Niesamowity rok Akademików - podsumowanie sezonu w wykonaniu AZS-u Koszalin
Tak świetnego występu w minionych rozgrywkach nie spodziewali się chyba nawet najwierniejsi fani klubu z Koszalina. Brązowe medale TBL i finał Pucharu Polski dały najlepszy sezon w historii!
Na początku siali postrach
Drużyna z Koszalina kapitalnie rozpoczęła miniony sezon Tauron Basket Ligi. Pomimo porażki w pierwszym meczu we własnej hali, przeciwko ekipie z Tarnobrzega, dwa następne spotkania, z potentatami - Asseco Prokomem Gdynia i Treflem Sopot - padły łupem zespołu prowadzonego wówczas przez Teo Cizmicia.
Jak się później okazało, te zwycięstwa nie były dziełem przypadku. Wprawdzie AZS-owi przytrafiła się niespodziewana wpadka w wyjazdowym starciu ze Startem Gdynia, ale kolejne spotkania potwierdziły olbrzymi potencjał, tkwiący w Akademikach. Wiele do myślenia dała porażka zaledwie jednym punktem (74:75) z aktualnym mistrzem Polski, Stelmetem Zielona Góra. Po pokonaniu PGE Turowa Zgorzelec, bardzo dobrze spisującej się w tamtym czasie Energi Czarnych Słupsk, a także wyjazdowej wygranej z Anwilem Włocławek, wielu ekspertów i kibiców przecierało oczy ze zdumienia.
Dużo gorsza druga runda
Kapitalna pierwsza część rozgrywek mocno rozbudziła apetyty działaczy. Olbrzymim atutem była wówczas własna hala, w której koszalinianie rozgrywali większość spotkań. Gdy doszło do pojedynków wyjazdowych, nie radzili sobie już tak rewelacyjnie. Po dotkliwej przegranej w Starogardzie Gdańskim i niespodziewanej, nieco kompromitującej porażce w Kołobrzegu, prezesi postanowili pożegnać się z pierwszym szkoleniowcem, Cizmiciem.
- Powodem rozstania się klubu z trenerem były wyniki drużyny - z ostatnich sześciu spotkań koszaliński zespół wygrał tylko jedno, ze Startem Gdynia - oraz pogarszający się stan zdrowia szkoleniowca - argumentowali decyzję przedstawiciele klubu.Roszady w sztabie szkoleniowym nie były jedynymi, jakie przeszedł klub z Koszalina. Nim jednak do nich doszło, Akademicy świetnie spisali się w turnieju finałowym Pucharu Polski, rozgrywanym przed własną publicznością. Dopiero w spotkaniu decydującym o złotych medalach musieli uznać wyższość Trefla 59:64.
Zaledwie kilka dni po tym sukcesie działacze zawiesili w prawach zawodnika Roberta Skibniewskiego. - Gracz nie trenuje aktualnie z drużyną, został odsunięty od zespołu. Różne mogą być scenariusze. Zakładamy taki scenariusz, że możemy pożegnać się definitywnie z zawodnikiem. Daliśmy sobie trochę czasu. Czekamy na ustosunkowanie się samego zawodnika i jego agenta do tej sytuacji - klub tak argumentował swoją decyzję. Na dalszy ciąg zdarzeń nie trzeba było długo czekać - pod koniec lutego kontrakt został rozwiązany za porozumieniem stron.Ze względu na kiepską postawę w rundzie rewanżowej, AZS spadł nisko w tabeli i o fazę play-off musiał walczyć z dolnej "ligi szóstek". Marazm podopiecznych Sretenovicia trwał nadal - nie licząc walkowera w starciu z Kotwicą, przegrali dwa pierwsze mecze. Od trzeciej kolejki w końcu zaczęli przypominać drużynę z początku sezonu - wygrali siedem spotkań z rzędu, będąc zdecydowanie najlepszą ekipą tego etapu.
Akademicy powrócili do swojej dobrej dyspozycji, grając na miarę posiadanych możliwości. Coraz częściej pojawiały się głosy, iż stać ich na sprawienie niespodzianki. - W tym zespole może nie ma gwiazd, ale skład jest na tyle wyrównany i dobrze się rozumie, że można upatrywać w nim "czarnego konia" decydującej fazy rozgrywek - powtarzali koszykarze innych drużyn.
O sile koszalinian już w pierwszej rundzie play-off przekonał się sopocki Trefl. Mocno skomplikował sobie sytuację, przegrywając drugi pojedynek przed własną publicznością. Rywal odzyskał atut własnej hali i w pełni go wykorzystał, rozstrzygając przed swoimi kibicami kwestię awansu do półfinału. Doszło do niespodzianki sporego kalibru, ale, jak zgodnie podkreślało wielu ekspertów, w pełni zasłużonej.
Awans do czołowej "czwórki" rozgrywek i tak był już ogromnym sukcesem podopiecznych Sretenovicia. Nawiązali walkę w rywalizacji z późniejszym mistrzem z Zielonej Góry, choć w dwóch pierwszych spotkaniach przegrali niewielką różnicą. Na osłodę pozostała im gra o "brąz".