze do zajęcia ostatniego miejsca podium ponownie stanęli jednak ci, którzy kilka miesięcy wcześniej przerwali passę ośmiu zwycięstw - koszykarze AZS Koszalin. A postawa w tej serii kilku zawodników, których grą włocławska publiczność zachwycała się w nieco wcześniej w półfinale (Marcusa Ginyarda czy Rubena Boykina), sprawiła, że obecnie nikt we Włocławku za nimi nie tęskni.

Anwil zakończył rozgrywki 2012/2013 na czwartym miejscu.

Z jednej strony spełnił oczekiwane minima i awansował do półfinału, po dwóch latach przerwy ponownie znajdując się w gronie najlepszych ekip w Polsce. Z drugiej strony jednak pokonanie AZS było na wyciągnięcie ręki, bo jakże inaczej nazwać sytuację, w której w pierwszym spotkaniu prowadzi się w trzeciej kwarcie różnicą nawet 18 oczek, a mimo to przegrywa?

Słodki-gorzki to najpopularniejszy smak we Włocławku na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy.

Igor Milicić - pokonał Anwil w walce o brąz i pięknym akcentem zakończył swoją karierę
Igor Milicić - pokonał Anwil w walce o brąz i pięknym akcentem zakończył swoją karierę
Źródło artykułu: